Przetrawiłem te mądrości, które były mądrościami tylko częściowo. Propozycja SEC tak bardzo mnie nie zaskoczyła, bo przewidział ją Al Abrams. Przestrzegał mnie, że nawet jeśli dogadam się z nimi w jednej sprawie, następnego dnia przyczepią się do innej.
- Skąd wiesz, że SEC nie szykuje dla nas kolejnego pozwu? - spytałem.
- Spiszemy umowę - odparł Ike. - Ugodę, która pokryje całe pięć lat. Ale pamiętaj: jeśli Danny znowu narozrabia, nic nie powstrzyma ich przed wytoczeniem wam kolejnego procesu.
Wciąż nieprzekonany, powoli skinąłem głową.
- A co z NASD? I, nie daj Boże, z FBI?
Sorkin Wielki usiadł wygodniej na tronie i skrzyżował ręce.
- Tu nie ma żadnej gwarancji. Nie będę cię oszukiwał. Byłoby miło, gdybyśmy mogli dostać coś na piśmie, ale niestety. Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, bardzo wątpię, żeby ktoś od nich chciał się wami zająć. Pamiętaj, że ostatnia rzecz, o jakiej marzy śledczy czy kontroler, to przegrana sprawa. Taka sprawa to koniec kariery. Widziałeś, co się stało w tymi, którym SEC przydzieliła waszą. Wszyscy odeszli z komisji, paląc się ze wstydu, i zapewniam cię, że nie dostali potem dobrej pracy. Większość prawników idzie do SEC po doświadczenie i wpis do CV. Kiedy już wyrobią sobie reputację, przechodzą do sektora prywatnego i dopiero tam zarabiają prawdziwe pieniądze. Wyjątkiem jest prokuratura. Im poszczęściłoby się z wami bardziej. Widzisz, kiedy chodzi o sprawę kryminalną, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Wszyscy ci wezwani przez SEC brokerzy, którzy tak dzielnie cię wspierali... Gdyby dostali wezwanie do stawienia się przed wielką ławą przysięgłych, pewnie daliby nogę. Ale nie przypuszczam, żeby prokuratura się tobą interesowała. Stratton Oakmont jest na Long Island, w dystrykcie wschodnim. A w przeciwieństwie do dystryktu południowego, do Manhattanu, we wschodnim mało jest spraw związanych z handlem papierami wartościowymi. Takie jest moje zdanie, przyjacielu. Dlatego myślę, że jeśli to teraz załatwisz, będziesz mógł żyć długo i szczęśliwie.
Nabrałem powietrza i powoli je wypuściłem.
- Dobra - zdecydowałem. - Niech tam. Pora zawrzeć honorowy pokój. A co będzie, jeśli wyjdę na parkiet? FBI aresztuje mnie za pogwałcenie zakazu?
- Nie, nie! - Ike zamachał rękami jak wiatrak. - Robisz z igły widły. Teoretycznie rzecz biorąc, możesz nawet mieć tam swój gabinet. W firmie, w tym samym budynku. Ba! Możesz przez cały dzień stać z Dannym na korytarzu i służyć mu radą w każdym najmniejszym nawet przedsięwzięciu. Nie zachęcam cię, żebyś to robił, ani nic takiego, ale nie byłoby to sprzeczne z prawem. Nie możesz tylko niczego mu kazać ani spędzać na parkiecie całego dnia. Ale jeśli raz na jakiś czas wpadniesz z wizytą, nie będzie w tym nic złego.
To mnie zaskoczyło. Zaraz. Czy to może być aż takie łatwe? Czy mimo zakazu naprawdę będę mógł do tego stopnia zaangażować się w działalność firmy? Bo jeśli tak, gdybym rozpuścił wici wśród brokerów, nie czuliby się porzuceni! Nareszcie dostrzegłem światełko w tunelu.
- Za ile mógłbym sprzedać Danny’emu moje akcje?
- Za ile chcesz - odparł Ike, nie domyślając się najwyraźniej, co knuje mój szatański umysł. - To wasza sprawa. SEC ma to gdzieś.
Hmm... Bardzo ciekawe - pomyślałem i przed oczami stanęła mi jedynie słuszna kwota dwustu milionów dolarów.
- Chyba mógłbym się z nim dogadać. W sprawach finansowych zawsze był rozsądny. Ale gabinetu tam raczej mieć nie będę, a przynajmniej nie na tym samym piętrze. Może wynajmę coś kilka domów dalej. Co ty na to?
- Bardzo dobry pomysł - odparł Wielki Ike.
Uśmiechnąłem się i postawiłem wszystko na jedną kartę.
- Mam tylko jedno pytanie, chociaż chyba znam już odpowiedź. Kiedy dostanę zakaz handlowania papierami wartościowymi, teoretycznie rzecz biorąc, stanę się zwykłym obywatelem. Rozumiem, że jako zwykły obywatel wciąż będę miał prawo do inwestowania na własny rachunek i do posiadania akcji. Tak?
Ike uśmiechnął się szeroko.
- Ależ oczywiście! Możesz kupować akcje, możesz je sprzedawać, możesz posiadać akcje spółek wchodzących na giełdę, możesz robić, co chcesz. Nie możesz tylko prowadzić firmy brokerskiej.
- Mógłbym nawet kupić akcje Stratton Oakmont, prawda? - ciągnąłem, modląc się do Najwyższego. - Bo jeśli nie będę już zarejestrowanym brokerem, ta restrykcja przestaje mnie obowiązywać. Tak?
- Może w to nie uwierzysz, ale tak - odparł Ike. - Będziesz mógł kupić tyle akcji, ile Danny zechce ci sprzedać. Tak, do tego się to sprowadza.
Hmm... To może wypalić. Zostałbym swoim własnym „słupem” nie tylko w Stratton Oakmont, ale i w Biltmore i Monroe Parker!
- Dobra. Myślę, że uda mi się przekonać Kenny’ego. Chce, żebym pomógł jego kumplowi otworzyć własny interes, i jeśli się zgodzę, powinien na to pójść. Ale przez kilka dni ani słowa. Zgoda? Jeśli będzie jakiś przeciek, ze wszystkiego się wycofam.
Sorkin Wielki jeszcze raz wzruszył mięsistymi ramionami, podniósł do góry ręce i puścił do mnie oko. Nie musiał nic mówić.
*
Patrząc na to z mojej perspektywy, najmądrzej byłoby wyjść z tego z czystymi rękami. Tak, ktoś roztropny nie sprzedałby firmy Danny’emu za kompletnie zwariowaną cenę, nie wynajął biura po drugiej stronie ulicy ani nie kierował wszystkim zza kulis - zrobiłby z siebie Wilka z Wall Street, który zachowuje się jak Kubuś Puchatek i za często wtyka głowę do słoika z miodem.
Nie było wątpliwości, że gdybym odszedł, nie naraziłbym na ryzyko tego, co już miałem. Nie czułbym się zmuszony do udzielania rad czy wskazówek, nie musiałbym chodzić do firmy, żeby wesprzeć morale żołnierzy. Nie musiałbym nawet spotykać się po kryjomu z Dannym czy z właścicielami Biltmore i Monroe Parker. Wraz z Nadine i Chandler zniknąłbym po prostu w promieniach zachodzącego słońca, tak jak radził Ike.
Ale jak mógłbym chodzić po Long Island, wiedząc, że opuściłem statek i zostawiłem wszystkich na pastwę huraganu? Nie wspominając już o tym, że zgodnie z planem musiałbym sfinansować Victora Wanga i pomóc mu wystartować z Duke Securities. A gdyby Victor odkrył, że nie stoję już za Stratton Oakmont, szybciej niż błyskawica zaatakowałby Danny’ego.
Jedynym wyjściem było dać wszystkim znać, że wciąż mam w firmie wpływy i że każdy atak na Danny’ego będzie atakiem na mnie. Wtedy wszyscy pozostaliby wierni, wszyscy z wyjątkiem - co oczywiste - Victora, z którym załatwiłbym sprawę na moich warunkach i w dogodnym dla mnie czasie, zanim zdążyłby urosnąć w siłę i stanąć do wojny.
To samo odnosiło się do Biltmore i Monroe Parker. Oni też musieliby wykonywać moje rozkazy, ale tylko przez krótki czas, potem dałbym im święty spokój. Byli tak lojalni, że zarabialiby dla mnie tyle samo pieniędzy, nawet gdybym nie kiwnął palcem. Podobnie Alan: przyjaźniliśmy się przez całe życie i jego lojalność nie podlegała dyskusji. Brian, jego wspólnik, miał tylko czterdzieści dziewięć procent akcji Monroe Parker, co było warunkiem, bez którego nie zgodziłbym się ich dofinansować. Dlatego to Alan tam rządził. A w Biltmore Elliot, jako właściciel większościowego pakietu akcji. I chociaż nie był tak lojalny jak Alan, na pewno nie wystawiłby mnie do wiatru.
Zresztą miałem tak duże aktywa, że Stratton Oakmont stanowił tylko niewielką ich część. Miałem akcje firmy Steve’a Maddena, miałem Rolanda Franksa i Saurela. Byłem właścicielem pakietu kontrolnego spółek, które dopiero przygotowywały się do wejścia na giełdę. Oczywiście Dollar Time wciąż był w stanie rozkładu, ale najgorsze już minęło.
To zabawne, ale w tych wszystkich dyskusjach z samym sobą przeoczyłem jedno: gdybym nie musiał się już pilnować w pracy, brałbym „cytrynki” przez cały dzień. Nie zdając sobie z tego sprawy, przygotowywałem grunt pod bardzo mroczne czasy. Ostatecznie jedyną rzeczą, która mogłaby mnie wtedy powstrzymać, byłby zdrowy rozsądek. A zdrowy rozsądek w zabawny sposób często mnie zawodził - zwłaszcza kiedy chodziło o prochy i blondynki.