Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Będzie dobrze, jeśli uzbiera na wenerologa – mruknął Mock i odsunął kotarę. Urbanek spojrzał na niego bez wyrazu i wrócił do swoich modlitw.

Mock i jego dwaj towarzysze zostali zaprowadzeni do służbowej loży przez usłużnego obera, który całą pensję wydawał chyba na pomadę do wąsów. Mężczyźni, nie zdejmując kapeluszy ani płaszczy, rozpoczęli obserwację klientów varietes. Na scenie tańczyły, przytulały się i odskakiwały od siebie dwie aktoreczki w mocno podkasanych sukienkach. Niektórzy goście byli bardzo rozochoceni i wtórowali im z zapałem. Jakiś opasły jegomość przechylał się na boki i dyrygując potężnym cygarem, śpiewał z takim zaangażowaniem, że złota dewizka omal nie pękła na jego wzdętym brzuchu. Pamiętał jednak tylko pierwsze słowa piosenki: „Wenn die beste Freundin mit ner besten Freundin…” [11].

Kelnerzy uwijali się, roznosząc pęta weisswurstów i naręcza butelek. Wypomadowany ober doprowadził do wibracji sztywny od krochmalu ręcznik i postawił przed Mockiem butelkę śląskiej wódki, talerz z dymiącymi kartoflami i tacę, na której pocięta w plastry pierś kaczki pławiła się w sosie z żurawin. Sprawnym gestem nałożył mężczyznom po kilka kawałków i oddalił się tanecznym krokiem. Aktoreczki zbierały owacje, widzowie buchali potem dymem z cygar, a Mock zajął się jedzeniem kaczki, podlewając ją co chwilę zmrożoną wódką. Zupitza, potężnie zbudowany towarzysz radcy, sekundował mu w tym dzielnie, natomiast Wirth, niewysoki mężczyzna o lisiej twarzy, nie wypił ani kropli. Był to człowiek o bogatych możliwościach imaginacyjnych. Ilekroć czuł zapach alkoholu, stawała mu przed oczami pewna kopenhaska knajpa, w której za dużo wypił i – zamiast uciekać – niepotrzebnie podjął zaczepkę ze strony włoskich marynarzy i tylko swojemu przyjacielowi, niemowie Zupitzy, zawdzięczał przeżycie. Ilekroć czuł zapach wódki, przypominał sobie portowe spelunki, w których wraz z Zupitzą odbierali haracz od przemytników, i burdele, gdzie z racji hojności byli przyjmowani z otwartymi rękami. Dzisiaj w swej firmie w nadodrzańskim porcie rzecznym, która była jedynie przykrywką dla bandyckiego procederu, nie pozwalał pić żadnemu z podwładnych. Zupitza wykorzystywał zatem skwapliwie okazję i wychylał kieliszek za kieliszkiem.

Nagle zgasło światło i rozległ się odgłos tam-tamów. Dźwięk potężniał, a reflektory rozpalały się jeden za drugim i zamiatały światłem sufit, który – na wzór berlińskiego „Wintergarten” – był nocnym nieboskłonem z wymalowanymi na srebrno gwiazdami. Reflektory jak na komendę w jednym momencie omiotły scenę. W słupach światła sterczały palmy, a tancerka ubrana jedynie w spódniczkę z liści podskakiwała w szalonym tempie. Jej pomalowana na czarno skóra pokryła się szybko kropelkami potu. Gwałtowne poruszenia wydatnych piersi znakomicie się wpisywały w rytm ciała tańczącej i zapadały głęboko w pamięć wrocławskich filistrów. Nikt nie zwracał uwagi na tandetny pseudoegzotyczny sztafaż. Każdy w myślach przyciskał tancerkę do palmy, wprawiał w ruch swoje biodra i ją gwałcił. Towarzyszył temu wrzask małp dobiegający z potężnych tub patefonów stojących z przodu sceny.

Szept pikolaka przywrócił Mocka do rzeczywistości. Kiwnął palcem i jeszcze raz nastawił ucha. „Pokój 12” – zapamiętał i dał znak Wirthowi i Zupitzy. Wyszli z loży, zostawiając stygnącą kaczkę, ocieplającą się wódkę i rozpalonych statecznych ojców rodzin. Kiedy znaleźli się koło portierni, Urbanek wyskoczył przerażony i przepraszającym gestem rozłożył ręce.

– Najmocniej przepraszam – załkał. – Pikolak Jager powiadomił panów, że Mitzi jest wolna, a tymczasem gość wyszedł i zapłacił za dodatkowe pół godziny. Nie mogłem mu odmówić, to bardzo dobry klient… Jest pijany i pewnie nie sprostał ognistej Mitzi… Panowie, rozerwijcie się jeszcze trochę, napijcie…

Mock odsunął Urbanka i wszedł na schody prowadzące do pokojów. Szatniarz spojrzał na Wirtha i Zupitzę i odechciało mu się protestować. Na korytarzu wyłożonym czerwonym chodnikiem panowała cisza. Mock zapukał energicznie do drzwi pokoju.

– Zajęte! – usłyszał kobiecy głos. Zapukał jeszcze raz.

– Proszę się odczepić! Zapłaciłem! – klient musiał być wyjątkowo uprzejmym człowiekiem, który za dużo wypił, o czym świadczył jego ledwie zrozumiały bełkot Zupitza na znak Mocka cofnął się pod ścianę, rzucił do przodu i uderzył barkiem w drzwi. Rozległ się trzask i posypał tynk, lecz drzwi nie puściły. Zupitza już nie ponowił ataku, ponieważ podbiegł do nich Urbanek i otworzył je zapasowym kluczem. Widok, który ujrzeli, był żałosny. Mocno pijany nastolatek podciągał kalesony, Mitzi zaś siedziała w podwiniętej halce na brzegu żelaznego łóżka i zapalała obojętnie papierosa w długiej cygarniczce. Na widok radcy owinęła kapą krągłe biodra. Mock wszedł do pokoju i wciągnął w nozdrza woń kurzu i potu. Zamknął drzwi. Wirth i Zupitza zostali na korytarzu.

– Policja kryminalna – powiedział dość cicho, widząc, że nikogo nie musi straszyć swoją władzą. Chłopak zaplątał się w nogawki spodni i patrzył wokół bezradnie. Radca wiele razy był w burdelowych numerach i znał doskonale spłoszony wzrok klientów, których zawiodła męskość.

– Co jest, Willy? – rozległy się krzyki za oknem. – Tak ją ostro rżniesz, że ściany pękają?

Po tych słowach gruchnął śmiech, przerywany czkawką i beknięciami.

– To moi koledzy – chłopak wciskał zbyt małe buty i z każdą chwilą stawał się trzeźwiejszy. – Zrobili mi prezent. Opłacili dziewczynę, a ja nie mogę. Za dużo wypiłem.

– Ile masz lat? – zapytał go Mock, siadając na łóżku obok Mitzi.

– Siedemnaście.

– Chodzisz do gimnazjum?

– Nie – odparł chłopak i włożył marynarkę. Chwiał się jeszcze na nogach. – Jestem u krawca w terminie. Dzisiaj zdałem egzamin czeladniczy. Nie mam już forsy.

– I to miał być prezent za zdany egzamin? – Mock wypluł na podłogę niedopałek i spojrzał na chłopaka. Ten potwierdził skinieniem. – Dziś miałeś stać się prawdziwym mężczyzną, tak? Jeśli tego nie zrobisz, to kumple cię wyśmieją?

Zapytany skamieniał i schował twarz w dłonie. Mitzi roześmiała się głośno i spojrzała zachęcająco na Mocka, oczekując tego samego.

– Krzycz – powiedział cicho Mock.

– Co jest?! – ze zdziwienia pomalowane na czarno brwi Mitzi podjechały aż pod nasadę jej włosów. – Co za gówno mi wciskasz?

– Gównem jesteś ty – szepnął Mock i zlustrował uważnie jej zaczerwienione nozdrza. – A ja jestem policjantem. Krzycz tak, jakby ci ten mały ostro dogadzał.

Tym razem Mitzi nie okazała najmniejszego zdziwienia. Wydłubała papierosa z cygarniczki i rozpoczęła głośny koncert. Jej gardło rozrywały jęki i rzężenie. Uklękła na łóżku i zaczęła na nim skakać, nie przestając wydawać namiętnych pojękiwań. Kapa opadła z jej pulchnych bioder. Z podwórka doszły okrzyki uznania. Mock zamknął oczy i położył się na wznak na skołtunionej pościeli. Obok niego skakała Mitzi. Łóżko chwiało się na wszystkie strony jak dorożka, którą pędził z Sophie nocą przez park Szczytnicki. Było późne lato, Sophie ubrana w jasnozieloną sukienkę, a on w białe ubranie do tenisa. Poganiał dorożkarza i wpychał mu co chwilę do kieszeni garście banknotów. Wiał silny ciepły wiatr. Sophie, półleżąc na oparciu dorożki, w lewej dłoni ściskała butelkę szampana, a jej włosy ciężkimi snopami uderzały po jej pijanych oczach. Pierwszy raz Sophie westchnęła koło Japońskiego Ogrodu. Woźnica zaniepokoił się, lecz się nie odwrócił. Sophie nie panowała i nie chciała panować nad sobą. Woźnica zagryzł zęby i z furią uderzył konia. W pustej pergoli rozległy się gardłowe kobiece okrzyki i – odbijając się od kamiennych łuków – spłoszyły nieco zwierzę, którego grzbiet po raz pierwszy doznawał tylu batów. Sophie dotknęła ustami szyjki butelki, koń rzucił się nieco w bok i resztki szampana zabulgotały w jej krtani. Krople szlachetnego trunku dostały się do tchawicy i oskrzeli. Zesztywniała i zaczęła kaszleć. Przerażony Mock zapiął spodnie i zaczął wdmuchiwać w jej usta powietrze. To ostatnie, co zapamiętał: Hala Stulecia i zesztywniała Sophie. Nie pamiętał drogi do szpitala, nie pamiętał szybkiej reanimacji, jakiej poddano jego żonę, zapomniał, jak wyglądała dorożka i zmaltretowany koń. Przypominał sobie jedynie fiakra – starego Żyda, który wdzięczny za ogromną sumę i upokorzony orgiastycznymi krzykami Sophie ocierał z konia pianę.

вернуться

[11] Kiedy najlepsza przyjaciółka z najlepszą przyjaciółką…

26
{"b":"269456","o":1}