Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Willibald Hönness, strażnik w kasynie hotelu „Cztery Pory Roku” przy Gartenstrasse 66-70, zastosował się do wskazówek Mocka, lecz wyeliminował Erwina z gry bez użycia przemocy. Postąpił w sposób bardzo prosty – dosypał mu do piwa środek powodujący gwałtowne wymioty. Toteż kiedy Mock wtargnął w rozwianym płaszczu do kasyna i – kierując się wskazówkami portiera i podobnego do małpy strażnika – wbiegł do męskiej toalety, młodzieniec klęczał u stóp muszli klozetowej, a jego głowa tkwiła w troskliwych dłoniach Hönnessa. Ten widok uspokoił nieco Mocka. Zapalił papierosa i zapytał, przy którym stole grał Erwin.

– Czwartym, stryju – padła odpowiedź z głębi muszli.

– Zaraz przyjdę – Mock wsunął Hönnessowi dziesięciomarkowy banknot do kieszeni. Opuścił toaletę i podszedł do strażnika, stojącego w hallu przy ogromnej fontannie między dwiema potężnymi palmami. Żadne inne miejsce nie byłoby dla niego bardziej odpowiednie. Małpa wlepiała w niego małe oczy. – Chciałbym się widzieć z kierownikiem kasyna – powiedział Mock i odruchowo sięgnął po legitymację; powstrzymał się jednak; wolał jeszcze nie odkrywać wszystkich swoich kart. – Nazywam się Eberhard Mock. Dokąd mogę się udać?

– Reklamacje załatwiane są przy stoliku. Tam trzeba było wezwać szefa – mruknął strażnik. – Zapraszamy jutro od trzeciej.

– Ja w innej sprawie. Bardzo ważnej sprawie.

Mock powiedział to i zastosował niezawodną metodę uspokajania nerwów: zaczął recytować w myślach odę Horacego Exegi monumentum… [6]. Pod niskim sklepieniem czaszki strażnika trwała wytężona praca małego mózgu. Kiedy Mock doszedł do słynnego non omnis moriar [7], strażnik rzekł:

– Proszę powiedzieć, jaka to sprawa. Przekażę szefowi i może pana przyjmie…

– Niczego mu nie przekażesz – powiedział Mock – ponieważ musiałbyś powtórzyć dziesięć słów, a to znacznie przekracza twoje możliwości.

– Spierdalaj stąd. I to migiem – strażnik ściągnął brwi i zacisnął wielkie pięści. Niewiele brakowało, a zacząłby nimi dudnić po wypukłej klatce piersiowej.

Mock recytował w myślach słynną odę o nieśmiertelności wybrańca muz. Nagle zaciął się i sam już nie wiedział, kto w milczeniu wchodził na Kapitol: kapłan czy westalka? Wtedy odwrócił się gwałtownie i zadał z półobrotu pierwszy cios. Zaskoczony strażnik chwycił się za szczękę i stracił równowagę. To Mockowi wystarczyło. Schylił się, złapał przeciwnika za kostki u nóg i pociągnął w swoją stronę. Bryzgi wody pokazały, gdzie znalazł się strażnik, pozbawiony podparcia krótkich kończyn. Woda przelała się z fontanny i wypłynęła na czerwony chodnik. Strażnik miotał się bezradnie w marmurowym zbiorniku. Oparł się na rękach i próbował usiąść. Wodospad lał się po jego białej koszuli i oślepiał go. Mock, analizując w myślach kolejne wersy Horacego o huczącej rzece Aufidus, założył kastet i wymierzył cios – w podbródek strażnika. Łokieć gwardiana pośliznął się po dnie basenu, a jego głowa znów opadła w bulgocącą topiel. Mock zrzucił płaszcz, jeszcze raz chwycił strażnika za kostki u nóg i mocnym pociągnięciem wywlókł go z basenu. Głowa małpy gruchnęła o kamienne obramowanie fontanny, po czym ciało wylądowało na miękkim chodniku. Mock zaparł się jedną ręką o palmę i wziął leżącego na szpice i obcasy. Niepotrzebnie. Strażnik po wyciągnięciu z fontanny był już nieprzytomny.

Mock z irytacją spoglądał na swoje przemoczone rękawy marynarki i poplamione krwią nogawki. Zorientował się, że ma w ustach zgasły niedopałek. Wypluł go do fontanny i spojrzał uważnie na gości kasyna, którzy wyszli z sali i z przerażeniem patrzyli na nieprzytomnego strażnika. Ich uczucia podzielał portier, który, nie czekając na pytanie ze strony Mocka, powiedział:

– Biuro kierownika jest na pierwszym piętrze. Pokój 104.

Pokój 104 wydawał się zbyt ciasny dla potężnego, tłustego ciała zakończonego łysą głową, które siedziało rozparte w fotelu i uważnie przeglądało raporty krupierów. Norbert Risse swą posturą wzbudzał nieopisaną radość restauratorów i krawców. Dziesięciodaniowe posiłki i bele materiału zużytego na jego wykwintne ubrania pozwalały przedstawicielom obu tych profesji choć na chwilę zapomnieć o codziennych materialnych troskach.

Mock wykonywał zupełnie inny zawód, toteż widok Rissego wzbudził w nim niewiele entuzjazmu. Jeszcze mniej zainteresował go jedwabny fular kierownika kasyna, jego pikowany szlafrok, a najmniej zestaw chińskiej porcelany stojący na stoliku do kawy oraz zobojętniała papuga, która znała jedynie język migowy.

– Nazywam się Eberhard Mock – powiedział. – Radca kryminalny Eberhard Mock. Jestem petentem. Skromnym petentem.

Risse przyjrzał się uważnie przemoczonemu ubraniu Mocka, który stał, przestępując z nogi na nogę. Odebrał dzwoniący telefon i słuchał przez chwilę szybkiej i urywanej relacji. Pobladł, odłożył słuchawkę i wskazał gościowi fotel.

– Może skromnym, ale dość niecierpliwym – zauważył Risse. – Słucham pana, panie radco.

– Mój bratanek Erwin Mock przegrał dziś trochę pieniędzy w pańskim kasynie. Chciałbym wiedzieć ile – Mock zaczął skręcać w palcach papierosa. – Od tego zależą moje dalsze prośby.

Risse podsunął Mockowi porcelanowe chińskie naczyńko wypełnione papierosami w błękitnej paskowanej bibułce. Mock zapalił podanego mu papierosa i zapatrzył się na piękny zestaw do kawy. Delikatny motyw pędów bambusa wijących się wokół filiżanek, dzbanka i cukiernicy przypominał mu jego dawne, przelotne orientalne fascynacje. Dzbanek parował zachęcająco.

– Pański bratanek nie miał dziś szczęścia. Przegrał tysiąc marek. Wziął na nie kredyt, powołując się na pokrewieństwo z panem. Kredytu udzielamy tylko wtedy, gdy mamy pewność, że zostanie on spłacony najpóźniej następnego dnia.

– Długi karciane są długami honorowymi – Mock obracał w palcach kapelusz. – Nie wiem, czy mi się uda spłacić je już jutro. Proszę o prolongatę długu – pomyślał o konieczności zapłacenia Beckemu za etolę. – Ureguluję dług swojego bratanka pojutrze.

– Słyniemy z tego, panie radco – Rissemu zafalowały policzki i podbródek – że nie pozwalamy naszym klientom na odroczone terminy płatności. Proszę sobie wyobrazić, że ta bezwzględność jest naszym atutem. Klienci stają oko w oko ze swoim losem, z wyzwaniem, z wyimaginowanym przeciwnikiem, jak pan woli, i wiedzą, że jest to przeciwnik trudny i bezkompromisowy. Przeciwnik, z którym trzeba grać z otwartą przyłbicą. Przebywający tu w zeszłym tygodniu książę Hermann III von Kaunitz pożyczył od nas pewną sumę, którą niedługo później przegrał. Pożyczamy tylko raz. Von Kaunitz grał w sobotę, a w niedzielę banki oraz urząd czekowy są nieczynne. A conto spłaty długu musiał zostawić u nas trochę rodowej biżuterii. A co pański bratanek mógłby zastawić? Dobrze, że pan się zjawił. Moi ludzie są bardzo bezwzględni wobec niewypłacalnych klientów.

– Nie poczęstuje mnie pan kawą? – Mock nie recytował już w myślach Horacego. – Muszę się zastanowić nad sloganami reklamowymi, które przed chwilą usłyszałem.

Risse sapnął. Nic nie powiedział ani nie zrobił. Mock nalał sobie kawy do filiżanki i podszedł do okna.

– Nie ośmielę się zatem łamać tak świętych zasad – powiedział. – Pan, Risse, po prostu mi pożyczy tę kwotę. Prywatnie. Jak dobremu znajomemu. A ja panu oddam w ciągu tygodnia i nigdy nie zapomnę tego przyjaznego gestu.

– Chciałbym bardzo być pańskim dobrym znajomym, panie radco – uśmiechnął się Risse. – Ale na razie nim nie jestem.

Mock pił powoli kawę i spacerował po pokoju. Jego uwagę przykuł japoński obraz przedstawiający walczących samurajów.

– Wie pan, co się dzieje podczas rewizji, którą ja przeprowadzam? – zapytał. – Jestem bardzo dokładny. Jeżeli czegoś nie mogę znaleźć, denerwuję się i muszę odreagować. Wie pan jak? Po prostu demoluję. Niszczę. Mock podszedł do stolika i podniósł dzbanek do kawy. Nalał sobie odrobinę i posłodził. – A teraz jestem bardzo zdenerwowany – powiedział, trzymając w jednej ręce filiżankę, w drugiej dzbanek do kawy.

вернуться

[6] „Wzniosłem pomnik…”

вернуться

[7] „Nie wszystek umrę”.

17
{"b":"269456","o":1}