– Ogłusz go najpierw! – krzyknął hrabia. – Bo inaczej nie położysz mu mordy na pieńku!
Popielski uniósł topór. Pod nim wiło się ludzkie ciało. Nie zwierzęce. To nie była bestia, to był człowiek, który nie może zostać zaszlachtowany jak tucznik. Powinien być sprawiedliwie osądzony i powieszony w majestacie prawa. A jeśli jakiś złotousty spryciarz, jakiś mecenas dwojga nazwisk, go wybroni? Sąd ogłosi wyrok: oskarżony zostaje oddany na leczenie do zakładu zamkniętego! A Popielski będzie tego słuchał, mając przed oczami wygryzione twarze dziewcząt, strupy na ciele Marii Szynok i bąble krwi na wargach Zaremby. Uniósł topór i obuchem uderzył w skroń Potoka. Ten szarpnął się i zwiotczał. Popielski nasunął kark Potoka na pieniek, ale bezwładne ciało spadło. Kopnął ze złością pieniek i uniósł nad głowę ręce, w których tkwił topór.
– Poczekaj, poczekaj! – wrzasnął Woroniecki. – Na Boga, nie wyłaź mi z kadru!
Po chwili Popielski już nic nie słyszał ani nie czuł. Poza krwią bestii na swoich nogach.
Lwów, czwartek 14 października 1937 roku,
godzina szósta po południu
Rita Popielska siedziała w swoim wspaniałym apartamencie w kamienicy Rohatyna na rogu Kościuszki i 3 Maja. Niespokojnie chodziła po luksusowo urządzonym pokoju, którego wystrój znany architekt i dekorator, Dionizy Czyczkowski, oparł na spokojnej i eleganckiej kremowej tonacji. Miotała się między zegarem a stołem, między nowoczesnym kredensem a antycznym fotelem, który stanowił zamierzoną ekstrawagancję w tym modernistycznym i ascetycznym w formie apartamencie. Serce podeszło jej do gardła, kiedy usłyszała dzwonek w drzwiach, a służący wszedł do pokoju i otworzył usta, aby oznajmić nadejście jakiegoś gościa.
Nie zdążył tego zrobić. Zachwiał się pod naporem silnej ręki i oparł o ścianę. Do pokoju wtargnął jej ojciec i zaraz przegnał służącego. Na jego widok Rita upadła na kolana. Czuła, jakby ziemia usuwała się jej spod stóp. Jej szczupła kibić zakołysała się jak w transie i dziewczyna runęłaby na podłogę, gdy nie pochwyciła jej ojcowska dłoń. Rita przycisnęła do niej swoje usta. Płakała cicho, bez szlochu i spazmów. Po dłoni Popielskiego płynęły łzy. Klęczał w milczeniu nad córką i gładził jej włosy koło uszu. Było to miejsce, które najbardziej lubił całować, gdy była dzieckiem. Wciągał wtedy powietrze i czuł w jej lokach zapach lasu spod Sokolnik, gdzie spędzali wakacje, albo słoną woń morza i władysławowskiej plaży. Teraz też chciał ją tam pocałować, lecz nie zrobił tego. Czuł jakiś obcy zapach, nieznane mu ostre perfumy. „Będzie królową piękności w burdelu w Buenos Aires!”
Popielski otarł oczy, sapnął, odsunął delikatnie córkę, wstał i usiadł przy stole. Splótł palce, jakby chciał odgrodzić się od uczuć, które nim szarpały. Rita też wstała i usiadła naprzeciw ojca. Położyła na jego ręce swą wiotką dłoń z drogocennym brylantem na palcu.
– Błagam, tatusiu, niech mi tatuś wybaczy. – Dwie łzy w jej oczach powiększyły się i spadły na policzki. – Niech tatuś przebaczy mi, wczoraj miał imieniny! Muszę dziś usłyszeć od taty słowa przebaczenia!
– Wybaczam ci – szepnął, zacisnął powieki, lecz nie zdołał zatrzymać dwóch łez, które przedarły się przez jego gęste rzęsy.
– Byłam potworną, głupią egoistką. – Rita wyjęła koronkową chusteczkę i przytknęła do oczu; potrafiła w jednej chwili opanować się, jak jej matka. – Ale niech tatuś nie myśli, że porzuciłam dom rodzinny, bo uważałam go za nieznośnego tyrana! Nie, tak nie było! Ojcze, wysłuchaj mnie! Bronisław do mnie pisał i uwodził mnie listownie. Korespondowaliśmy: oczarował mnie. Wysłał mi swoją fotografię z dedykacją… Wtedy, w święto wiosny, poszłam na umówione z nim spotkanie. Towarzyszyła mi Tyka. Bałam się sama iść. To było na Żulińskiego. Mieliśmy się spotkać w klubie bilardowym! Nagle ujrzałam ciebie i zdenerwowałam się, że mnie śledzisz. A ty wtedy ścigałeś tego Minotaura. Był to kompletny przypadek, że cię zobaczyłam! Tyka uciekła ze strachu, a ja pobiegłam do tego klubu, który zresztą nie był żadnym klubem!
Wstała i zasunęła zasłony, by ojca nie raziło zachodzące słońce. Patrzyła na niego w milczeniu. Zmienił się, zmizerniał, w jego ubraniu nie było zwykłej staranności. Głowa i policzki wyglądały na niedbale ogolone. Ricie zrobiło się przykro.
– On się zakochał we mnie od pierwszego wejrzenia. -Przełknęła gorycz. – I niesiony tym uczuciem, porwał mnie. Jest szlachcicem, właścicielem wielkich dóbr, potomkiem arystokratycznej rodziny. Twierdził, że jego przodkowie też często popełniali raptus puellae.
– Mówisz po łacinie. – Popielski drgnął i uśmiechnął się lekko.
– Nie, po prostu powtarzam słowa Bronisława. Porwał mnie do swoich włości i zakazał kontaktowania się z tobą. Niech tato nie myśli, że mnie zniewolił… Co to, to nie! Jest na to zbyt wielkim dżentelmenem! Dał mi dwa miesiące na podjęcie decyzji, czy chcę z nim zostać i robić aktorską karierę, on ma wszędzie znajomości i mi to umożliwi!, czy wrócić do domu, do tej przeklętej szkoły… Odwiedzał mnie codziennie, spacerowaliśmy po jego parkach i lasach… Po dwóch tygodniach służba przestała mnie pilnować. Nie musiała… Nie chciałam stamtąd odchodzić… Pragnęłam tam być, słuchać jego słów i patrzeć mu w oczy. – Rita drgnęła. – Och, przepraszam, papo! Z takimi szczegółami wszystko papie opowiadam, jakby był kobietą!
– Dlaczego do mnie nie napisałaś? – zapytał głucho.
Podeszła szybko do ojca, pocałowała go w głowę i oparła policzek na jego łysinie.
– Przepraszam, tatusiu, przepraszam… Ja nie byłam sobą… Żyłam jak we śnie. Nic się dla mnie nie liczyło.
Ale już doszłam do siebie. Znów jestem opanowana i rozsądna! Już zawsze będziemy razem, tato, zawsze…
Ja już nie dam tacie powodu do zmartwień… – W jej oczach znów pojawiły się łzy i spłynęły po jego łysinie. – Ojcze, ja ciągle miałam przy sobie tę naszą fotografię sprzed lat… Kocham cię, tato!
Popielski wstał i przytulił córkę mocno. Nagle oderwał się od niej, chwycił ją za drobne ramiona i odsunął od siebie. Na jego szyi pojawiały się malinowe wykwity.
– Tak, ojcze – powiedziała twardo i zdecydowanie. – Jestem brzemienna. A Bronisław jest ojcem mojego dziecka.
Komisarz usiadł przy stole i wbił wzrok w tarczę zegara. Dopiero teraz Rita zauważyła, że jego uszy są nienaturalnie wielkie i purpurowe.
– Tatusiu, przecież tata ma za nic mieszczańskie konwenanse. – Podbiegła do ojca i chwyciła go za obie dłonie. – Sam tata żył z mamą bez ślubu, a całe miasto huczało od świętego oburzenia! Czym się tato martwi?
Najważniejsze, że się kochamy z Bronisławem! A oto za proszenie na nasz ślub. Za trzy tygodnie w katedrze!
Komisarz spojrzał na zaproszenie. „Rita Popielska i dr Bronisław Kulik mają przeogromny zaszczyt zaprosić Wielmożnego Pana…” Dalej już nie czytał. Przeniósł się w czasie. Oto zebranie Koła Lwowskiego Polskiego Towarzystwa Matematycznego. Profesor Stefan Banach mówi: „Dzisiaj mamy przyjemność gościć pana doktora Bronisława Kulika z Krakowa, który wygłosi odczyt z zakresu logiki formalnej pod tytułem „Logika nazw i logika zdań”.
Rita biegała po pokoju jak mała dziewczynka i klaskała w ręce.
– Tatusiu, jestem pewna, że tyle będzie miał tatuś wspólnych tematów z Bronisławem! Czuję to! On jest matematykiem tak jak tatuś i świetnie gra w szachy!
Teraz, kiedy już jestem samodzielna, wiem, jak bardzo tatę kocham! Będziemy wszyscy razem jeździli na wycieczki!
Tatko, ciocia, tatki wnuk, ja i Bronisław. On tak lubi Karpaty!
Lwów, dnia 22 listopada 1938 r.
Drogi Eberhardzie,
bardzo Cię przepraszam za moje milczenie, przerywane jedynie zdawkowymi życzeniami świątecznymi. W tym czasie przeżyłem bardzo wiele – zwłaszcza między śmiercią a zmartwychwstaniem Rity. Twoje listy piętrzyły się na moim biurku jak wyrzuty sumienia, a jak sam wiesz, wyrzuty sumienia, gdy je wytłumić pracą lub alkoholem, w końcu cichną, by całkiem umilknąć. I ja chciałem się pozbyć wyrzutów sumienia. Któregoś dnia w pijackiej irytacji zgarnąłem wszystkie Twoje listy do popielnicy i spaliłem. Nie chciałem nic wiedzieć o śledztwie, które prowadzisz, i o sprawach jakiegoś barona. Nic mnie to nie interesowało, bo zamknąłem się w swoich kłopotach. Ale słyszałem, że moja kuzynka Leokadia korespondowała z Tobą i wszystko Ci opisała: powrót brzemiennej Rity i jej ślub z doktorem i hrabią w jednej osobie, Bronisławem Woronieckim-Kulikiem. Rita go kocha, Leokadia go lubi, a ja – nienawidzę. Nie wiem, dlaczego moja córka go pokochała. Może dlatego, że byli do siebie podobni, bo i ona, i on zawiedli nadzieje swoich rodziców? A może on był szatanem i kusicielem, który ją opętał? Nie będę Ci więcej o nim pisał, bo sama myśl o jego zwyrodnieniach napełnia mnie obrzydzeniem. Powiem tylko jedno: jest to potwór i obłąkany zbrodniarz. Tak, nie oszalałem, Eberhardzie. Powtarzam to w pełnej świadomości: jest to szalony morderca, który nigdy nie będzie osądzony za swoje zbrodnie. Wiesz dlaczego? Bo tylko ja je znam, nie licząc jego dwóch pretorianów. A ja nie wystąpię przeciwko niemu! Przecież nie zabiorę ojca Jerzykowi, mojemu ukochanemu wnukowi, który szczęśliwie narodził się w lutym tego roku! Pewnie jesteś ciekaw, skąd wiem o łotrostwach mojego zięcia. Otóż od niego samego! Powiedział mi to zupełnie świadomie. Wysłuchać go i nie zamknąć – to tak, jakby samemu być jego wspólnikiem. A ja się nim stałem. Wysłuchałem go i puściłem wolno. Wiesz dlaczego? Bo mnie zaszantażował. Po pół roku nieobecności Rity, kiedy już ją w myślach pogrzebałem, zjawił się u mnie jaśnie wielmożny pan hrabia i powiedział: twoja córka jest ze mną, możesz ją odzyskać, kiedy mnie wysłuchasz, lub stracić, jeśli wzgardzisz moją opowieścią. Wybieraj. A ja wybrałem córkę. I opowiedział mi o swoich przerażających zbrodniach, o których muszę milczeć.