Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mam cię, skurwysynu. Mam cię – wycedził.

Piętro niżej pani Jadwiga Duraj bojaźliwie spojrzała na sufit.

– A nie mówiłam, że tu straszy? – powiedziała sama do siebie.

Dom Seniora „Eden", 27.06.2006, 23:45

Michała Korneckiego, zwanego Lewarem, obudził głos doktora Liblinga. Otworzył oczy i chciał je przetrzeć. Nie mógł. Wykręcił do tyłu łysą głowę. Był skuty kajdankami. Podniósł głowę i ujrzał swoje obnażone podbrzusze i owłosione nogi. W drzwiach stał dyrektor i recepcjonista. Jak przez mgłę widział sylwetki kręcących się wokół niego ludzi. Lewar opadł na poduszkę i zamknął oczy.

– No przecież panu tłumaczę, panie poruczniku. – ciągnął Libling cierpliwym głosem. – Mój pracownik, nocny portier Hebda, tak, Janusz Hebda, powiedział, że dziś późnym wieczorem jakaś znajoma odwiedziła tego pana. Młoda, atrakcyjna. No i ten mężczyzna wyszedł za nią na zewnątrz. Portier mówi, że nie pamięta, co działo się dalej. Ktoś zarzucił mu coś na głowę, zamknął w pokoju i zabrał klucze. Ten człowiek? Znaleźliśmy go w pokoju zamordowanego Maziarskiego… No pewnie, że miał klucz… U profesora Czekańskiego drzwi też były otwarte, gdy przyjechałem. Dlaczego? Rano przyjeżdżają potencjalni klienci, więc pomyślałem, że przenocuję już w „Edenie". Nie, dziewczyny nie było… No cóż, nie może się ruszyć, jest skuty kajdankami… No jasne, że zerwał plomby… Pozwolę sobie zauważyć, panie poruczniku, że inaczej by się tu nie dostał…

– Jaki wynik? – wyszeptał Lewar.

Dom Kultury „Przymorze', 28.06.2006, 11:00

Pater wpatrywał się bezmyślnie w ekran monitora. Obok klawiatury stała wyszczerbiona filiżanka z rozpuszczalną kawą, która dawno już wystygła.

– Napojów nie wolno stawiać przy klawiaturze.

– Głos należał do starszej kobiety, której fryzura skojarzyła się Paterowi ze stylem prezenterek telewizyjnych z lat siedemdziesiątych. Styl ów zdawał się nieśmiertelny, o czym nadkomisarz przekonał się w pokoju sto dwa w „Edenie", gdy Marian Hoży pokazywał zdjęcia z Międzyzdrojów. Uwagę Patera przykuł nie młody gwiazdor seriali, zwany „polskim

Bradem Pittem", tylko leciwe fanki w tle, każda z ondulacją w kolorze platyny. Albo klony Krystyny Loski, albo nawiedzone moherowe berety, fanki księdza z Torunia. Albo takie jak Joanna Radziewicz. Młode, ładne i, oczywiście, niedostępne już dla Patera. Przemknęło mu przez głowę, że nienawidzi kobiet. Odwrócił głowę i spojrzał przekrwionymi oczami na tę, która raczyła go pouczać, po czym bez słowa przysunął filiżankę jeszcze bliżej do klawiatury. W jego spojrzeniu musiało być coś, co sprawiło, że kobieta oddaliła się na bezpieczną odległość i czujnie obserwowała go z dystansu.

Nie tak dawno jedno z pomieszczeń Domu Kultury przemianowano na kawiarenkę internetową. Wstawiono zawieszający się komputer i podawano jakąś lurę do picia. Poza tym bez zmian. Kółka zainteresowań dla emerytek, próby chóru, a w weekendy i wtorki wieczorki taneczne dla samotnych. Pater znów pomyślał o „Edenie" – spokoju, luksusie i czającej się gdzieś przemocy, która eksplodowała dwa tygodnie temu. Nie wiadomo który już raz spojrzał na wyświetlacz w telefonie. Nie było żadnych wiadomości. Niebieska ikonka w prawym górnym rogu komputera zaczęła się kręcić, była szansa, że internet zacznie zaraz wyświetlać kolejne strony.

Najgorsze było czekanie. Całą noc Pater nie zmrużył oka. Rozstali się po północy. Musieli pozbyć się ubrań, w których wybrali się, jak to określił Kulesza, na gościnne występy w „Edenie".

– Tylko niech pan nie chowa tego do szafy – powiedział Wieloch, gdy się rozstawali, i zaśmiał ze swa jego wątpliwego żartu.

Później, gdy Pater krążył od kuchni do pokoju, potykając się o książki, pomyślał, że to, co powiedział Wieloch na odchodnym, nie było jedynie głupawym żartem. Uświadomił sobie, że nie wie, jak się zachować. Początkowo chciał pojechać do jakiegoś klubu i wmieszać się w tłum korzystających z uroków kolejnej gorącej letniej nocy. Pomysł wydał mu się jednak absurdalny. Przypomniał sobie, co mówiono w komendzie. „Pater – antypater". Antypatyczny samotnik, unikający kontaktu z ludźmi, odrzucający zaproszenia na imieniny i urodziny wyprawiane przez kolegów z pracy. I nagle, pytany o to, co robił wieczorem, między dwudziestą drugą a północą, odpowiada, że bawił się w klubie? To tak jakby od razu wydać na siebie wyrok.

Może była gdzieś ustawka? Poker byłby dobrym rozwiązaniem. Mógłby zapewnić alibi i rozluźnić nerwy napięte do granic wytrzymałości. Ale o ustawce wiedziałby wcześniej. Poza tym nie miał gwarancji, że wszyscy gracze potwierdziliby jego wersję wydarzeń. Na wszelki wypadek nadłożył drogi i podjechał pod „Mandaryna". Rzut oka na parking wystarczył. Nie było volkswagena Jezusa z Oliwy ani samochodów innych pokerzystów. Ubranie z „Edenu" cisnął w dwóch torbach foliowych koło podobnych toreb podrzucanych w pobliżu śmietników. Drzwi mieszkania starał się otworzyć jak najciszej. By sąsiedzi nie zorientowali się, kiedy wrócił.

W mieszkaniu pomyślał, że wyłączy telefon. Nagra na automatyczną sekretarkę wiadomość, że prosi o kontakt po zakończeniu urlopu. Ale tego też nigdy nie robił. Byłoby to równie niewiarygodne jak noc w klubie. W końcu wyjął wycinek zabrany z pokoju Czekańskiego. Wpisał w Google nazwisko Romana Madziara i już miał zatwierdzić hasło klawiszem „enter", gdy zawahał się. Przecież jego komputer będzie jedną z pierwszych rzeczy, które przeszukają. I od razu zorientują się, że dotarł do informacji, którą mógł zdobyć tylko nielegalnie. Podczas gościnnego występu w „Edenie".

Wtedy przypomniał sobie pożegnalne zdanie Wielocha. Był w tym głębszy sens. Pater chciał zatrzeć po sobie ślady tak, jakby to zrobił przestępca. I okazało się, że nie urnie. Od lat ściga rozmaitych wykolejeńców, pomyleńców, bydlaków i zwyrodnialców, ale nie potrafi wejść w ich skórę. Ciągle myśli jak pies gończy, który złapał trop ściganej zwierzyny, a nie jak ścigany.

– Próbuję zachowywać się jak przestępca. Tymczasem on jest rzeczywiście zwierzęciem, nie kalkuluje, działa instynktownie. Zbrodnia też jest instynktownym sposobem rozwiązywania problemów i radzenia sobie ze światem. Dlatego najczęściej na pytanie, które zadaję wszystkim podejrzanym: „dlaczego", otrzymuję najczęściej tę samą odpowiedź: „nie wiem".

Dopiero po chwili nadkomisarz zorientował się, że mówi sam do siebie. I pomyślał, że zdarza mu się to coraz częściej.

Popatrzył na zdjęcie zamieszczone w piśmie modelarskim i przypomniał sobie skrzepy krwi na zmasakrowanej, oskalpowanej głowie Ryszarda Maziarskiego, który ostatecznie okazał się Romanem Madziarem. Raz jeszcze zawahał się, po czym wyszedł z Google. Usłyszał pisk opon pod falowcem. Któryś z sąsiadów włączył stację muzyczną z obłędną muzyką techno. A więc jednak. Za chwilę wpadnie kilku osiłków w kominiarkach, za nimi triumfujący Paprzycki albo rozwścieczony Lewar. I ujrzy Wielocha oraz Kuleszę skutych kajdankami, ze spuszczonymi głowami. Dopiero po kilku sekundach zrozumiał, że muzyka dobiega z samochodu. Wyjrzał przez okno i zobaczył trzech nastolatków.

– Lacha, wyłącz to, w kurwę jebany – wykrzyknięto z galerii.

Na dole ktoś się zaśmiał. Jeden z chłopaków uniósł rękę. Pater nie miał wątpliwości, że pokazuje mieszkańcom falowca środkowy palec.

Zasnął nad ranem. Wcześniej, w stercie książek pod ścianą, znalazł Park Gorkiego. Skóropodobne wydanie w serii arcydzieł literatury współczesnej. Takie samo miał Czekański. Jedyny „Swarzędz", który mu pozostał po wyprowadzce Izy.

– Zapomniałaś jednej książki – przypomniał jej w sądzie tuż przed wejściem na salę.

Pamięta, że ze zdumieniem popatrzyła na niego, a potem na wyciągniętą w jej stronę rękę.

– Ten chłam zostaw dla siebie – usłyszał.

Nienawidził Parku Gorkiego. Nienawidził do ostatniej nocy. Otworzył na chybił trafił i przebiegł wzrokiem stronę. Trafił na ulubiony fragment. Radziecki milicjant rozmawia ze zbrodniarzem. „Powiem panu, dlaczego kocham śnieg. Panu pierwszemu to mówię. Kocham śnieg, ponieważ skrywa trupy".

32
{"b":"269463","o":1}