Weszli do owalnej sali, dostrzegając, że wokół znajdują się wejścia do kilkunastu korytarzy. Z zewnątrz widzieli, że budynek był niski, z pewnością jednopiętrowy, a mimo to połowa przejść prowadziła w górę. Alhassan i Håkon spojrzeli na siebie skonsternowani.
– Może kiedyś była tu wyższa kondygnacja – podsunął Dija Udin.
– Może.
Oświetlili centralny punkt pomieszczenia, wyławiając z mroku liczne przedmioty. Przypominały greckie rzeźby, choć kształty były bardziej bryłowate, jakby połączono elementy sztuki antycznej z kubizmem. Zdawały się być pokryte diamentową powłoką i bez wątpienia przedstawiały istoty człekokształtne.
Gdy Håkon zbliżył się do pierwszego z posągów, obleciały go ciarki. Uzmysłowił sobie, że patrzy na podobiznę mieszkańca tego świata. Zaraz jednak zmitygował się, że mogło to być po prostu dzieło sztuki. Gdyby ktoś na Ziemi starał się dowiedzieć czegokolwiek za pomocą malarstwa abstrakcjonistów, doszedłby do absurdalnych wniosków. W tym przypadku mogło być podobnie.
– Ja jebię – skwitował Alhassan, oświetlając oblicze jednego z posągów. – Wyglądają, jakby byli zrobieni z diamentów.
Håkon zbliżył się do monumentu.
– Myślisz, że to realne odwzorowanie? – zapytał Dija Udin.
– Nie wiem. Wszyscy wyglądają tak samo, więc albo to galeria artystyczna przedstawiająca jeden trend w sztuce, albo muzeum antropologiczne, prezentujące przekrój społeczeństwa.
Alhassan milczał.
– Co mówiłeś? – zapytał po chwili. – Wyłączyłem się. – Oświetlił najbliższą postać od stóp do głów. Wiązka światła załamywała się w licznych bryłach i ginęła gdzieś pomiędzy nimi. Nie odbijała się i nie rzucała zniekształconego refleksu na przylegające elementy.
– Dziwna sprawa.
– Co ty powiesz? – odparł nawigator. – Kto by się spodziewał? W końcu to tylko obca planeta i inna cywilizacja.
Håkon spróbował jeszcze raz skontaktować się z Accipiterem, po czym ostatecznie zrezygnował. We wnętrzu owalnego pomieszczenia zapanowała niczym niezmącona cisza – tak absolutna, że niemal ogłuszająca.
– Jest siedem korytarzy w dół i siedem w górę – odezwał się muzułmanin.
– Więc rozpoczynamy zwiedzanie?
– Wybierz tylko, którędy wejdziemy.
Lindberg spojrzał na kilka najbliższych wejść, za którymi podłoga nieznacznie się wznosiła. Przemknęło mu przez myśl, że za nimi mogły znajdować się labirynty, z których nigdy nie wyjdą.
– Do dzieła – ponaglił go Alhassan. – Miejmy to już za sobą.
Podeszli do pierwszego otworu. Gdy oświetlili go rękawicami, przekonali się, że to bynajmniej nie korytarz. Tuż za progiem powiewała czarna zasłona, która natychmiast pochłonęła całe światło, rozprowadzając je po swojej powierzchni.
– Co to jest? – jęknął Dija Udin.
– Jakieś przejście, może portal.
– Teleport? W takim razie nie mam zamiaru tam wchodzić. Z zasady trzymam się z dala od technologii, która zagina czasoprzestrzeń.
Skandynaw obrócił się i powiódł wzrokiem po pozostałych tunelach.
– Może to miejsce jest węzłem komunikacyjnym? – zastanowił się Håkon.
– Czymś w rodzaju dworca?
– Czemu nie? Te korytarze mogą być przejściami do innych miejsc w mieście.
Astrochemik cofnął się, a potem oświetlił metaliczny napis ponad wejściem do tunelu. Był krótki i sprawiał wrażenie, jakby informował, co znajduje się za kotarą.
– Oznaczenie peronu – powiedział.
– Ale gdybasz, chłopie.
– Nauka to gdybanie, Alhassan – odparł Skandynaw, a następnie oświetlił pozostałe napisy. Mógł stwierdzić jedynie tyle, że różnią się od siebie.
Lindberg westchnął, po czym wskazał kolejny korytarz. Po chwili obeszli całą owalną konstrukcję i przekonali się, że w każdym tunelu znajduje się zasłona pochłaniająca światło.
– Jeśli to faktycznie jakiś terminal – podjął Dija Udin – to te przejścia mogą prowadzić gdziekolwiek. Do knajpy, szpitala, a może nawet pięćset lat świetlnych stąd.
– Trzeba będzie to sprawdzić.
– Czekałeś, żeby to zaproponować, co?
– Myślałem, że nie będę musiał – odparł Lindberg, uśmiechając się kwaśno, po czym oświetlił trójkątne wyjście z budynku. – Poza tym i tak nie wiemy, jak otworzyć te odrzwia.
Alhassan spojrzał na niego spode łba i podszedł do wrót. Spróbował powtórzyć procedurę, która sprawiła, że się otworzyły, ale bez skutku. Stali przez moment w milczeniu.
– Spodziewałeś się tego? – zapytał muzułmanin.
– Tak mi podpowiadała intuicja.
I rzeczywiście tak było, choć Håkon wolał nie myśleć o tym, jak błędna ostatnio się okazywała – ani tym bardziej o tym, czym w istocie była.
– Jedno mnie martwi – dodał Alhassan.
– Tylko jedno?
– Dlaczego to miejsce było zamykane? Gdybyśmy mieli do czynienia z terminalem, byłyby otwarty dla gawiedzi. Publiczny węzeł komunikacyjny.
– Może tak było – odparł Skandynaw. – Może zabezpieczyli go dopiero po tym, jak ten świat uległ zniszczeniu. Albo na moment przed tym.
– Wtedy zrobiliby to znacznie lepiej niż za pomocą prostego hasła.
– Niekoniecznie, przecież to wszystko zostało zasypane – odparł Håkon, zataczając ręką krąg. – Wydaje mi się, że to miejsce przeznaczono dla nas. Odrzwia zamknięto z myślą, że tylko namaszczeni będą mogli się tu dostać.
– I my niby to namaszczenie otrzymaliśmy?
– Chyba.
– To piękną cenę zapłaciliśmy – burknął Dija Udin. – Kilka statków zaścielonych trupami i przetrzebiona cywilizacja. Możliwe, że nawet wyrżnięta w pień.
Istniała jeszcze jedna możliwość – ten, kto dał im klucz, mógł nie być tym samym, który wybudował terminal. Lindberg postanowił jednak zachować tę uwagę dla siebie. Nie było sensu snuć dalszych spekulacji. Przyszli tu po odpowiedzi, nie po kolejne pytania.
– Co dalej? – zapytał Dija Udin.
– Powinniśmy wejść do któregoś z tych portali.
– Zdaję sobie z tego sprawę – odparł muzułmanin, wodząc wzrokiem wokół. – Ale…
– Ale najpierw spróbujmy dowiedzieć się czegoś od tych posągów.
– Goście wydają się niezbyt gadatliwi.
– Może trzeba ich rozbudzić.
Dija Udin zgromił go wzrokiem.
– Nawet tak sobie nie żartuj – powiedział Alhassan. – Jeśli to jakaś forma hibernacji, to już mnie tu nie ma.
– Nie masz dokąd uciec.
Dija Udin pokręcił głową, oświetlając jedną z postaci. Różniły się od siebie, choć trudno było mówić o rysach twarzy – rozbieżności polegały bardziej na konstrukcji. Wszystkie miały podobną wysokość i posturę, lecz diamentowe bryły zdawały się być inaczej ułożone. Być może w ten sposób indywidualizowano tutaj jednostki. Ludzie różnili się od siebie kolorem skóry, włosów, czy oczu, te istoty mogły odróżniać się układem wewnętrznych brył.
Håkon potarł jednodniową szczecinę, przyglądając się posągom. W końcu podszedł do największego z nich. Okrążył go, oświetlając każdą stronę. Światło gubiło się gdzieś w środku, tak jak w przypadku pozostałych.
– Jak patrzę na to, co dzieje się ze wiązką światła, to…
– Nie kończ tego zdania – odparł Alhassan.
– Wydaje mi się, że te bryły się ładują.
– Nie.
– Nie możemy tego wykluczyć.
– Więc przestań w nie świecić.
– Nie ma mowy – odparł Lindberg. – Jeśli to się ładuje poprzez absorpcję strumienia fotonów lub fale elektromagnetyczne, zamierzam świecić tak długo, aż ożyje.
Przez moment Dija Udin patrzył na niego tak, jakby miał zamiar wytłumaczyć mu swoje racje niewerbalnie. Po kilku minutach Håkon zakończył naświetlanie, uznając, że to do niczego nie prowadzi.
– Może potrzeba mocniejszej wiązki fotonowej – powiedział.
– W takim razie dobrze, że nie mamy żadnej na podorędziu.
– Nie wiem, czy dobrze, bo prócz tych postaci nie ma tu niczego, co mogłoby dać nam jakieś odpowiedzi.
Przez moment milczeli.
– To wybieraj – odezwał się w końcu Alhassan. – Zdam się na ciebie, ten jeden raz.
Lindberg poczuł, że robi mu się sucho w ustach. Uświadomił sobie, że naprawdę zamierzają wejść do jednego z portali. Złudna intuicja podpowiadała mu, że nie opuszczą tego miejsca w inny sposób, ale mieli jeszcze dużo czasu do momentu, kiedy skończą im się zapasy – mogli podjąć szereg prób. Może hasło wypowiedziane na odwrót lub z odmienną intonacją, aktywowałoby wrota. Możliwości było wiele, ale Skandynaw nie miał zamiaru ich sprawdzać.