Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Szpital Akademii Medycznej w Gdańsku,

28.06.2006, 19:00

Właściwie nie wiedział, po co tam jedzie. Z Marcińcem i tak nie pogada, zresztą co napad na skandynawistę ma wspólnego z morderstwem w „Edenie"? Pater jednak niejasno czuł, że między specjalistą od sekt a adiunktem na uniwersytecie jest jakiś związek, jakaś nić, która ich łączy.

– No był tu jakiś z zagranicy… tak… – pielęgniarka w izbie przyjęć przerzucała stos papierów -…ale kto?

– Kręciła głową. – Zresztą wtedy mnie nie było… Gdybyś była, i tak nic z tego by nie wynikło – pomyślał Pater i popatrzył na ziemistą cerę pielęgniarki.

– O, ale niech pan spyta doktora.

Starszy lekarz rozmawiał z jakąś kobietą. Gdy się pożegnali, Pater podszedł i pokazał legitymację.

– Chciałby pan porozmawiać z pacjentem? Nie pan pierwszy, ale to wykluczone.

– Jak pan sądzi, kiedy najwcześniej?

– Najwcześniej jutro. A może nawet pojutrze. Nieźle został pocięty

– Panie doktorze, czy napastnik, bo najpewniej był to jeden człowiek, zrobił to, by tak rzec, fachowo?

– Pyta pan, czy ten nożownik brał lekcje anatomii?

– Krzaczaste brwi doktora się uniosły. – Nie sądzę. Chlasnął raczej bez zastanowienia. – Lekarz wykonał ruch ręką, markując cięcie. – Ja w każdym razie nie nazwałbym tego czystą robotą.

Gdy kończyli rozmowę, Pater przytrzymał dłoń lekarza.

– Co to znaczy, że nie ja pierwszy? Że nie ja pierwszy chciałem z nim rozmawiać?

Brwi uniosły się ponownie.

– Ta kobieta, widział pan. Ta, z którą rozmawiałem, zanim pan podszedł. Też chciała. To, zdaje się, jakaś rodzina…

Pater nie słuchał dalej. Podbiegł do drzwi wyjściowych: W oddali majaczyło kilka sylwetek.

– Marciniec! Przemysław Marciniec! – wrzasnął.

Jedna z sylwetek odwróciła się. Gdy Pater podbiegł, zobaczył kobietę z włosami w kolorze popiołu. Oczy przesłaniały grube szkła okularów. Kobieta lekko się garbiła. Wygląda jak kobra szykująca się do ataku – pomyślał Pater i znów wyjął legitymację.

– Czy pani jest rodziną doktora Marcińca?

– Tak, jestem rodziną doktora Marcińca – kobieta odpowiedziała beznamiętnie.

– Czy doktor miał wrogów? Może kogoś pani podejrzewa? Słyszałem, że doktor grywał i wygrywał w brydża. Może któryś z dłużników?

– Nikogo nie podejrzewam. Przepraszam, spieszę się – wyszeptała wszystkie słowa na tej samej nucie.

– A może mówi coś pani nazwisko Madziar. Albo Czekański?

Wpatrywała się w Patera z wysuniętą do przodu głową.

– Po co to wszystko? – w końcu powiedziała. – Naprawdę muszę już iść.

Odwróciła się i wsiadła do małego fiata.

– Jeszcze się spotkamy – powiedział Pater na tyle głośno, by usłyszała.

Gdy odjeżdżała, Pater pomyślał, że dziesięcioletni silnik malucha miał w sobie więcej życia niż jego właścicielka.

Wrócił do domu i wziął kolejny tego dnia prysznic. Pod falowcem zatrzymał się ford mondeo. Jego właściciel obserwował samochód Patera jeszcze przez dwie godziny. Potem odjechał.

Gdańsk, 29.06.2006, 13:30

W oddziale zakładów bukmacherskich „Profesjonał" kłębiło się nadspodziewanie wielu graczy. O tej godzinie albo się pracuje, albo – zwłaszcza przy takiej pogodzie – leży na plaży. Wiele twarzy Pater widział po raz pierwszy. Znaczyło to, że mundialowa gorączka dopadła tych, którzy na co dzień szerokim łukiem omijali takie salony jak ten. Natłok graczy budził irytację tylko jednej osoby. Kasjerka musiała zrezygnować z ulubionej czynności, czyli podziwiania swoich tipsów.

– Dzień dobry, panie nadkomisarzu. – Dziewczyna szybko sortowała podane kupony.

– Widzę, że wszystko już o mnie wiecie – cierpko zauważył Pater. – Ciekawe, czy znacie już numer mojego kołnierzyka?

– Czterdzieści jeden. – Tipsy przyszpiliły kilka banknotów. – Mój mąż jest podobnej budowy jak pan. A co do reszty – spojrzała na kilku graczy zawzięcie dyskutujących o szansach drużyny trójkolorowych – mamy tu niezły wywiad. Nie gorszy od waszego.

– Z pewnością – mruknął Pater. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę.

– Można powiedzieć, że stał się pan wtedy sensacją tygodnia.

– Wtedy?

– Wtedy gdy zadzwonił telefon.

Przez chwilę oboje milczeli. Pater usłyszał szmer wiatraka, którym chłodziła się kasjerka.

– A pan co? – Wycelowała tipsem w stronę dyskutantów. – Pan nie obstawia Francji? Zizou przeżywa podobno drugą młodość.

– Nie, nie obstawiam. Zizou to emeryt. Pozostali także.

– Czyżby miał pan coś przeciw emerytom?

Pater zamknął oczy. Przypomniał sobie telefon od Wielocha i jego głos. „Znowu". Pomyślał o Madziarze i Czekańskim. Wtedy, właśnie tu, w „Profesjonale", wszystko się zaczęło.

– Proszę mi wierzyć, że mam. I to niemało.

Wyszedł i pomyślał, że musi poszukać innego punktu przyjmującego zakłady. Tu już nie był „ekspertem". Był „nadkomisarzem". Utracił swój godny szacunku przydomek, a co gorsza – anonimowość. Na pierwszym mu nie zależało, drugie – było bezcenne, i to nie tylko z powodu jego pracy.

Chwilę później silnik odpalił kierowca forda mondeo.

Gdańsk, 30.06.2006, 14:45

Pater nienawidził stanu hibernacji. Tymczasem „hibernacja", jak nazywał ten stan Kulesza, po zamieszaniu wywołanym w „Edenie", które Pater określił w duchu jako „akcję pluszowych kajdanek", była koniecznością. Od dwóch godzin leżał w wannie, ale głowa pracowała na pełnych obrotach. Madziar. „Kapitan". Maziarski. Dlaczego Abwera umieściła w „Edenie" swojego człowieka? Dlaczego zmieniła mu tożsamość i uczyniła z niego inwalidę? Czy powierzenie zadania takiemu agentowi było sensowne i racjonalne? Mężczyzna na wózku ma ograniczone możliwości poruszania się. Mniej słyszy i mniej widzi. Musi ciągle korzystać z tej cholernej platformy, którą tak szczyci się Libling. Platforma dla wózków „Cibes", włącznik alarmowy, przyciski góra-dół, telefon. Wszystko na wysokości ręki siedzącego klienta. Doskonałe rozwiązanie. Doskonałe. Pater przypomniał sobie Liblinga, który pokazywał platformę z takim nabożeństwem, z jakim przewodnicy stają w Luwrze przed tajemniczą Moną Lizą. Tu mamy tajemnicę Maziarskiego. Inwalida na wózku miał chronić Czekańskiego czy go zdemaskować? A jeśli tak, to dlaczego? Jaki związek z tym wszystkim mają sekty? Co z tym wszystkim ma wspólnego skandynawista Marciniec, który cudem uniknął śmierci? Myśli Patera znów przeskoczyły jak igła na starej, porysowanej płycie winylowej. Chyba że ten wózek jest ważny. Adela Woźniak, pan Kazimierz, którym opiekuje się inny emerytowany oficer, Marian Hoży… A jeśli Hoży, ten wielbiciel serialowych gwiazd, też jest podstawiony?

Wyszedł z wanny, nawet się nie wytarł, tylko runął na łóżko. W portfelu znalazł kartkę z numerem telefonu księdza Plewniaka. Po ósmym wolnym sygnale rozłączył się. Włączył pierwszą płytę Emersona, Lake'a i Palmera. Podszedł do okna. Przed falowcem dzieci nic nie robiły sobie z upału. Nagle zobaczył, że ktoś patrzy w jego okna. Mężczyzna przy fordzie. Gdzieś już widział ten samochód. Nie, niemożliwe – pomyślał Pater – znów puszczają mi nerwy Mam obsesję. A ten facet patrzy po prostu w jakieś inne okno, złudzenie optyczne powoduje, że mam wrażenie, jakby patrzył prosto na mnie. Znów się położył. Przy Take A Pebble już spał.

Obudził się i spojrzał na zegarek. Spał godzinę. Podszedł do okna. Kierowca forda wciąż tkwił w tym samym miejscu. Pater szybko się ubrał i zbiegi po schodach. Na windę, na ogól zdewastowaną lub popsutą, nie było sensu czekać. Gdy wybiegł z klatki, forda już nie było. Przy wejściu stała za to pani Krystyna, niezłomna dozorczyni falowca, nazywana przez mieszkańców „Krychą staruchą".

– Pan patrzy – wyciągnięta dłoń zakończona była szmatą, z której skapywały ciemne krople. Na zsypie kilka lat temu ktoś napisał „Lechia forever". Teraz pojawiło się nowe hasło wykonane białą farbą. – Do tej Lechii już się przyzwyczaiłam. Ale to? Wstyd komukolwiek pokazać.

35
{"b":"269463","o":1}