Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mock z ulgą wyminął gruźliczego furmana, skręcił w prawo i ruszył z rykiem silnika wzdłuż północnej pierzei Rynku. Spojrzał przez lewe ramię i ze zdziwieniem dostrzegł panią Somme, żonę jubilera, jednego z braci Somme.

„O tej porze?”, zdziwił się i nagle coś sobie przypomniał. Zatrzymał automobil, wysiadł, przeszedł przez ruchliwą ulicę i zbliżył się szybkim krokiem do sklepu.

– Dobry wieczór, pani Somme – zawołał. – Widzę, że jeszcze ma pani otwarte. Chciałbym zobaczyć ten naszyjnik, o którym rozmawiałem z pani mężem, ten z rubinami.

– Proszę bardzo, panie radco – pani Somme odsłoniła w ponętnym uśmiechu różowe dziąsła. – Myślałam, że już pan nie przyjdzie, proszę bardzo, przygotowałam ten naszyjnik w wiśniowym etui. Myślę, że pańskiej małżonce będzie w nim bardzo do twarzy. Świetnie się komponuje z zielonymi oczyma…

Weszli do sklepu. Pani Somme podała Mockowi naszyjnik, przechylając się przez ladę. Mock omiótł wzrokiem jej trzydziestoletnią zgrabną sylwetkę i zagłębił się w kontemplacji klejnotu. Obok niego z ust żony jubilera płynął potok wyrazów i westchnień. Kaskady jasnych sylab zalewały jego umysł, lecz za chwilę dołączył się do nich inny dźwięk. Wsłuchał się uważnie – zza drzwi prowadzących na zaplecze dobiegał radosny męski głos podśpiewujący kuplet Ottona Reuttera „Wie reizend sind die Frauen” [10].

– …rzadki wypadek. Naprawdę szczęśliwa musi być kobieta, którą tak się kocha – szczebiotała pani Somme. – Och, zawsze pan pamięta o swojej małżonce, pan taki zapracowany, tak troszczący się o nasze bezpieczeństwo…

Słowa pani Somme przypomniały Mockowi, że ostatnio zatroszczył się o bezpieczeństwo swojego bratanka i pieniędzmi, za które miał kupić Sophie naszyjnik, musi pokryć hazardowe długi Erwina. Przypomniał sobie również, że dzisiaj nie ma konieczności kupowania naszyjnika, że dopiero jutro nastąpi ustalony przez astrologa Völlingera dzień poczęcia i że wówczas weźmie w ramiona swoją żonę ubraną jedynie w rubiny… Uchylił kapelusza i obiecał, że jutro na pewno dokona zakupu, bąknął jakieś przeprosiny żonie jubilera, która właśnie mówiła:

– …oby wszystkie małżeństwa były takie…

Wyszedł, a jego myśli krążyły wokół sposobów zdobycia pieniędzy na naszyjnik.

WROCŁAW, CZWARTEK 1 GRUDNIA, TRZY KWADRANSE NA ÓSMĄ

Elisabeth Pflüger ćwiczyła partię pierwszych skrzypiec z kwartetu „Śmierć i dziewczyna” Schuberta, kiedy jej służąca wśliznęła się cicho do salonu i położyła obok wazonu z białymi chryzantemami pachnącą kopertę z monogramem S.M. Elisabeth przerwała grę, chwyciła kopertę i ułożyła się na szezlongu, podwijając pod siebie smukłe nogi. Z drżeniem rąk zagłębiła się w lekturze chabrowych stroniczek zapełnionych okrągłym pismem.

„Kochana Elisabeth, wiem, że to, co piszę, może doprowadzić Cię do łez. Wiem też, ile oddania masz dla mnie. Nie mogę jednak dopuścić, by to wzniosłe uczucie, które nas łączy, stało się grobem mojego szczęścia małżeńskiego.

Moja kochana, nie czyń sobie żadnych wyrzutów. Nikt mnie nie zmuszał do uczestnictwa w spotkaniach z baronem, które dają Ci tak wiele radości. Brałam w nich udział z własnej woli i z własnej woli z nich rezygnuję. Tak, moja słodka, muszę opuścić Wasze grono, co nie znaczy, że ten list do Ciebie jest listem pożegnalnym. Łączy nas coś, co przetrwa lata i czego nie zniszczy ani ludzka złość, ani zawiść, bo cóż może poróżnić dwie kapłanki służące tylko jednej pani – Sztuce. To w jej cichej świątyni będziemy zażywać duchowych rozkoszy. Nasza przyjaźń pozostaje niezmienna, a liczba naszych spotkań będzie po prostu pomniejszona o spotkania z baronem. Byłoby z mojej strony nieuczciwe, gdybym Ci nie podała powodu mojego zerwania z grupą barona. Jak wiesz, spotkania te oczyszczały mnie duchowo. Jestem zbyt dumna, by pozwolić Eberhardowi na poniżanie mnie. A poniżeniem jest dla mnie każda chwila poza obowiązkami zawodowymi, którą spędza beze mnie. Każda sekunda, w której dobrowolnie mnie opuszcza, jest dla mnie najsroższą obelgą. Ubliża mi również, kiedy robi mi wymówki, kiedy mnie bije, oskarża o bezpłodność lub kiedy ogarnięty pożądaniem błaga o miłość. Razy duchowe są najgorsze, najokrutniejsze i najboleśniejsze. Wiesz jednak, moja droga, że nie mogę bez niego żyć, bez jego zgorzknienia, jego cynizmu, plebejskiej siły, liryzmu i rozpaczy. Gdyby mi tego zabrakło, nie miałabym po co żyć.

Kochana, wiesz doskonale, że nasze spotkania z baronem były dla mnie odtrutką na krzywdy, jakie Eberhard mi wyrządzał. Po upokorzeniu następowało nasze spotkanie, a wraz z nim nadchodziła niebiańska chwila zemsty. Potem czysta i niewinna, jakby oczyszczona w źródlanej krynicy, rzucałam się na szyję Eberharda i oddawałam mu się, pragnąc, by wreszcie nastąpiło poczęcie, które zmieni nasze życie. Poczęcie nie następowało i nie było żadnych zmian. Zrozpaczony Eberhard rozpoczynał alkoholową dyskusję z własnymi zmorami, po czym poniżał mnie i pojawiał się następny powód do zemsty. Dzwoniłam do Ciebie i Ty – tak cudownie zepsuta – przywracałaś mi dawną niewinność.

Ten rytm się załamał. Dziś rano przeżyłam chwile grozy w tym okropnym pustym domu, kiedy spojrzałam w oczy dziewczynce, która wyszła z hipnozy i z lękiem obserwowała Twoje najwyższe uniesienia. Ta mała sierota stojąca przy naszym łożu została najohydniej zdemoralizowana, ponieważ zobaczyła coś, czego nie zapomni do końca życia. Jestem o tym najmocniej przekonana, gdyż sama byłam świadkiem takiej sceny w wykonaniu moich rodziców i jej zwierzęcość rozerwała najwrażliwsze struny mojej duszy. Najsmutniejsze jest to, że ta sierotka patrzyła z niewyobrażalną grozą i bezradnością w moje oczy, w oczy kobiety, która mogłaby być jej matką, ba!, która chciałaby być jej matką. Dziś nie zostałam oczyszczona, dziś za żadne skarby nie mogę się oddać Eberhardowi. Zamiast zemsty pogrążyłam się w odmętach rozpaczy. Jestem zła i zbrukana. Nie wiem, co mnie może oczyścić. Chyba tylko śmierć.

To wszystko, moje kochanie, kończę ten smutny list i całuję Cię, życząc Ci szczęścia.

Twoja Sophie

WROCŁAW, CZWARTEK 1 GRUDNIA, GODZINA ÓSMA WIECZOREM

W restauracji Grajecka panował zwykły wieczorny bezruch. Księżniczki nocy bezskutecznie wpatrywały się w spracowanych mieszczan, ci zaś topili wzrok w spotniałych kuflach piwa. Jeden z nich czynił to już po raz dziesiąty tego dnia. Był to wachmistrz kryminalny Kurt Smolorz. Na widok swojego szefa uśmiechnął się krzywo, co wzbudziło w Mocku niejasne podejrzenia co do trzeźwości podwładnego. Złocisty napój oddziałał in plus na mimikę twarzy Smolorza, lecz nie na dość ubogą składnię jego języka.

– Jak zwykle – wachmistrz starał się mówić bardzo wyraźnie. – Dziesiąta-druga: panna Pflüger, muzyka, od drugiej – dom.

– Jak zwykle, powiadacie – Mock zasępił się i przyjął od kelnera koniak i kawę. – Ale jest coś, co nie jest jak zwykle. To wasz stan. Od kiedy zaczęliście znów pić?

– Od kilku dni.

– Co się stało? Przecież nie piliście od „sprawy czterech marynarzy”.

– Nic.

– Jakieś kłopoty?

– Nie.

– Co piliście?

– Piwo.

– Ile?

– Pięć.

– Siedzicie tu i pijecie, zamiast śledzić moją żonę?

– Przepraszam, Herr Kriminalrat, ale ja tu wpadałem na jedno piwo i dalej stałem pod oknem. Pańskim oknem. Tak wyszło pięć piw.

W drugiej sali jakiś gość dorwał się do pianina. Gra wskazywała na rzeźniczą profesję grajka. Z przyzwyczajenia rąbał na klawiszach półtusze.

Mock puszczał w skupieniu kółka z dymu. Znał dobrze podwładnego i wiedział, że pięć piw nie jest w stanie wywołać na jego ponurej twarzy uśmiechu. A bez wątpienia ten grymas, którym Smolorz zareagował na jego wejście, był uśmiechem. Musiał zatem wypić więcej. Smolorz wstał, nacisnął na głowę kapelusz i ukłonił się, jak mógł najuprzejmiej.

вернуться

[10] Jak podniecające są kobiety (niem.).

21
{"b":"269456","o":1}