Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Teraz zaś miała ich znowu przed sobą. W odległości mniej więcej stajania.

Avallac'h nie kłamał. Nie było ucieczki.

Jedyne, co galop przyniósł dobrego, to to, że ochłodził głowę, zziębił wściekłość. Była już znacznie spokojniejsza. A jednak wciąż cała trząsła się ze złości.

— Ale się urządziłam, pomyślała. Po co ja wlazłam do tej Wieży?

Wzdrygnęła się, przypominając sobie. Przypominając dobie Bonharta jadącego ku niej po lodzie na spienionym siwku.

Wzdrygnęła się jeszcze silniej. I uspokoiła.

Żyję, pomyślała, rozglądając się. To jeszcze nie koniec walki. Walkę kończy śmierć, każda inna rzecz walkę jedynie przerywa. Nauczyli mnie tego w Kaer Morhen.

Ponagliła Kelpie do stępa, potem widząc, że klacz dzielnie unosi głowę, do kłusa. Jechała szpalerem menhirów. Trawy i wrzosy sięgały strzemion.

Dość szybko dogoniła Avallac'ha i trzy elfki. Wiedzący, uśmiechnięty lekko, zwrócił na nią pytająco swe akwamarynowe oczy.

— Proszę, Avallac'h — chrząknęła. - Powiedz mi, że to był ponury żart.

Przez jego twarz przebiegło coś jakby cień.

— Nie zwykłem żartować — powiedział. - A skoro uznałaś to za żart, pozwolę sobie powtórzyć z pełną powagą: chcemy mieć twoje dziecko, Jaskółko, córko Lary Dorren. Dopiero gdy je urodzisz, pozwolimy ci stąd odejść, wrócić do twego świata. Wybór, rzecz jasna, należy do ciebie. Zakładam, że twoja szaleńcza kawalkada pomogła ci podjąć decyzję. Jak brzmi twoja odpowiedź?

— Brzmi: nie — odpowiedziała twardo. - Kategorycznie i absolutnie nie. Nie zgadzam się i tyle.

— Trudno — wzruszył ramionami. - Przyznam, jestem rozczarowany. Ale cóż, to twój wybór.

— Jak można w ogóle wymagać czegoś takiego? — wykrzyczała trząsącym się głosem. - Jak ty w ogóle śmiesz? Jakim prawem?

Patrzył na nią spokojnie. Ciri czuła na sobie również spojrzenia elfek.

— Wydaje mi się — rzekł — że historię twego rodu opowiedziałem ci w detalach. Zdawałaś się rozumieć. Twoje pytanie zdumiewa zatem. Mamy prawo i możemy wymagać, Jaskółko. Twój ojciec, Cregennan, zabrał nam dziecko. Ty je nam oddasz. Spłacisz dług. Wydaje mi się to logiczne i sprawiedliwe.

— Mój ojciec… Ja nie pamiętam mojego ojca, ale on nie nazywał się Duny. Nie Cregennan. Już ci to mówiłam!

— A ja już odpowiadałem, że te kilka śmiesznych ludzkich pokoleń jest dla nas bez znaczenia.

— Ale ja nie chcę! - wrzasnęła Ciri tak, że klacz aż zapląsała pod nią. - Ja nie chcę, rozumiesz? Nie chcęęę! Mierzi mnie myśl, że wszczepi mi się jakiegoś cholernego pasożyta, mdli mnie, gdy pomyślę, że ten pasożyt będzie we mnie rósł, że…

Urwała, widząc twarze elfek. Dwie wyrażały bezbrzeżne zdumienie. Trzecia bezbrzeżną nienawiść. Avallac'h odkaszlnął znacząco.

— Przejdźmy — rzekł chłodno — nieco do przodu i rozmawiajmy w cztery oczy. Twoje poglądy, Jaskółko, są nieco zbyt radykalne, by głosić je przy świadkach.

Posłuchała. Długo jechali w milczeniu.

— Ucieknę wam — Ciri odezwała się pierwsza. - Nie zatrzymacie mnie tu wbrew mojej woli. Uciekłam z wyspy Thanedd, uciekłam łapaczom i Nilfgaardczykom, uciekłam Bonhartowi i Puszczykowi. Ucieknę i wam. Znajdę sposób i na wasze czary.

— Myślałem — odrzekł po chwili — że bardziej ci zależy na przyjaciołach. Na Yennefer. Na Geralcie.

— Ty o tym wiesz? — westchnęła zdumiona. - No tak. Prawda. Jesteś wiedzący! Zatem powinieneś wiedzieć, że myślę właśnie o nich. Tam, w moim świecie, oni są w niebezpieczeństwie teraz, w tej chwili. A wy mnie przecież chcecie więzić tu… No, co najmniej dziewięć miesięcy. Sam widzisz, że nie mam wyboru. Rozumiem, że to dla was ważne, to dziecko, ta Starsza Krew, ale ja nie mogę. Po prostu nie mogę.

Elf milczał przed chwilę. Jechał tak blisko, że dotykał jej kolanem.

— Wybór, jak rzekłem należy do ciebie. Powinnaś jednak wiedzieć o czymś, byłoby nieuczciwe ukrywać to przed tobą. Stąd nie można uciec, Jaskółko. Jeżeli więc odmówisz współpracy, zostaniesz tu na zawsze, twoich przyjaciół i twojego świata nie zobaczysz już nigdy.

— To jest wstrętny szantaż!

— Jeśli natomiast — nie przejął się krzykiem — zgodzisz się na to, o co prosimy, udowodnimy ci, że czas nie ma znaczenia.

— Nie rozumiem.

— Czas płynie tutaj inaczej niż tam. Jeśli oddasz nam przysługę, zrewanżyjemy się. Sprawimy, że odzyskasz chwile, które stracisz tutaj wśród nas. Wśród Ludu Olch.

Milczała z oczami wbitymi w czarną grzywę Kelpie. Grać na zwłokę, pomyślała. Jak mówił Vesemir w Kaer Morhen: gdy cię mają wieszać, poproś o szklankę wody. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, zanim przyniosą.

Jedna z elfek krzyknęła nagle, gwizdnęła.

Koń Avallac'ha zarżał, zadrobił nogami w miejscu. Elf opanował go, krzyknął coś do elfek. Ciri zobaczyła, jak jedna wyciąga łuk z zawieszonego przy siodle skórzanego futerału. Stanęła w strzemionach, osłoniła oczy dłonią.

— Zachowaj spokój — powiedział ostro Avallac'h. Ciri westchnęła.

O jakieś dwieście kroków od nich przez wrzosowisko galopowały jednorożce. Cały tabun, co najmniej trzydzieści sztuk.

Ciri widywała jednorożce już poprzednio, niekiedy, zwłaszcza o świcie, podchodziły do jeziora pod Wieżą Jaskółki. Nigdy jednak nie pozwalały jej się zbliżyć. Znikały jak duchy.

Przywódcą tabunu był wielki ogier o dziwnej czerwonawej maści. Nagle zatrzymał się, zarżał przeszywająco, stanął dęba. W sposób absolutnie niewykonywalny dla żadnego konia dreptał na tylnych nogach, przebierając w powietrzu przednimi.

Ciri ze zdumieniem skonstatowała, że Avallac'h i trzy elfki mruczą, że nucą chórem jakąż dziwną, monotonną melodię.

Kim ty jesteś?

Potrząsnęła głową.

Kim ty jesteś, pytanie ponownie rozbrzmiewało jej w czaszce, zakołatało w skroniach. Zaśpiew elfów wzniósł się nagle o ton w górę. Ryży jednorożec zarżał, cały tabun odpowiedział rżeniem. Ziemia zadrżała, gdy odbiegały.

Pieśń Avallac'ha i elfek urwała się. Ciri zobaczyła, jak wiedzący ukradkiem ociera pot z brwi. Elf kątem oka spojrzał na nią, zrozumiał, że widziała.

— Nie wszystko jest tu tak ładne, jak wygląda — powiedział sucho. - Nie wszystko.

— Boicie się jednorożców? Przecież one są mądre i przyjazne.

Nie odpowiedział.

— Słyszałam — nie rezygnowała, że elfy i jednorożce kochają się nawzajem.

Odwrócił głowę.

— Przyjmij więc — powiedział zimno — że to, co widziałaś, to kłótnia kochanków.

Nie zadawała więcej pytań.

Miała dość własnych zmartwień.

*****

Szczyty wzgórków zdobiły kromlechy i dolmeny. Ich widok przypominał Ciri kamień spod Ellander, ten, przy którym Yennefer uczyła ją, czym jest magia. Ależ to było dawno, pomyślała. Wieki całe temu…

Jedna z elfek krzyknęła znowu. Ciri spojrzała w kierunku, który wskazała. Nim jeszcze zdążyła skonstatować, że wiedziony przez ryżego ogiera tabun powrócił, krzyknęła druga z elfek. Ciri stanęła w strzemionach.

Z przeciwnej strony, zza pagórka, wyłonił się drugi tabun. Wiodący go jednorożec był sinawy i jabłkowity.

Avallac'h powiedział szybko kilka słów. Był to ów trudny dla Ciri język ellylon, ale pojęła, tym bardziej, że elfki jak na komendę sięgnęły po łuki. Avallac'h odwrócił twarz ku Ciri, a ona poczuła, jak w głowie zaczyna jej szumieć. Był to szum całkiem podobny do tego, jaki wydaje przytknięta do ucha morska koncha. Ale znacznie silniejszy.

Nie opieraj się — usłyszała głos. - Nie broń się. Muszę skoczyć, muszę cię przenieść w inne miejsce. Grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo.

Z oddali dobiegł ich gwizd, przeciągły krzyk. A po chwili ziemia drgnęła pod podkutymi kopytami.

Zza wzgórza wychynęli jeźdźcy. Cały oddział.

Konie nosiły kropierze, jeźdźcy grzebieniaste hełmy, wokół ramion powiewały im w galopie płaszcze, których cynobrowo-amarantowo-karmazynowa barwa przywodziła na myśl łunę pożaru na niebie podświetlanym blaskiem zachodzącego słońca.

Gwizd, okrzyk. Jeźdźcy gnali ku nim ławą.

Nim dobiegli na pół stajania, jednorożców już nie było. Znikły w stepie, zostawiając za sobą obłok kurzu.

*****

Przywódca jeźdźców, czarnowłosy elf, siedział na wielkim jak smok karogniadym ogierze ustrojonym, jak wszystkie konie oddziału, w kropierz haftowany w smocze łuski, do tego noszącym na łbie prawdziwie demoniczny rogaty bukranion. Jak wszystkie elfy, czarnowłosy miał pod cynobrowo-amarantowo-karmazynowym płaszczem kolczugę wykonaną z kółeczek o nieprawdopodobnie małej średnicy, dzięki czemu układała się na ciele miękko niczym wełniana dzianina.

— Avallac'h — powiedział, salutując.

— Eredin.

— Jesteś mi winien przysługę. Spłacisz, kiedy zażądam.

— Spłacę, kiedy zażądasz.

Czarnowłosy zsiadł. Avallac'h zsiadł również, gestem kazał Ciri zrobić to samo. Weszli na pagórek między białe skałki o cudacznych kształtach obrośnięte trzmieliną i karłowatymi krzewinkami kwitnącego mirtu.

Ciri patrzyła na nich. Byli jednakowego wzrostu, to znaczy obaj niezwykle wysocy. Ale twarz Avallac'ha była łagodna, a twarz czarnowłosego przywodziła na myśl drapieżnego ptaka. Jasny i czarny, pomyślała. Dobry i zły. Światło i mrok…

— Pozwól, Zireael, że ci przedstawię: Eredin Bréacc Glas.

— Miło mi — elf ukłonił się, Ciri odkłoniła. Niezbyt zgrabnie.

— Skąd wiedziałeś — spytał Avallac'h — że coś nam grozi?

— Wcale nie wiedziałem — elf bacznie przypatrywał się Ciri. - Patrolujemy równinę, bo wieść się rozeszła, że jednorogi zrobiły się niespokojne i zaczepne. Nie wiedzieć dlaczego. To znaczy, teraz już wiadomo. To przez nią, rzecz jasna.

Avallac'h nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Ciri zaś hardym wzrokiem skontrowała spojrzenie czarnowłosego elfa. Przez chwilę patrzyli na siebie oboje, a żadne nie chciało pierwsze spuścić oczu.

— To więc ma być Starsza Krew — skonstatował elf. - Aen Hen Ichaer. Dziedzictwo Shiadhal i Lary Dorren? Niezbyt chce się wierzyć. To przecież małą Dh'oine. Ludzka samiczka.

Avallac'h nie odezwał się. Twarz miał nieruchomą i obojętną.

30
{"b":"87893","o":1}