— Absolutnie się z wami zgadzamy — mruknął Palmerin de Launfal. - Dyskrecja jest ze wszech miar zalecana. Nie należy budzić śpiących bigotek.
— Otwórzcie mi konto w którymś z tutejszych krasnoludzkich banków — powiedział wolno i cicho Geralt. - I zadziwcie mnie hojnością. Uprzedzam jednak, że niełatwo mnie zadziwić.
— A jednak się postaramy — obiecał dumnie Peyrac-Peyran.
Wymieniono pożegnalne ukłony.
Wrócił Regis, który oczywiście wszystko słyszał swym wampirzym słuchem.
— Teraz — rzekł bez uśmiechu — też możesz oczywiście twierdzić, że to był mimowolny odruch i niewytłumaczalny impuls. Ale z otwartego bankowego konta trudno ci będzie się wykręcić.
Geralt patrzył gdzieś wysoko, hen, ponad wierzchołki cyprysów.
— Kto wie — powiedział — może jednak spędzimy tu parę dni. Zważywszy na żebra Milvy, może być to nawet więcej niż parę dni. Może parę tygodni? Nie zaszkodzi więc, jeśli na ten czas zdobędziemy niezależność finansową.
*****
— A więc to stąd konto u Cianfanellich — pokiwał głową Reynart de Bois-Fresnes. No, no. Gdyby księżna dowiedziała się o tym, byłyby jak nic zmiany na stanowiskach, byłby nowy rozdział patentów. Ha, może i ja bym awansował? Słowo daję, aż żal, że człowiek nie ma zadatków na donosiciela. Opowiedz teraz o słynnej biesiadzie, na którą tak się cieszyłem. Tak pragnąłem być na tej uczcie, pojeść, popić! A posłali mnie na granicę, na strażnicę, w chłód i psią szarugę. Ech, hola, hola, rycerska dola…
— Wielką i szumnie zapowiadaną ucztę — zaczął Geralt — poprzedziły poważne przygotowania. Trzeba było odnaleźć Milvę, która ukryła się w stajniach, trzeba było przekonać ją, że od jej udziału w bankiecie zależy los Ciri i bez małą całego świata. Trzeba było siłą nieomal ubrać ją w suknię. Potem trzeba było wymóc na Angouleme przysięgę, że będzie unikać mówienia: «kurwa» i «dupa». Gdyśmy wreszcie wszystko to osiągnęli i mieli zamiar odpocząć przy winie, zjawił się szambelan Le Goff, pachnący lukrem i nadęty jak świński pęcherz.
*****
— W danych cyrkumstancjach zaznaczyć muszę — zaczął nosowo szambelan Le Goff — że za stołem Jej Miłości nie ma miejsc poślednich, nikt miejscem za stołem mu przyznanym urażon czuć się nie ma prawa. Jednak my tu, w Toussaint, dawnym tradycjom i zwyczajom pilniej dochowujemy obserwacji, a wedle tychże zwyczajów…
— Przejdźcie, panie do rzeczy.
— Uczta jutro. Rozsadzić mi trzeba stół wedle honoru i rangi.
— Jasne — powiedział poważnie wiedźmin. - Już mówię, co i jak. Najgodniejszym wśród nas, tak rangą, jak i honorem jest Jaskier.
— Pan wicehrabia Julian — rzekł szambelan, zadzierając nos — gościem jest ekstraordynaryjnie honorowym. Jako taki po prawicy Jej Miłości zasiądzie.
— Jasne — powtórzył wiedźmin, poważny jak sama śmierć. - A względem nas nie wyjawił, kto jaką ma rangę, tytuł i honory?
— Wyjawił — szambelan chrząknął — tyle jeno, że waszmościowie i waćpanny incognito w misji są rycerskiej, a detalów tejże, jako i prawdziwych imion, herbów i tytułów zdradzić wam nie lza, bo śluby bronią.
— Tak właśnie jest. W czym więc problem?
— Wżdy ja rozsadzić muszę! Gośćmi jesteście, nadto pana wicehrabiego komilitonami, więc was i tak bliżej głowy stołu posadzę… Między barony. Ale przecie tak być nie może, byście wszyscy byli równi, waszmościowie i waćpanny, bo tak nigdy nie bywa, żeby wszyscy równi byli. Jeśli kto z was rangą albo urodzeniem wyższy, winien przy górnym stole, przy księżnej…
— On — wiedźmin bez wahania wskazał wampira, który opodal w skupieniu podziwiał zajmujący całą niemal ścianę gobelin — jest hrabią. Ale o tym sza. To tajemnica.
— Pojmuję — szambelan o mało nie zachłysnął się z wrażenia. - W danych cyrkumstancjach… Usadzę go po prawicy hrabiny Notturny, szlachetnie urodzonej wujenki księżnej pani.
— Nie pożałujecie, ani wy, ani wujenka — Geralt miał twarz jak z kamienia. - Nie ma ci on równych ni w obyczaju, niw sztuce konwersacji.
— Rad jestem to słyszeć. Wy zaś, panie z Rivii, usiądziecie obok czcigodnej pani Fringilli. Tak każe tradycja. Nieśliście ją do Kadzi, jesteście… hmmm… jej rycerzem, tak jakby…
— Pojąłem.
— To dobrze. Ach, panie hrabio…
— Słucham? — zdziwił się wampir, który właśnie odszedł od arrasu, przedstawiającego walkę olbrzymów z cyklopami.
— Nic, nic — uśmiechnął się Geralt. - Tak sobie gawędzimy.
— Aha — kiwnął głową Regis. - Nie wiem, czy panowie zauważyli… Ale ten cyklop na gobelinie, o, ten z maczugą… Spójrzcie na palce jego stóp. On, nie bójmy się tego powiedzieć, ma dwie lewe nogi.
— Faktycznie — potwierdził bez cienia zdziwienia szambelan Le Goff. Takich gobelinów jest w Beauclair więcej. Mistrz, który je tkał, to był prawdziwy mistrz. Ale strasznie dużo pił. Jak to artysta.
*****
— Czas już na nas — przemówił wiedźmin, unikając wzroku podochoconych winem dziewczyn zerkających ku niemu od stołu, przy którym bawiono się we wróżby. - Zbierajmy się, Reynart. Płaćmy, wsiadajmy na konie i jedźmy do Beauclair.
— Wiem, dokąd ci tak śpieszno — wyszczerzył zęby rycerz. - Nie bój się, czeka twoja zielonooczka. Ledwo co biła północ. Opowiedz o uczcie.
— Opowiem i jedziemy.
— I jedziemy.
*****
Widok ustawionego w gigantyczną podkowę stołu przypominał dobitnie, że jesień przemija i ma się ku zimie. Wśród piętrzących się na misach i półmiskach dań dominowała dziczyzna we wszystkich możliwych wersjach i odmianach. Były tam wielkie ćwiartki dzików, udźce i combry jeleni, rozmaite pasztety, auszpiki i różowe plastry mięs, jesiennie przybrane grzybami, żurawiną, śliwkowymi powidłami i sosem głogowym. Było jesienne ptactwo — cietrzewie, głuszce, i bażanty, dekoracyjnie podane ze skrzydłami i ogonami, były pieczone jarząbki i paszkoty. Były tam i prawdziwe delikatesy, jak kwiczoły, pieczone w całości, bez patroszenia, albowiem jagody jałowca, którymi wypchane są wnętrzności tych maleńkich ptaszków, stanowią naturalną przyprawę. Były tam i łososiopstrągi z górskich jezior, były sandacze, były miętusie i szczupacze wątróbki. Zielony akcent dawała roszpotka, późnojesienna sałata, którą, jeśli zaszłaby taka konieczność, można było wygrzebać nawet spod śniegu.
Kwiaty zastępowała jemioła.
Pośrodku stanowiącego szczyt podkowy stołu honorowego, za którym zasiadała księżna Anarietta i goście najzacniejsi, na wielkiej srebrnej tacy umieszczono dekorację wieczoru. Wśród trufli, wyciętych z marchwi kwiatków, przepołowionych cytryn i karczochowych serc spoczywał ogromny sterlet, a na jego grzbiecie stała na jednej nodze upieczona w całości czapla trzymająca w uniesionym dziobie złoty pierścień.
— Przysięgam na czaplę — zakrzyknął, wstając i wznosząc puchar Peyrac-Peyran, dobrze znany wiedźminowi baron z byczą głową w herbie. - Na czaplę przysięgam bronić czci rycerskiej i honoru dam i ślubuję nigdym przenigdy nie ustąpić nikomu pola!
Ślub nagrodzono gromką owacją. I wzięto się za jedzenie.
— Przysięgam na czaplę! - wrzasnął drugi rycerz, z miotlastym i zadzierzyście zadartym ku górze wąsem. - Do krwi ostatniej kropli z żył przysięgam bronić granic i Jej Miłości Anny Henrietty! A żeby dowieść mej wierności, ślubuję na tarczy wymalować czaplę i przez rok walczyć incognito, imię i herb tając, zwąc się Rycerzem Białej Czapli! Zdrowie wznoszę jej książęcej miłości!
— Zdrowia! Szczęścia! Wiwat! Niech żyje jej miłość!
Anarietta podziękowała lekki, skinięciem udekorowanej diamentowym diademem głowy. Diamentów miała na sobie tyle, że samym przejściem mogłaby rysować szkło. Obok niej siedział Jaskier, uśmiechając się głupio. Trochę dalej, między dwiema matronami, zasiadał Emiel Regis. Ubrany był w czarny aksamitowy kaftan, w którym bawił je konwersacją, a one słuchały zafascynowane.
Geralt chwycił półmisek z przybranymi pietruszką dzwonkami sandacza, usłużył siedzącej po jego lewicy Fringilli Vigo wystrojonej w suknię z fioletowego atłasu i arcypiękną kolię z ametystów, ładnie układającą się na dekolcie. Fringilla, obserwując go spod czarnych rzęs, wzniosła pucharek i uśmiechnęła się zagadkowo.
— Twoje zdrowie, Geralt. Cieszę się, że posadzono nas razem.
— Nie chwal dnia przed zachodem — odwzajemnił uśmiech, bo był w sumie niezłym humorze. - Uczta ledwo się zaczęła.
— Przeciwnie. Trwa już dostatecznie długo, byś mnie skomplementował Jak długo mam czekać?
— Jesteś urzekająco piękna.
— Powoli, powoli, powściągliwiej! — zaśmiała się, a on przysiągłby, że całkiem szczerze. - W tym tempie strach pomyśleć, dokąd możemy zajść przed końcem biesiady. Zacznij od… Hmm… Powiedz, że mam gustowną suknię i że twarzowo mi w fioletach.
— Twarzowo ci w fioletach. Choć mnie, przyznam najbardziej podobałaś się w bieli.
Zobaczył w jej szmaragdowych oczach wyzwanie. Bał się podjąć. W aż tak dobrym humorze nie był.
Naprzeciw posadzono Cahira i Milvę. Cahir siedział pomiędzy dwiema młodziutkimi i bezustannie szczebioczącymi szlachciankami, bodajże baronównami. Łuczniczce natomiast towarzyszył starszy, ponury i milczący jak głaz rycerz z twarzą bardzo zeszpeconą śladami po ospie.
Nieco dalej siedziała zaś Angouleme, wiodąc rej — i rejwach — wśród młodych błędnych rycerzy.
— Co to jest? — wrzeszczała, unosząc srebrny nóż z zaokrąglonym końcem. - Bez szpicu? Boją się, że zaczniemy się nawzajem żgać, czy co?
— Takie noże — wyjaśniła Fringilla — są w Beauclair w użyciu od czasów księżnej Karoliny Roberty, babki Anny Henrietty. Karobertę doprowadzało do szału, gdy w czasie biesiad goście dłubali sobie nożami w zębach. A nożem z zaokrąglonym końcem dłubać nie sposób.
— Nie sposób — zgodziła się Angouleme, wykrzywiając się szelmowsko. - Na szczęście dali jeszcze widelce!
Udała, że wkłada widelec do ust, pod groźnym spojrzeniem Geralta zaprzestała. Siedzący po jej prawicy młody rycerzyk zaśmiał się rżącym falsetem. Geralt wziął półmisek z kaczką w auszpiku, usłużył Fringilli. Widział, jak Cahir dwoi się i troi, spełniając zachcianki baronówien, te zaś patrzą w niego jak w tęczę. Widział, jak młodzi rycerze uwijają się przy Angouleme, na wyprzódki podając potrawy i rżąc z jej niemądrych dowcipów.