— Zakładam — podjął czarnowłosy — że się nie pomyliłeś. Ba, przyjmuję to za pewnik, ty przecież, jak głosi plotka, nie mylisz się nigdy. W tym stworzeniu, głęboko ukryty, tkwi gen Lary. Tak, gdy się dokładniej przyjrzeć, można dostrzec pewne cechy świadczące o rodowodzie tej małej. Ma faktycznie w oczach coś, co przywołuje na pamięć Larę Dorren. Nieprawdaż, Avallac'h? Kto, jeśli nie ty, bardziej uprawniony jest do oceny?
Avallac'h i tym razem nie odezwał się. Ale Ciri dostrzegła na jego bladej twarzy cień rumieńca. Zdziwiła się bardzo. I zamyśliła.
— Reasumując — skrzywił usta czarnowłosy — jest w tej małej Dh'oine coś wartościowego, coś pięknego. Dostrzegam to. I mam wrażenie, jakbym widział złoty samorodek w kupie kompostu.
Oczy Ciri rozbłysły wściekłością. Avallac'h powoli odwrócił głowę.
— Mówisz — powiedział wolno — zupełnie jak człowiek, Eredin.
Eredin Bréacc Glas pokazał zęby w uśmiechu. Ciri widziała już takie uzębienie, bardzo białe, bardzo drobne i bardzo nieludzkie, równe jak spod strychulca, pozbawione kłów. Widziała takie zęby u zabitych elfów leżących szeregiem na podwórzu strażnicy Kaedwen. Napatrzyła się na takie zęby u Iskry. Ale w uśmiechu Iskry takie zęby wyglądały ładnie, u Eredina natomiast upiornie.
— Czy ta dzieweczka — powiedział — właśnie usiłująca zabić mnie spojrzeniem, zna już powód, dla którego tu jest?
— Owszem.
— I gotowa jest kooperować?
— Jeszcze nie całkiem.
— Nie całkiem — powtórzył. - Ha, to niedobrze. Albowiem charakter kooperacji wymaga, by to było całkiem. Inaczej jak całkiem po prostu się nie da. A ponieważ od Tir ná Lia dzieli nas wszystkiego pół dnia jazdy, warto by wiedzieć, na czym stoimy.
— Po co się niecierpliwić? - Avallac'h wydął lekko wargi. - Co możemy zyskać na pośpiechu?
— Wieczność — Eredin Bréacc Glas spoważniał, w jego zielonych oczach coś na krótko zabłysło. - Ale to twoja specjalność, Avallac'h. Twoja specjalność i twoja odpowiedzialność.
— Tyś powiedział.
— Jam powiedział. A teraz wybaczcie, ale obowiązki wzywają. Zostawiam wam eskortę, dla bezpieczeństwa. Przenocować radzę tu, na tym wzgórzu, gdy wyruszycie jutro o brzasku, będziecie w Tir ná Lia o właściwym czasie. Va faill. Aha, jeszcze jedno.
Schylił się, odłamał i zerwał ukwieconą gałązkę mirtu. Zbliżył ją do twarzy, potem z ukłonem wręczył Ciri.
— To przeprosiny — rzekł krótko. - Za nie przemyślane słowo. Va fail, luned.
Odszedł szybko, za chwilę ziemia drgnęła pod kopytami, gdy odjeżdżał z częścią oddziału.
— Nie mów mi tylko — zaburczała — że to z nim musiałabym… Ze to on… Jeśli to on, to nigdy w życiu.
— Nie — zaprzeczył powoli Avallac'h. - To nie on. Bądź spokojna.
Ciri zbliżyła mirt do twarzy. By nie dostrzegł podniecenia i fascynacji, które ją ogarnęły.
— Jestem spokojna.
*****
Suche bodiaki i wrzosy stepu ustąpiły bujnej zielonej trawie, wilgotnym paprociom, podmokły teren zażółcił się jaskrami, zafioletowił łubinem. Wkrótce zobaczyli rzekę, choć krystalicznie przejrzysta, miała brunatne zabarwienie. Pachniało torfem.
Avallac'h wygrywał na swej fletni różne skoczne melodyjki. Ciri, zasępiona, myślała intensywnie.
— Kto — odezwała się wreszcie — ma być ojcem tego dziecka, na którym wam tak zależy? A może to nie ma znaczenia?
— To ma znaczenie. Czy mam rozumieć, że podjęłaś decyzję?
— Nie, nie masz rozumieć. Po prostu wyjaśniam pewne sprawy.
— Służę pomocą. Co chcesz wiedzieć?
— Dobrze wiesz, co.
Chwilę jechali w milczeniu. Ciri widziała łabędzie dostojnie żeglujące po rzece.
— Ojcem dziecka — rzekł spokojnie i rzeczowo Avallac'h — będzie Auberon Muircetach. Auberon Muircetach jest naszym… Jak to wy mówicie… Najwyższym przywódcą?
— Królem? Królem wszystkich Aen Seidhe?
— Aen Seidhe, Lud Wzgórz, to elfy twojego świata. My jesteśmy Aen Elle, Lud Olch. A Auberon Muircetach, owszem, jest naszym królem.
— Królem Olch?
— Można to tak nazwać.
Jechali w milczeniu. Było bardzo ciepło.
— Avallac'h.
— Słucham.
— Jeśli się zdecyduję, to potem… Później… będę wolna?
— Będziesz wolna i odejdziesz, dokąd zechcesz. O ile nie postanowisz zostać. Z dzieckiem.
Prychnęła lekceważąco, ale nic nie powiedziała.
— Zdecydowałaś więc? — spytał.
— Zdecyduję, gdy będziemy na miejscu.
— Już jesteśmy na miejscu.
Zza gałęzi wierzb płaczących, spływających ku wodzie niczym zielone kurtyny, Ciri zobaczyła pałace. Nigdy w życiu nie widziała niczego podobnego. Pałace, choć wykonane z marmuru i alabastru, były ażurowe jak altany, wydawały się tak delikatne, ulotne i zwiewne, jakby to nie były budynki, ale zjawy budynków. Ciri w każdej chwili oczekiwała, że powieje wiatr, a pałacyki znikną razem z unoszącym się z rzeki oparem. Ale gdy wiatr powiał, gdy opar znikł, gdy poruszyły się gałązki wierzb i zmarszczyła rzeka, pałacyki nie znikły i znikać nie myślały. Zyskiwały tylko na urodzie.
Ciri z zachwytem patrzyła na tarasiki, na podobne kwiatom nenufaru sterczące z wody wieżyczki, na mostki wiszące nad rzeką jak festony bluszczu, na schody, schodki, balustradki, na arkady i krużganki, na perystyle, na kolumny i kolumienki, na kopuły i kopułki, na smukłe, przypominające szparagi pinakle i wieże.
— Tir ná Lia — powiedział cicho Avallac'h.
Im byli bliżej, tym piękno tego miejsca silniej chwytało za serce, mocniej ściskało za gardło, sprawiało, że łzy gromadziły się w kącikach oczu. Ciri patrzyła na fontanny, na mozaiki i terakoty, na rzeźby i pomniki. Na ażurowe konstrukcje, których przeznaczenia nie pojmowała. I na takie, co do których była pewna, że nie służyły niczemu. Prócz estetyki i harmonii.
— Tir ná Lia — powtórzył Avallac'h. - Widziałaś kiedyś coś takiego?
— Owszem — poczuła ścisk gardła. - Widziałam kiedyś resztki czegoś takiego. W Shaerrawedd.
Teraz na elfa wypadła kolej długo milczeć.
*****
Przejechali na drugi brzeg rzeki po łukowatym ażurowym moście, który sprawiał wrażenie tak kruchego, że Kelpie długo boczyła się i chrapała, nim odważyła się nań wstąpić.
Choć podenerwowana i spięta, Ciri rozglądała się pilnie, nie chcąc przegapić niczego, żadnego widoku, który oferowało bajeczne miasto Tir ná Lia. Po pierwsze, ciekawość wręcz ją paliła, po drugie, nie przestawała myśleć o ucieczce i pilnie wypatrywała okazji.
Na mostkach i tarasach, w alejkach i perystylach, na balkonach i krużgankach widziała przechadzających się długowłosych elfów w obcisłych kubrakach i krótkich płaszczach, haftowanych w fantazyjne liściaste motywy. Widziała ufryzowane i ostro wymalowane elfki w zwiewnych sukniach lub strojach przypominających męskie.
Przed portykiem jednego z pałaców powitał ich Eredin Bréacc Glas. Na jego krótki rozkaz dookoła zaroiło się od małych, szaro odzianych elfeczek, które szybko i w ciszy zajęły się końmi. Ciri przypatrywała się zdumiona nieco. Avallac'h, Eredin i wszystkie inne spotykane dotychczas elfy były niezwykle wysokiego wzrostu, by spojrzeć im w oczy, musiała zadzierać głowę. Szare elfeczki były dużo niższe od niej. Inna rasa, pomyślała. Rasa sług. Nawet tu, w bajkowym świecie, musi być ktoś, kto haruje na próżniaków.
Weszli do pałacu. Ciri westchnęła. Była infantką królewskiej krwi, w pałacach się wychowała. Ale takich marmurów i malachitów, takich stiuków, posadzek, mozaik, luster i kandelabrów nie widziała nigdy. Poczuła się w tym olśniewającym wnętrzu źle, niezręcznie, nie na miejscu, zakurzona, spocona i nieświeża po podróży.
Avallac'h, wręcz przeciwnie, nie przejmował się w ogóle. Otrzepał rękawicą spodnie i cholewki, lekceważąc fakt, że kurz osiada na zwierciadle. Potem wielkopańsko rzucił rękawice schylonej w ukłonie elfeczce.
— Auberon? — zapytał krótko. - Czeka?
Eredin uśmiechnął się.
— Czeka. Bardzo mu pilno. Domagał się, ale Jaskółka przyszła do niego natychmiast, bez chwili zwłoki. Wyperswadowałem mu to.
Avallac'h uniósł brwi.
— Zireael — wyjaśnił bardzo spokojnie Eredin — powinna iść do króla bez stresu, bez presji, wypoczęta, spokojna i w dobrym nastroju. Dobry nastrój zapewnią jej kąpiel, nowy strój, nowa fryzura i makijaż. Tak długo Auberon chyba jeszcze wytrzyma, jak mniemam.
Ciri odetchnęła głęboko i spojrzała na elfa. Aż się zdumiała, jak sympatyczny jej się wydał. Eredin zademonstrował w uśmiechu swe równe, pozbawione kłów uzębienie.
— Jedna tylko rzecz budzi moje zastrzeżenia — oznajmił. - A jest nią sokoli błysk w oczach naszej Jaskółki. Nasza Jaskółka strzela oczami w lewo i prawo, wypisz wymaluj, gronostaj, wypatrujący dziury w klatce. Jaskółka, widzę to, daleka jest jeszcze od bezwarunkowej kapitulacji.
Avallac'h nie skomentował. Ciri, ma się rozumieć, też nie.
— Nie dziwię się — ciągnął Eredin. - Nie może być inaczej, skoro to krew Shiadhal i Lary Dorren. Posłuchaj mnie jednak bardzo uważnie, Zireael. Stąd ucieczki nie ma. Nie istnieje możliwość przełamania Geas Garadh, Czaru Bariery.
Wzrok Ciri mówił wyraźnie, że nie uwierzy, dopóki się sprawdzi.
— Gdybyś nawet jakimś cudem sforsowała Barierę — Eredin nie spuszczał z niej oczu — to wiedz, że oznaczać to będzie twoją zgubę. Ten świat tylko wygląda ładnie. Ale niesie śmierć, zwłaszcza nie obytym. Rany od rogu jednoroga nie leczy nawet magia.
— Wiedz również — podjął, nie doczekawszy się komentarza — że nic ci nie pomoże twój dziki talent. Nie dokonasz skoku, nawet nie próbuj. A gdyby nawet ci się udało, wiedz, że moi Dearg Ruadhri, Czerwoni Jeźdźcy zdołają doścignąć cię nawet w otchłani czasów i miejsc.
Nie bardzo rozumiała, o co mu szło. Ale zastanowiło ją, że Avallac'h nachmurzył się nagle i zmarszczył, najwyraźniej niezadowolony z przemowy Eredina. Tak, jakby Eredin powiedział za dużo.
— Chodźmy — powiedział. Pozwól, Zireael. Oddamy cię teraz w ręce pań. Trzeba, byś wyglądała pięknie. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze.
*****
Serce łomotało jej w piersi, krew szumiała w skroniach, ręce trząsły się odrobinę. Opanowała je, zaciskając pięści. Uspokoiła się za pomocą wolnych wdechów i wydechów. Rozluźniła ramiona, poruszyła zesztywniałym ze zdenerwowania karkiem.