Pod księgarnią Gubrynowicza zaszedł mu drogę gazeciarz wymachujący płachtą bulwarówki „Wiek Nowy”. Popielski odpędził go szybkim gestem dłoni opiętej jasnobeżową zamszową rękawiczką.
– Przedwczoraj potwór popełnił samobójstwo! – darł się gazeciarz i wciąż zaglądał Popielskiemu w oczy, niezrażony jego gestem. – Monstrum powiesiło się w szpitalu psychiatrycznym!
Komisarz rzucił chłopakowi kilka groszy, wziął od niego gazetę i schował ją do kieszeni marynarki. Wiedział, czemu poświęcone są tej niedzieli całe szpalty „Wieku Nowego”. Wchodząc do katedry łacińskiej, słyszał jeszcze za sobą okrzyki gazeciarza.
– Dzisiaj msza dziękczynna, zamówiona przez rodzinę Henia Pytki! Katedra łacińska, godzina ósma rano!
Popielski rozejrzał się wokół. Kościół był wypełniony ludźmi tak ciasno, że nie można się było koło nich przecisnąć. Jednak pojawienie się osoby komisarza i widok jego górującej nad tłumem łysej, obandażowanej głowy natychmiast rozproszyły ludzi koło niego. Popielski zauważył, iż otaczający go tłum staje się coraz rzadszy, a on sam ma sporo miejsca wokół siebie. Ludzie szeptali i z daleka pokazywali go palcami.
Poczuł niepokój tak ostry, że doznał zawrotu głowy. Zostałem zdemaskowany, pomyślał. Oparł się ręką o mur. Wtedy z ławki wyszedł jakiś zażywny mężczyzna w średnim wieku i dotknął rękawa Popielskiego.
– Zrobiło się panu słabo, panie komisarzu? – zapytał szeptem spod małego wąsika. – To pewnie od rany na głowie, którą pan odniósł w walce z mordercą… Proszę, niech pan usiądzie na moim miejscu…
Popielski podziękował i usiadł obok małżonki i córki owego uprzejmego pana. Niepokój i zawroty głowy ustąpiły. Walnęły organy i buchnął śpiew „Kiedy ranne wstają zorze”. Msza się rozpoczęła.
Popielski zachowywał się tak jak inni – śpiewał, powtarzał łacińskie sekwencje, klękał i modlił się. Czynił to jednak zupełnie machinalnie. Niewiele do niego docierało. Nie potrafiłby powtórzyć ani słowa z kazania, które zostało wygłoszone z ogromną siłą wyrazu. W głowie czuł szum. Myślał o minionych niedzielnych porankach z Ritą, o jej kręconych, brązowych włosach, ojej radosnych wybuchach śmiechu i ojej ciepłych, nieco spoconych dłoniach, które klaskały o jego łysą głowę, tak jak niekiedy teraz klaskają rączki jego wnuka. Przypomniał sobie, jak kiedyś jego roczna córeczka zacisnęła swe drobne zęby na ojcowskim uchu.
Cisza, która nagle zapadła, przywróciła go do rzeczywistości. Środkiem katedry, pomiędzy dwoma rzędami ław szedł starszy mężczyzna ubrany w szary płaszcz – szorstki jak pokutny wór. W pasie związany był grubym sznurem, a w dłoniach dzierżył sękaty kostur. Na jego barkach spoczywał duży plecak. Stopy Walerego Pytki obute były w trzewiki z salonu Derby.
Stary stolarz podszedł do Popielskiego i nagłym ruchem chwycił go za rękę. Komisarz nie zdążył zaoponować, kiedy stary na oczach całego kościoła przycisnął usta do jego dłoni. Walery Pytka płakał, a jego łzy lały się po dłoni Popielskiego. Tryskały z oczu starego – tak jak przedwczoraj tryskały z oczu mordercy. Kiedy Małecki wyzionął ducha, z jego wybałuszonych oczu trysnęły łzy – znak bezsilnego żalu, niepotrzebnej rozpaczy, spóźnionej prośby o wybaczenie.
– Płacz, gadu – wysapał wtedy Walery. – Płacz nad moim wnukiem!
– Czegu pan kumisarz taki naburmuszony? – zapytał go stary kwadrans później, kiedy wychodzili z kulparkowskiego szpitala przez piwnicę i zamykali wszystkie okna i drzwi pootwierane wcześniej przez strażnika.
– Coś za łatwo mi przychodzi zabijanie ludzi – odpowiedział wtedy.
Teraz w katedrze łacińskiej myślał o tej swojej odpowiedzi, o łzach starego, o wybałuszonych i mokrych ślepiach bestii, o niedzielnych porankach z ukochanym dzieckiem, które stały się bezpowrotną i piękną przeszłością.
Wyrwał rękę Pytce i cofnął się szybko w głąb ławki, omal nie miażdżąc pani, która obok niego siedziała. Pątnik przeżegnał się i ruszył do wyjścia. Cały kościół tłoczył się za nim. Po chwili Popielski był jednym z nielicznych wiernych obecnych w świątyni.
Po kilku minutach wyszedł na plac przed katedrą łacińską. Długo patrzył na portrety Asnyka, Kraszewskiego i Mickiewicza, widoczne nad witryną księgarni Gubrynowicza, jakby w oczach pisarzy szukał zrozumienia. Nie znalazł go i opuścił wzrok. Wtedy poczuł obok siebie woń kobiecych perfum i wesoły okrzyk jakiegoś dziecka. Ocknął się i ujrzał Ritę z Jerzykiem w głębokim wiklinowym wózku.
Obydwoje byli tak piękni, że przyciągali wzrok wszystkich ludzi, którzy jeszcze wcale tłumnie stali pod katedrą. Jego córka ubrana była w wiśniowy płaszczyk i kapelusik takiegoż koloru. Wyłogi płaszcza i rondo kapelusza uszyte były z czarnego aksamitu. Jerzyk miał na sobie wełniane śpiochy, zielony płaszczyk szyty na miarę i wielobarwny malarski beret. Wyciągał ręce do dziadka i piszczał, rzucając się po całym wózku.
– Dzień dobry, tatusiu. Byłam w domu, ale ciotka powiedziała mi, że tutaj tatuś jest. Czy przekazała moją wczorajszą telefoniczną prośbę do tatusia?
Rita uśmiechała się smutno, a jej duże oczy były podsiniałe.
– Nie. – Popielski chwycił Jerzyka pod pachy i uniósł go wysoko. – Nic mi nie mówiła, ale ja wróciłem, jak zwykle, nad ranem, a ciocia wtedy spała. O co chodzi, kochanie?
– Wybieram się dzisiaj do doktora Dorna. Wrócę dopiero wieczorem. Czy tatuś mógłby pójść z Żuczkiem o czwartej na kinderbal do Jańci Markowskiej? Ja odebrałabym go wieczorem… Mogę o to prosić tatusia?
W innych okolicznościach Popielski zirytowałby się tą prośbą. Uważał doktora Dorna, psychologa uzdrawiającego metodami hipnotycznymi, za hochsztaplera, a jego sławę za skutek nachalnej autoreklamy. W innych okolicznościach może nawet odmówiłby Ricie. Ale dzisiaj nie chciał narażać córki, która niedawno przeżyła wielce smutne chwile, na kolejne rozczarowania, a ponadto każda minuta z Jerzykiem była mu bardzo droga.
Popielski podrzucił chłopczyka, a potem posadził go na barana. Mały rozglądał się wokół triumfalnym wzrokiem. Komisarz przypomniał sobie w mgnieniu oka roześmianą twarzyczkę małej Rity i zawzięty wyraz jej twarzy, gdy otwierała mu na siłę oczy. Teraz to miało wrócić, a zamiast Rity miał bawić się z nim jego ukochany wnuk. I nikt już temu nie przeszkodzi! A zwłaszcza zboczeniec, który rąbie kapucyna rulonem słoniny i rozdziera nożem ciałka małych dzieci!
– Jerzyk jest już bezpieczny w tym mieście. – Uśmiechnął się do córki.
– Nie rozumiem – zasępiła się Rita. – Groziło mu coś złego?
– Chciałem powiedzieć, że Jerzyk jest u mnie bezpieczny. – Popielski podrzucił chłopczyka. – Może być w każdą niedzielę, a nawet nocować!
Ludzie pod katedrą patrzyli na tę scenę, lecz zaraz podążyli wzrokiem w górę ulicy Rutowskiego, gdzie na wysokości kościoła Jezuitów niknęła postać starego pielgrzyma. Wyjątkiem był pewien mężczyzna w meloniku, który najpierw coś notował, a potem już nie spuszczał oczu ze szczęśliwego dziadka.
***
Popielski był w wyśmienitym humorze. Kierował autem i pogwizdywał wesoło, a Jerzyk, przywiązany do siedzenia pasażerskiego pasem, z uwagą słuchał emitowanej przez dziadka melodii. Humor komisarza był znakomity nie tylko dlatego, że spędzał tę niedzielę wraz z wnukiem. Przede wszystkim cieszył się z nowego mieszkania, które wypatrzył był niedawno w „Gazecie Mieszkaniowej”, a przed chwilą obejrzał i podpisał z właścicielem, panem Emilem Spennadlem, wstępną umowę wynajmu, pod tym wszakże warunkiem, iż ostateczna umowa zostanie zawarta tylko wtedy, gdy mieszkanie to zaakceptują Rita i Leokadia. O spełnienie tego warunku Popielski był – w odróżnieniu od pana Spennadla – spokojny. To sześciopokojowe komfortowe lokum, położone w nowoczesnym, dwupiętrowym domu przy ulicy Ponińskiego, na pewno spodoba się jego paniom. Owszem – wymagało ono świeżego odmalowania, ale to wszystko nic w porównaniu z jego zaletami – pięknym widokiem na park Stryjski i wybornym sąsiedzkim towarzystwem, składającym się głównie z rodzin profesorów gimnazjalnych. Architektura budynku zapierała dech w piersi miłośnikom nowoczesnych kształtów: balkonów o falistej linii i okrągłych okien podobnych do okrętowych luków. Najważniejsze było dla Popielskiego to, iż ogromne rozmiary mieszkania – sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych – umożliwią wygodne tam bytowanie jego najbliższym i służącej. Jeszcze trzeba tylko podpisać u notariusza dokument wynajmu, a potem może tydzień remontu i Rita będzie się mogła wyprowadzić z pełnej złych wspomnień kamienicy Rohatyna i zamieszkać tutaj wraz z ojcem!