Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gdy obudził się o dziewiątej, sięgnął po telefon. Nie było nowych wiadomości. Zrozumiał, że nalotu ludzi w kominiarkach nie będzie.

Na ekranie znów coś drgnęło. Hasło „Roman Madziar" wyskoczyło w wyszukiwarce trzy razy. Za każdym na stronach dla modelarzy. Wszystkie dotyczyły modelu lotniskowca, który zdobył nagrody na międzynarodowych festiwalach modelarstwa. Informacje zamieszczono przed rokiem. O samym Madziarze było niewiele. Jedynie to, że kiedyś reprezentował Polskę na mistrzostwach świata i Europy w mikromodelarstwie.

Pater zalogował się na forum.

– Czy ktoś wie, co się dzieje z Romanem Madziarem?

Na odpowiedź czekał piętnaście minut.

– Ten od rc?

Pater nie wiedział, co odpisać. Odruchowo chciał odpowiedzieć: „Nie wiem". Wtedy jednak na pewno już nikt się nie odezwie. Stracił trochę czasu, zanim się zorientował, że RC to skrót stosowany do modeli zdalnie sterowanych. Na stronie pojawił się kolejny wpis.

– Nie, nie, o ile wiem, kapitan nie zajmował się rc, ale nie wiem co u niego.

– Dlaczego „kapitan"? – Pater znowu zapytał.

Raz jeszcze wpisał do wyszukiwarki hasło „Roman Madziar", poprzedzając je skrótem „kpt.". I w tym momencie komputer w Domu Kultury się zawiesił. Pater powiedział coś pod nosem i poczuł na sobie spojrzenie „opiekunki", jak w duchu nazwał kobietę z archaiczną trwałą.

Zadzwonił Kulesza.

– W zasadzie nic pilnego, panie nadkomisarzu. Mam informacje w sprawie tego doktorka…

Nic pilnego. Nie było nic pilniejszego od gościnnych występów w „Edenie" i efektów nocnego najścia. I tak dziwne, że Kulesza wytrzymał aż do południa.

– Nie mogę teraz rozmawiać, ale może coś z tego będzie – powiedział Pater. – No więc co z Marcińcem, bo, przypomnę ci, tak się doktorek nazywa.

– Lepiej. Lekarze cały czas zabraniają z nim rozmawiać.

– Masz tam kogoś?

– Nie. Ale prosiłem, by informowano mnie o wszystkich, którzy chcieliby go odwiedzić. No i był u niego jakiś obcokrajowiec…

– Obcokrajowcy też mają nazwiska – zauważył Pater.

– Tak, ale w izbie przyjęć nie potrafili się z nim dogadać. Wiem, że ta sprawa pana interesuje, więc dzwonię.

– Gdzie on leży?

Pater zanotował adres szpitala. Usłyszał odgłos zapalanego silnika.

– Jesteś sam?

Chwila wahania po drugiej stronie.

– Nie, jestem tu z kolegą.

– To pozdrów go. I dzięki. Dzięki za wszystko – dodał.

– Nie musi być pan aż tak serdeczny, panie nadkomisarzu. – W tle rozległ się śmiech Wielocha, a potem zaległa cisza.

A więc udało się – pomyślał Pater. Kajdanki z różowym futerkiem zrobiły swoje. Lewar w stroju Adama, przykuty do łóżka, też. Zrobili pewnie wiele, by uniknąć kompromitacji. Ci idioci wszystko muszą spaprać. Pater uśmiechnął się sam do siebie.

– A tak przy okazji tego, który wszystko spaprze, trzeba będzie coś jeszcze sprawdzić – Pater wycedził przez zęby. – Ale to potem.

Ponownie zalogował się na forum modelarzy. Nie rozczarował się tym razem. Przeczytał wpis:

– Kapitan, bo kiedyś podczas festiwalu w Łodzi powiedział, że jest kapitanem w wojsku, w takich służbach, o których się głośno nie mówi, ale to pewnie taki bajer.

Wreszcie mam coś – Pater był pewien, że przestaje szukać po omacku. Jeden element układanki wskoczył na swoje miejsce. Jeśli to, czego dowiedział się o Madziarze, kapitanie Madziarze – poprawił się w myślach – jest prawdą. Pora na element drugi. Na Czekańskiego. Człowieka, który przyciąga śmierć. Najpierw Madziarowi ściągnęli skórę, teraz niewiele brakowało, a rozpruto by skandynawistę, który o Czekańskim wiedział więcej, niż powiedział.

Zapłacił za kawę i internet. Opiekunka nie odezwała się słowem. Gdy wyszedł, siadła do komputera i zaczęła sprawdzać historię stron odwiedzanych tego dnia w sieci.

Bar „Alladyn ", 28.06.2006, 16:15

W mieszkaniu Pater przejrzał gazetę z programem. Okazało się, że środa i czwartek to dla piłkarzy dni wytchnienia przed ćwierćfinałami. W komórce znalazł numer do Filona – człowieka, który wiedział wszystko o rozgrywkach pokerowych w Trójmieście. Filon – przez dwóch erudytów zasiadających przy zielonym stoliku nazywany Filonem z Aleksandrii – był przedstawicielem wymierającego zawodu. Ten rekwizytor filmowy w godzinę był w stanie zdobyć każdy przedmiot, od rusznicy po automat perkusyjny, jakiego w latach osiemdziesiątych używał zespół Kombi.

Nie rozstawał się ze swoim podniszczonym notesem – źródłem wszelkiej wiedzy – i pewnie ta skrupulatność sprawiła, że stal się skrzynką kontaktową miłośników hazardu. Filon słynął nie tylko z notesu z adresami, ale także z żelaznego uścisku ręki. Pater wielokrotnie widział już grymas bólu na twarzach tych, którzy nieopatrznie wsunęli dłoń w miażdżące kleszcze rekwizytora. Pater wysłał esemesa, a po dwóch minutach otrzymał odpowiedź. „Posucha do niedzieli. Wtedy Mandaryn. Ściskam. F." Nadkomisarz wybrał kolejny numer z listy. I tym razem odpowiedź przyszła szybko. Odpowiedź, która go usatysfakcjonowała.

Kilka godzin później, gdy siedział w samochodzie, nie myślał już o pokerze. Na siedzeniu pasażera leżały notatki, które Kulesza sporządził dziecinnym charakterem pisma, korzystając z wiedzy wielbiciela whisky, Mirasa Pęciaka z ABW. Pater postanowił kupić od razu dwie butelki. Będzie potrzebował dodatkowych wiadomości o specjaliście od modelarstwa oraz o ekspercie w sprawach ran symbolicznych i neopogaństwa. A wiadomości zawsze kosztują. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało Paterowi, że lepiej wypłacić się flaszką ognistej wody niż mieć dług wdzięczności, który nie wiadomo kiedy i w jakiej postaci przyjdzie oddać.

Gdy stał na światłach, przypomniał mu się Park Gorkiego. „Powiem panu, dlaczego kocham śnieg. Panu pierwszemu to mówię. Kocham śnieg, ponieważ skrywa trupy". Dom doktora Liblinga też skrywa trupy. Pater zerknął na notatki Kuleszy. A zaczęło się od wypadku Adeli Woźniak. Co zdarzyło się potem? Ktoś wysyła Czekańskiemu wiadomości z pogróżkami. Na prawym pasie, którym jechał Pater, nagle zatrzymał się fiat i włączył światła awaryjne. Nadkomisarz zobaczył w lewym lusterku sznur samochodów, które bez pośpiechu mijały jego toyotę. Zaklął pod nosem i popatrzył na numery rejestracyjne pojazdu przed sobą. WJ z końcówką 102. Idiota ze stolicy. 102 jak numer pokoju Mariana Hożego. Gdy po lewej stronie wyprzedzał go ostatni samochód, gwałtownie skręcił kierownicą i ruszył z piskiem opon. Jak to było? Jak Czekański nazwał Hożego? „Sflaczały trep". To dosyć nietypowe słownictwo, jak na sławnego profesora. A może – znów przypomniał sobie esemesy – Czekański pisał je sam do siebie? By zwrócić czyjąś uwagę. Czyją? Ludzi z ABW. Dlaczego znany profesor o międzynarodowym autorytecie decyduje się mieszkać w domu starców? Tak, w miejscu, które, bez względu na luksusy, w potocznej opinii, w opinii Kuleszy, Wielocha i wielu mniej inteligentnych od nich, kojarzy się wciąż nie z ekskluzywnym hotelem, tylko z przechowalnią dla samotników? Z umieralnią. Miejscem, które skrywa trupy. Nasuwała się tylko jedna odpowiedź. Czekański przed kimś się ukrywał. Wszystko toczyło się dobrze do momentu, gdy pa czuł się zagrożony.

Pater skręcił w prawo. Tu do gry wkracza kapitan modelarz. Dla otoczenia bezradny inwalida. Oficer wywiadu wojskowego, a może kontrwywiadu. Stąd już blisko do ABW. Dlaczego ukrywa przed Czekańskim swoją tożsamość? Dlaczego ten nazywa go „ciekawym przeciwnikiem"? A później, na dwa tygodnie przed śmiercią, Czekański z jakimiś obcokrajowcami jedzie do Odense. Jeśli tam w ogóle pojechał. Pater nie miał możliwości, by to sprawdzić. Wiedział już, że z każdym pytaniem znów wokół „Edenu" gęstnieje mgła, którą, wydawało mu się rano, prawie rozproszył.

W odległości kilkunastu metrów za Paterem zatrzymał się ford mondeo. Gdy Pater gwałtownie zmieniał pas ruchu, jego kierowca wykonał ten sam manewr, tylko znacznie płynniej, w sposób świadczący o dużym doświadczeniu w podobnych sytuacjach. Teraz patrzył, jak nadkomisarz wchodzi do lokalnego baru. Drzwi otworzyły się ponownie i Pater z butelką wody mineralnej dosiadł się do mężczyzny czekającego w ogródku pod parasolem.

33
{"b":"269463","o":1}