Dziecko się uspokoiło i Popielski usiadł do stołu wraz z wnukiem.
– Może już tak wzięlibyśmy te prezenty spod choinki. -Woroniecki-Kulik uśmiechał się wymuszenie. – To mały dostałby prezent i byłby spokojny, co? Mogę już mu dać?
– Broniu – Rita spojrzała niespokojnie na ojca i pogłaskała męża po dłoni – to tylko na chwilę go uspokoi. Główny powód to niewyspanie. Nie spał dzisiaj w dzień. Zaraz go położę, a Hanna zaśpiewa mu kołysankę. Jeszcze chwilę go przemęczmy, to szybciej uśnie.
Jerzyk przestał się interesować łysiną dziadka, wypluł na podłogę smoczek, zmrużył oczy i zaczął się drzeć wniebogłosy.
– Niech mu pan da ten prezent – hrabia łypnął wściekle na Popielskiego – albo ja mu dam!
– Nie zna pan, młody człowieku – Popielski podrzucał wnuczka na kolanie – zwyczajów tego domu. U nas się najpierw je kolację, a potem najstarszy, czyli ja, powtarzam: ja, rozdaje prezenty. I tak będzie zawsze.
– Zaraz… zaraz… Zwyczaje zwyczajami… – Woronie-cki-Kulik ściskał w ręku łyżkę tak mocno, że aż mu zbielały kostki.
– Niech tatuś mi poda Jerzyka – przerwała mu szybko Rita. – Może teraz u mnie się trochę uspokoi…
– Chciał pan coś powiedzieć, młody człowieku? – Popielski podał wnuka córce. – Coś o zwyczajach mojego domu?
– Tatusiu, proszę – wyszeptała Rita i odebrała syna z rąk ojca.
Hrabia zacisnął usta i przepołowił łyżką uszko pływające w barszczu. Podniósł je do ust i żuł powoli. Nie połknął jednak, lecz wypluł z powrotem na łyżkę. Leokadia patrzyła na niego z obrzydzeniem. Jerzyk znów krzyczał przeraźliwie, a kiedy matka go przytulała, bił ją piąstkami po twarzy.
– Dajesz mu ten prezent czy nie? – wysyczał Woroniecki-Kulik w stronę Popielskiego.
– Jak śmiesz tak się zwracać do mojego ojca?! – krzyknęła Rita. – I co ty robisz, na Boga, z tym uszkiem?
– Chyba go zęby bolą. – Popielski uśmiechał się krzywo i odłożył sztućce. – Musi jeść miękkie…
– Edziu, nie denerwuj się. – Leokadia patrzyła na niego błagalnie. – Jeszcze ci to zaszkodzi… Masz takie wysokie ciśnienie…
– Proszę cię, nie mów do mnie „Edziu”! – Popielski z kamienną miną przekrzykiwał rwetes, jaki wszczął wnuczek. – Po śmierci Wilhelma nie chcę, by ktokolwiek tak do mnie mówił…
Woroniecki-Kulik przechylił łyżkę i zsunął sobie na dłoń przeżutą masę. Wstał, podszedł do Popielskiego i podsunął mu ją pod nos. Jerzyk się uspokoił, patrząc na swojego ojca.
– Żryj, łysy! – Hrabia uśmiechał się szeroko. – Przecież ci mówiłem, że z ręki mi będziesz jadł!
Wszyscy zastygli. Wykorzystał to Jerzyk, który błyskawicznie wspiął się z kolan matki na stół i sięgnął po kryształowy dzban z kompotem z suszu. Dzban runął na obrus jak w zwolnionym tempie, a jego zawartość chlusnęła na beżową sukienkę Leokadii. Dziecko, widząc skutki swojego zachowania, wybuchnęło płaczem. Tarło przy tym piąstkami oczy. Krzyk wibrował. Takiego natężenia decybeli w mieszkaniu Popielskiego jeszcze nie było. Nawet dziadek przykrył dłońmi zdeformowane jak u zapaśnika uszy.
Bronisław rzucił przeżute uszko na dywan, podskoczył do stołu i przycisnął dziecko do blatu. Chwycił obiema rękami jego główkę i zaczął wciskać kciuki w oczy syna.
– Co tak trzesz te oczy, ty bękarcie! – syczał. – Wyłupię ci te gały…
Popielski rzucił się na niego. Kiedy Woroniecki-Kulik, zdziwiony, odwrócił głowę w stronę szarżującego teścia, dostał pięścią w skroń. Zatoczył się, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Wtedy poczuł tak silny cios w podbródek, że runął na zegar stojący w salonie. Padając na podłogę, usłyszał, jak maszyneria dzwoni i wybija jakieś fałszywe kuranty. Jego broda, rozdarta sygnetem Popielskiego, paliła z bólu i broczyła krwią. Komisarz pochylił się nad nim. Chwycił go za kołnierz garnituru i wytargał do przedpokoju. Nie zwracając uwagi na płaczącą Ritę, która czepiała się jego rąk, otworzył drzwi i wywalił przez nie szczupłe ciało swojego zięcia. Wyrzucił za nim jego płaszcz, kapelusz i laskę.
Woroniecki-Kulik siedział pod poręczą i uśmiechał się drwiąco do Popielskiego.
– Edziu – zawołał – szykuj się do kryminału!
– Pociągnę cię tam za sobą! – krzyknął Popielski. Klatka schodowa rozbrzmiewała śpiewem kolędników.
–
Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi. Wstańcie pasterze, Bóg się nam rodzi…
Popielski zamknął drzwi, wszedł do zdemolowanego salonu i usiadł ciężko na fotelu przy przewróconym zegarze. Płakała Leokadia i Rita. Płakała i Hanna, która nosiła Jerzyka po pokoju, śpiewając mu kołysankę Bałam-bałam. Tylko Popielski nie płakał.
Lwów, poniedziałek 13 marca 1939 roku,
godzina druga w nocy
Ritę obudził stukot zamykanych drzwi. Od roku, od narodzin Jerzyka, jej sen był czujny jak sen ptaka. Budziła się, kiedy śpiące dziecko westchnęło, gdy wiatr zawył za oknem, a nawet kiedy jakiś pijak awanturował się na ulicy. Wiedziała, że wrócił Bronisław. Zamknęła oczy. Nie chciała, by dostrzegł, że nie śpi. Nie miała teraz ochoty na spełnianie małżeńskiej powinności, natomiast jej mąż miał na to ochotę wszędzie i zawsze. A najbardziej, kiedy wracał późną nocą z różnych, jak twierdził, spotkań w interesach. Patrzył na nią uważnie, rozbierał się do naga i domagał się od niej rzeczy, których nie lubiła. Dlatego od pewnego czasu, by tego uniknąć, udawała, że śpi, a nawet pochrapywała, co przy jej aktorskim talencie łatwo wprowadzało w błąd niespożytego męża.
Teraz też słyszała, jak się rozbiera, rzuca swe ubranie byle gdzie i jak staje nad nią. Czuła na sobie jego wzrok. Zachrapała cicho. Bronisław odszedł. Usłyszała, jak lekko trzeszczy pod nim krzesło. Ten trzask stawał się regularny. Uchyliła powieki – zamarła. Jej mąż siedział na krześle, sięgał dłonią między nogi i czynił sobie zadość. Nie to ją jednak przeraziło. Roczny Jerzyk obudził się i uśmiechał się do ojca.
– Co się tak patrzysz – szept Bronisława stawał się coraz bardziej gorączkowy. – Chcesz zobaczyć, jak krówka mleka daje?
– Co ty robisz! – wrzasnęła Rita, a Jerzyk zaczął płakać.
– No co? – Jej mąż wstał i zrobił niewinną minkę. -To przecież ludzkie… Wiesz, że ja muszę po dwa razy dziennie…
Musiałem sobie ulżyć… A ty spałaś… Ale teraz już nie śpisz.
Lwów, niedziela 16 kwietnia 1939 roku,
godzina jedenasta wieczór
Rita siedziała przed toaletką i kremowała sobie twarz i dekolt. Była bardzo szczęśliwa, że wreszcie opuszczają Lwów i po świętach jadą na lato do Baranich Peretok. Zrozumiała, że nie aktorstwo jest dla niej ważne, lecz jej syn. Kiedy wracała skonana z różnych prób i przeglądów, Jerzyk wyciągał do niej rączki i płakał zamiast się cieszyć na jej widok. Jakby miał do niej żal, że zostawia go na całe dnie pod opieką ukraińskiej mamki, która choć kochała chłopca szczerze, to nie mogła mu zastąpić matki.
Lwów miał jakiś zły wpływ na Bronisława. Stawał się on coraz bardziej ponury, tajemniczy i okrutny. Nie mógł ani chwili być z dzieckiem, by go nie uderzyć albo nie krzyknąć. Przy każdym posiłku wylewał pomyje na jej ojca i obserwował ją, jak zareaguje. Rita powoli traciła przy Bronisławie całą swoją dawną porywczość i niezależność. Wiedziała, że jej raptowne i zdecydowane zachowania nie dadzą żadnego efektu, ponieważ zderzały się z żywiołem o wiele gwałtowniejszym i groźniejszym, który ją przerażał i którego nie rozumiała. Starała się więc ataki męża tłumaczyć sobie na różne sposoby. Patrzyła na niego z miłością, jak krzyczy i zalewa się złością, przypominała sobie jego wspomnienia z dzieciństwa i mówiła w duchu: „Jaki to straszny ciężar od małego być wychowywanym na geniusza! To może mieć zgubny wpływ na całe życie! Ja tak Jerzyka nie wychowam! Ten błąd popełniał też mój ojciec, ale w mniejszej skali. On nie chciał, bym była genialna, lecz jedynie, abym zdała maturę. A mój nieżyjący teść domagał się od Bronia genialności. Nic dziwnego, że mój mąż jest znerwicowany! Po zimie wyjedziemy na wieś i wszystko wróci do normy. Bronek znajdzie wytchnienie na łonie natury, a Jerzyk będzie miał lepsze powietrze”. Kiedy jej mąż oznajmił tydzień temu, podczas śniadania wielkanocnego, iż za tydzień wyjeżdżają na wieś, Rita aż podskoczyła z radości.