Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale to nie jest rewizja – zauważył inteligentnie Risse.

Mock trzasnął filiżanką o kaflowy piec. Risse zmienił się na twarzy, lecz siedział nieporuszony. Mock nastąpił obcasami na skorupki filiżanki i zamienił je w trzeszczące okruchy.

– Jutro ci przyniosę antydatowany nakaz rewizji – Mock wziął potężny zamach. – Wytrzymasz to napięcie, Risse? Pozwolisz, by ten dzbanek przestał istnieć?

Risse nacisnął guzik pod stołem. Mock, widząc to, rzucił dzbankiem w ścianę, po której zaczęły płynąć czarne pasy kawy. Następnie wyjął nóż sprężynowy i przyskoczył do obrazu. Przyłożył ostrze do oka jednego z samurajów. Do gabinetu wpadło trzech strażników. Risse wytarł łzy, które płynęły w fałdach skóry jego twarzy, i dał im znak, by wyszli. Potem zaczął wypisywać czek.

WROCŁAW, ŚRODA 30 LISTOPADA, W PÓŁ DO JEDENASTEJ WIECZOREM

Adler zatrzymał się na Nicolaistrasse, przed kamienicą, w której mieszkał Franz Mock. Erwin doszedł już do siebie. Był prawie trzeźwy, lecz jego przełyk rozsadzała pijacka czkawka.

– Stryju – czknął – przepraszam. Oddam stryjowi tę sumę. Dziękuję za ratunek. Musiałem zdobyć pieniądze, by komuś pomóc. Komuś, kto jest w wielkich tarapatach.

– Idź do domu i nie mów nic ojcu – mruknął Mock.

– Przecież – Erwinowi coś nie dawało spokoju – mógł się stryj zapytać… hyyyk… człowieka, który mi pomógł, gdzie jest pokój szefa. Nie musiał stryj katować… hyyyk… tego strażnika w fontannie. Mock milczał. – Rozumiem – powiedział Erwin. – Musiał stryj komuś… hyyyk… przywalić. Rozumiem stryja doskonale.

Mock zapuścił silnik. Erwin wysiadł. Adler sunął powoli przez zaśnieżone miasto. Prowadzący go mężczyzna wiedział, że po powrocie do uśpionego domu zastanie zamkniętą na klucz sypialnię i etolę z norek na klamce drzwi wejściowych. Pomylił się. Etola leżała na wycieraczce.

WROCŁAW, CZWARTEK 1 GRUDNIA, GODZINA ÓSMA RANO

Policyjne archiwum było położone w piwnicach Prezydium Policji przy Schuhbrücke 49. Szerokie okno pod sufitem wychodziło na bruk dziedzińca. Policjanci Eduard Reinert i Heinz Kleinfeld z niewyjaśnionych powodów nie zapalili elektrycznego światła i siedzieli z brodami opartymi na dłoniach. Do ich uszu docierało parskanie koni, odgarnianie śniegu, czasami szczękanie kajdan więźnia aresztu śledczego i przekleństwo klawisza. Nagle doszedł nowy dźwięk: warkot silnika automobilu. Trzasnęły drzwi i zaskrzypiał śnieg pod nogami. W ciemnym okienku pojawiły się najpierw spodnie, a za chwilę twarz Mocka. Po upływie niecałej minuty przed policjantami stał radca kryminalny, od którego biły dwie wonie. Jedna – poalkoholowa – mówiła o spędzeniu nocy w towarzystwie butelki, druga – kolońska – świadczyła o nieudolnej próbie zabicia pierwszego zapachu. Reinert, obdarzony zdumiewającym węchem, poczuł także inną woń – damskich perfum. Przed oczami Reinerta stanął obraz pijanego Mocka w objęciach ekskluzywnej dziewczyny. Obraz ten nie odpowiadał prawdzie. Domniemamy rex vivendi [8] spędził noc z butelką wódki, owinięty etolą z norek owianą delikatnym zapachem perfum „Tosca”.

Radca zapalił światło i przywitał obu policjantów, którzy formalnie podlegali Mühlhausowi. Byli to bystrzy, dyskretni i małomówni inspektorzy, których Mühlhaus wykorzystywał do specjalnych poleceń. Zadanie, które Mock im teraz przedstawił, wymagało przede wszystkim cierpliwości i uporu.

– Wiem, drodzy panowie – zaczął jak wykładowca uniwersytecki, choć jego sznapsbaryton nasuwał raczej pozanaukowe skojarzenia – że obraziłbym was, gdybym prosił o studiowanie całych roczników akt w poszukiwaniu dwóch adresów, nie uzasadniając celu tych poszukiwań.

Mock zapalił cygaro i przysunął sobie ogromną jak talerz popielnicę. Czekał na jakąś reakcję słuchaczy. Nie było żadnej. Bardzo mu się to spodobało.

– Słyszeliście z pewnością o sprawie Gelfrerta-Honnefeldera. Obu zamordowano w wymyślny sposób: Gelfrert został przywiązany do haków w małej komorze w zakładzie szewskim, a następnie zamurowany. Honnefeldera natomiast poćwiartowano we własnym mieszkaniu. Gelfrert był samotnym, nadużywającym alkoholu muzykiem, członkiem partii Hitlera. Honnefelder – bezrobotnym ślusarzem i aktywnym komunistą. Dzieliło ich wszystko: wiek, wykształcenie, status społeczny i poglądy polityczne. Coś ich jednak łączyło, o czym powiedział sam morderca. Gelfrertowi przypiął do kamizelki kartkę z datą 12 września bieżącego roku. Kartka ta pochodziła z kalendarza ściennego Gelfrerta i dlatego doktor Lasarius był skłonny uznać, że wtedy właśnie został on zabity. Morderca był u Gelfrerta w domu, wyrwał kartkę z kalendarza, następnie zaprowadził go lub zwabił w jakiś sposób do owego zakładu szewskiego, tam ogłuszył i zamurował żywcem. O okolicznościach śmierci Honnefeldera wiemy tylko tyle, co wam powiedziałem. Morderca znów zostawił dla nas ślad. Na stole leżał kalendarzyk kieszonkowy z zakreśloną datą 17 listopada. Doktor Lasarius jest pewien, że wtedy właśnie zabito Honnefeldera. Nie macie chyba wątpliwości, moi panowie, że obu morderstw dokonał ten sam człowiek.

Kleinfeld i Reinert nie mieli wątpliwości.

– Jak więc widzicie – ciągnął Mock, nie zauważywszy Mühlhausa, który stojąc w drzwiach, przysłuchiwał się jego wywodom – ten bydlak mówi nam: zabiłem wtedy, a nie kiedy indziej. Ja to tak interpretuję: zabiłem wtedy, bo tylko wtedy mogłem zabić. „Mogłem” to nie znaczy „byłem w stanie”, lecz to znaczy „tylko wtedy pozwoliły mi na to okoliczności”. Jakie okoliczności? Na to pytanie musimy sobie odpowiedzieć – Mock zgasił cygaro i ukłonił się Mühlhausowi. – Moi panowie, obu mordów nie łączy osoba ofiar (są one chyba niewinne), łączy jedynie osoba sprawcy. Nie mielibyśmy żadnego punktu zaczepienia, gdyby nie znaki, które nam daje sam zbrodniarz. Jednak choćbyśmy nie wiem jak analizowali daty tych przestępstw, choćbyśmy je przestawiali, dodawali cyfry, to i tak nie posuniemy śledztwa naprzód. Przyszło mi do głowy, że mordy te mogą być przypomnieniem, co nastąpiło w tych dniach i miesiącach, lecz wcześniej, w minionych latach. Morderca może chce nam powiedzieć, byśmy odgrzebali jakieś stare śledztwo, które mogło dać fałszywe wyniki lub po prostu zostać zatuszowane. To nastąpiło, oczywiście, w tych miejscach, dokładnie pod tymi adresami. Szukajcie zatem w aktach adresów zbrodni. Jeżeli uda wam się znaleźć jakąś wzmiankę o nich, to wtedy rejestrujcie dokładnie, czego ona dotyczy. Interesuje nas, co się tam zdarzyło, a – nade wszystko – kiedy! To wszystko musimy tu znaleźć.

Mock spojrzał na zamyślonego Mühlhausa, wstał i podszedł do ściany zabudowanej regałami zamkniętymi drewnianymi roletami. Przesunął po nich ręką.

– Obaj jesteście absolwentami gimnazjum klasycznego, znacie zatem różne rodzaje okoliczników. Mamy okoliczniki miejsca, czasu, przyczyny, warunku i przyzwolenia. Nas interesują trzy pierwsze. Nie poznamy przyczyny, jeśli nie zbadamy czasu i miejsca. Macie jakieś pytania?

– Panie radco – powiedział Kleinfeld. – Mówił pan o jakichś adresach. Prosimy o nie.

WROCŁAW, CZWARTEK 1 GRUDNIA, GODZINA DZIESIĄTA RANO

Dość regularny rząd kamienic na Grünstrasse między Palmstrasse a Vorwerkstrasse nagle się załamywał. Następowało wgłębienie na szerokość i głębokość jednej kamienicy. Tę wnękę częściowo wypełniał mały jednopiętrowy budynek oddzielony od ulicy dwumetrowym murem i bramą zwieńczoną dwiema wieżyczkami. Tył tego budynku był jakby przyklejony do tyłu wielkiej kamienicy, której frontowa strona wychodziła na podwórko najbliższego kwartału domów. Ta osobliwa budowla miała dwa małe okienka na parterze i na piętrze, a prowadziły do niej masywne drzwi, nad którymi widniał napis „Monistische Gemeinde in Breslau” [9]. Z wrocławskimi monistami, którzy – oprócz przekonania o duchowej i substancjalnej jedności świata i człowieka – głosili potrzebę naturalnego wychowania młodzieży, areligijną moralność, pacyfizm i sympatię do socjalizmu, związane były rozmaite sekty i ugrupowania, między innymi Wrocławskie Towarzystwo Badań Parapsychicznych.

вернуться

[8] Król życia.

вернуться

[9] Wrocławska Gmina Monistyczna.

18
{"b":"269456","o":1}