Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mój drogi, pragnę odejść na emeryturę. Zubik nawet nie chce o tym słyszeć i błaga mnie, bym został. Stałem się jeszcze sławniejszy i cieszę się względami samego komendanta wojewódzkiego policji. A to dlatego, że Zdzisław Potok się znalazł: moja to niby zasługa, że policja w ogóle wpadła na jego ślad. Tak, znalazł się we wsi Strzelczyska w powiecie Mościska, w województwie lwowskim. Martwy, z odrąbaną głową. Do ciebie nie docierają raczej wieści z Polski, to może o tym nie wiesz, chyba że Ci Leokadia donosiła. Nasz medyk sądowy i psycholog, doktor Iwan Pidhirny, znalazł psychologiczne wytłumaczenie zboczenia i kanibalizmu Potoka. Doktor sądzi, że zbrodniarz ten, naznaczony potworną brzydotą, był wyśmiewany przez kobiety i mścił się na nich. Pozbawiając dziewictwa i oszpecając, naznaczał je po prostu. To tylko hipoteza Pidhimego. Potok zabrał swą tajemnicę do grobu.

Eberhardzie, piszę ten list, żeby podziękować za Twoją pomoc. Za to, że mogłem zawsze na Tobie polegać. Piszę ten list też po to, aby się z Tobą pożegnać. Nie mogę się z Tobą widzieć ani korespondować, bo muszę wyrzucić ze swojej pamięci wszystko, co przypomina mi sprawę Minotaura. Była ona dla mnie krwawą łaźnią, dantejskim piekłem i czyśćcem. Pozostawiła wspomnienia, które muszę usunąć. Żegnając się z Tobą, żegnam się z pracą w policji, o czym już wyżej pisałem. Nie mogę być policjantem, nie mogę reprezentować prawa, jednocześnie zapewniając nietykalność mordercy. On zabił we mnie policjanta, zdeprawował mnie – na zawsze i bez przebaczenia. Żegnaj, mój drogi, i wybacz mi to hamletyzowanie.

Twój Eduard

PS. Składam Ci serdeczne życzenia spokojnych i błogosławionych Świąt. Ty mi nie składaj. Te święta spędzę w towarzystwie mordercy. Czego się nie robi dla własnego dziecka?

Breslau, dnia 20 grudnia 1938 r.

Drogi Eduardzie,

zasmucił mnie Twój list bardzo. Nade wszystko boleję nad tym, że chcesz zerwać nasze stosunki z powodu, który rozumiem, ale który nie może być rozstrzygający.

Bo czas leczy wszelkie rany i będziesz się jeszcze śmiał ze sprawy Minotaura. Na razie proszę Cię tylko o jedno. Gotów byłem nawet przekonywać Cię na miejscu, we Lwowie – bo byłem zatroskany o Ciebie – lecz z powodu nawału pilnych spraw nie mogłem tego dokonać. Zaklinam cię, nie odchodź z policji. Uwierz nieco starszemu koledze, paradoksalnie, siedząc przy jednym stole z mordercą, masz okazję, by być jeszcze lepszym policjantem, niż jesteś. Patrz na niego cały czas i zapamiętuj dobrze jego twarz – bezczelną, pewną siebie, bezkarną. Ta twarz musi Ci się wryć w pamięć nieodwołalnie, tak jak się niegdyś w niej odcisnęły greckie czasowniki nieregularne. Musisz ją umieć przywołać w każdym momencie. A zwłaszcza wtedy, kiedy będziesz ścigał innego mordercę. W chwili zwątpienia, gdy ręce będą Ci opadać z bezradności, a zbrodniarz wciąż będzie Ci się wymykał, przypomnij sobie twarz, którą widzisz dziś u boku Twej córki. Niech ten pysk będzie pyskiem wszystkich morderców tego świata, niech ta morda będzie mordą szatana albo Minotaura – jak wolisz. Przeżywając szczyt nienawiści, staniesz się pogromcą szatana, prawdziwym psem gończym, który albo zagryzie mordercę, albo się udławi jego juchą. Przyjmij, Eduardzie, moją wskazówkę, lecz zrób, jak chcesz. Jeśli stary Ebi przypomina Ci sprawę Minotaura, to zapomnij na jakiś czas o starym Ebim. Ale nie na zawsze, na Boga! Z kim się wódki napiję i pójdę na dziewczynki, jak nie z Tobą?

Twój Eberhard

Post scriptum: l pamiętaj – zawsze możesz na mnie polegać.

Lwów, Wigilia, 1938 rok,

godzina szósta po południu

Przy wigilijnym stole siedziała cała rodzina Popielskich: Edward, Leokadia, Rita oraz jej mąż, doktor Bronisław hrabia Woroniecki-Kulik. Był jeszcze jeden, najmniejszy członek rodziny, liczący sobie dziesięć miesięcy Jerzyk Woroniecki-Kulik, którego służąca Hanna nazywała „mucko najsłodsze”. Dziecko rozwijało się prawidłowo, a apetyt odziedziczyło chyba po dziadku, bo za pożywienie uważało wszystko, co napotykało na swej drodze. A ponieważ Jerzyk poruszał się głównie na czworakach, jadł więc te rzeczy, które były dostępne pół metra od ziemi. Atakował zatem – jak mały psiak wszystkie nogi od krzeseł i stołów oraz koronkowe serwety, zwieszające się z różnych szafek i stolików. Niedobrze było wtedy, kiedy „hrabczuk” – bo i tak go nazywała poczciwa służąca, która go nadzwyczaj ukochała wraz z serwetą ściągał jakieś naczynia. Pół biedy, gdy był to talerzyk z ciastkami, natychmiast zjadanymi, gorzej, kiedy mały z równym zapałem zajmował się zawartością dziadkowej popielnicy.

W czasie swej pierwszej w życiu wigilijnej kolacji dziecko było bardzo niespokojne. Najpewniej nastrój powszechnego pośpiechu, napięcia i bieganiny wybił je z normalnego rytmu dnia, bo nie chciało zasnąć po południu i w związku z tym było marudne i nieznośne. Nie dawało się uspokoić nawet dziadkowi, który miał na nie zawsze kojący wpływ. Nie tyle zresztą sam dziadek, ile jego łysina. Jerzyk zwykle dotykał dziadkowej głowy z takim zapamiętaniem, jakby odkrywał nieznane lądy. Pomruki, które Edward przy tym wydawał, sprawiały, iż niemowlę radośnie piszczało i odsłaniało w uśmiechu swoje dziąsełka – najpierw bezzębne, potem ozdobione dwoma ostrymi mleczakami.

Niestety, w Wigilię na Jerzyka ani dziadkowa łysina, ani jego mruczenie nie miały kojącego wpływu. Chłopiec, ubrany jak dziewczynka w sukienkę z koronkowym kołnierzem, wyginał się na jego kolanach, wrzeszczał, wkładał do buzi pulchną rączkę, wierzgał, aż w końcu kopnął w wazę z czerwonym barszczem. Z talerza trysnęła fontanna kropel. Ich większa część osiadła na obrusie, a kilka – na śnieżnobiałej koszuli dziadka. Popielski nawet nie zwrócił na to uwagi; wziął wnuczka na ręce i zaczął z nim chodzić po pokoju, co – nawiasem mówiąc – trochę uspokoiło małego.

Zebrani patrzyli na tę sielankową scenę rodzinną i myśli każdego z nich krążyły w innych rejonach. Rita uśmiechała się. Coraz częściej rodziła się w niej nadzieja, że w końcu dobrze się ułożą stosunki ojca z jej mężem. Po smutnym dniu ślubu, na którym ojciec był nieobecny, po pierwszych lodowatych miesiącach, kiedy nie dostrzegał swojego zięcia na ulicy, po Wigilii, którą po raz pierwszy w życiu spędzili osobno, wszystko się zmieniło, kiedy urodził się wnuczek, a dziadek oszalał na jego punkcie. Nastąpiło w końcu tak upragnione przez Ritę zaproszenie na wieczerzę wigilijną. Cieszyła się jak dziecko, kiedy ojciec do niej zatelefonował i zaprosił „pod choinkę”, jak zawsze nazywał tę uroczystość. Nie wiedziała, że to zaproszenie zawdzięcza mężowi, który posłużył się nazwiskiem Mariana Zubika.

Leokadia przecierała oczy ze zdumienia. Sama bezdzietna, nie potrafiła w sobie wykrzesać tyle miłości do

Jerzyka, który ją drażnił swoją płaczliwością i częstymi zmianami nastrojów. Nigdy zatem nie sądziłaby, że dziecko może tak odmienić człowieka. Popielski, który kiedyś na widok kropli po zupie na krawacie czy marynarce dostawał szału, wstawał od stołu, miotał się, szukając jakiejś ścierki i tłumiąc w ustach koszarowe przekleństwa, teraz w ogóle nie zwrócił uwagi na poplamioną koszulę i tańczył z wnuczkiem po pokoju, a ten, przytulony do dziadka, pobrudził mu jeszcze kołnierzyk. Leokadię cieszyła ta zmiana u Edwarda. Cieszyłoby ją zresztą każde inne zachowanie kuzyna, byle nie jego straceńcze eskapady po knajpach i nienaturalny uśmiech rano po nieprzespanej nocy.

Bronisław Woroniecki-Kulik, mimo że siedział spokojnie, w głębi ducha był rozdrażniony. Milczał jak zaklęty, głowę spuścił na piersi, złośliwie się uśmiechał i jedynie strzelał dokoła wściekłym wzrokiem. Nie mógł wybaczyć Popielskiemu jego ostentacyjnej niechęci. Nie mógł zrozumieć, iż ten nie cieszy się ze szczęścia swojej córki, która żyje w przepychu i co ważniejsze – dzięki jego stosunkom – zaczyna robić karierę, występując pod pseudonimem „Rita Pop”. Już zagrała małą rolę w filmie Ogień w sercu u samego Henryka Szaro. A ten łysy skurwysyn wciąż nie podaje mu ręki na powitanie i nie uściskał go przy składaniu życzeń świątecznych. Kiwnął mu tylko głową i coś mruknął – tak jak teraz mruczy do tego cholernego bachora, który ciągle drze mordę!

59
{"b":"269460","o":1}