Литмир - Электронная Библиотека

Nagle w całej salce rozległ się przytłumiony szum. Płócienne rolety poczęły się szybko unosić w górę odsłaniając szeregi półek wypełnionych książkami, skoroszytami i równo ułożonymi rulonami planów.

Dean skoczył ku najbliższej szafie. Już sięgał po którąś z książek, gdy kategoryczny głos Kruka zatrzymał go w miejscu.

— Spokojnie. W ten sposób do niczego nie dojdziemy, a jeszcze, nie daj Boże, nakryje nas tu Summerson. Najpierw trzeba zbadać dokładnie, gdzie się znajdujemy.

— No, chyba nie ulega wątpliwości, że gdzieś tu musi być wejście do apartamentów prezydenta — wtrąciła Daisy.

— Właśnie o to chodzi — gdzie?

— No, więc?

— Zdaje się, że poza wejściem do windy i tymi drzwiami nie ma tu żadnych innych przejść, chyba że jakieś zakonspirowane. Tak więc wybór kierunku jest prosty. Trzeba tylko zastanowić się, co ewentualnie możemy znaleźć za drzwiami. Sądzę, iż wejście z archiwum do mieszkania Summersona jest tak dobrze ukryte, że nie wie o nim nawet rodzina prezydenta.

— Dlaczego? — wtrącił nieśmiałą uwagę Tom.

— Gdyby wiedział o tym ktoś poza kilku czołowymi przywódcami rządzącej grupy, wkrótce tajemnica przestałaby być tajemnicą. To jasne. Biorąc to pod uwagę można przypuszczać, że za drzwiami znajdziemy dalsze tajne pomieszczenia.

— A jeśli tam będzie Summerson? — spytała z niepokojem w głosie dziewczyna.

— Chyba nie domyśla się naszej obecności. To daje nam przewagę. Byłoby zresztą dla nas najlepiej, gdyby udało się go złowić. Nie zapominajcie, że jesteśmy w dalszym ciągu w położeniu bez wyjścia.

Zapanowała cisza. Pod wpływem niezwykłych wydarzeń wiszące nad ich głowami niebezpieczeństwo jakby się przesunęło w cień. Teraz słowa Kruka postawiły je znów w pełnym świetle.

— Czy to rozwiąże sytuację? — przerwał milczenie Roche. — W dalszym ciągu nie widzę wyjścia z tej całej kabały.

— Ja, przynajmniej w tej chwili, też nie widzę — rzekł konstruktor. — Jednakże zgodzicie się chyba ze mną, że jesteśmy w znacznie lepszym położeniu niż tam na górze?

— Niby tak. Ale…

— Szkoda teraz czasu na łamanie sobie głowy — przerwała Daisy. — Lepiej zobaczmy, co się znajduje za tymi drzwiami.

— Masz rację — przytaknął Kruk. — Trzeba tylko zasłonić szafy i schować tę księgę, aby Summerson nie poznał, jeśli wejdzie tu jakimś tajnym przejściem, że byliśmy w tej sali.

Nacisnął guzik umieszczony pod blatem biurka i po chwili tylko starty kurz świadczył o wizycie nieproszonych gości.

Bernard podszedł do drzwi i ostrożnie pociągnął za uchwyt. Otworzyły się bezszelestnie.

Konstruktor postąpił parę kroków naprzód i stanął jak wryty.

Następna salka, znacznie mniejsza, choć zbliżona kształtem do poprzedniej, przypominała na pierwszy rzut oka centralę oświetleniową. Liczne tablice rozdzielcze, usiane przełącznikami, guzikami, zegarami i lampami kontrolnymi, wypełniały niemal wszystkie ściany.

Rozglądając się z zaciekawieniem weszli do środka. Niektóre tablice rozdzielcze były nieczynne, inne świeciły różnokolorowymi lampkami, a delikatne drgania strzałek zegarów kontrolnych mówiły o pulsującym poza tymi ścianami życiu Celestii.

W jednym z rogów centrali stał okrągły taboret. Za nim, przed czworokątną szafką, umieszczony był szeroki pulpit miniaturowej centrali telefonicznej, a obok — aparatura nadawczo-odbiorcza do rozmów z pojazdami rakietowymi.

— Patrzcie! — powiedziała szeptem Daisy. — Jeszcze jedno wejście!

Konstruktor szybkim krokiem podszedł do małych, niskich drzwiczek i pociągnął za uchwyt.

Trzecie pomieszczenie stanowiło niewielki, skąpo oświetlony pokoik. Poza niziutką szafką przy ścianie było ono zupełnie puste.

Daisy podeszła do szafki przyglądając się jej z uwagą.

— Ber! — chwyciła konstruktora za ramię. — Co to może być?

Bernard jednak zajęty był czymś innym. Zauważył jakiś dziwaczny przedmiot, umieszczony w ścianie na wysokości półtora metra od ziemi.

Naraz, ku zdziwieniu towarzyszy, przywarł twarzą do tajemniczego urządzenia. Chwilę poruszał głową jakby obserwując coś przez szparę i nagle odskoczył od ściany.

— Widziałem… Widziałem Summersona!

— Cooo?

Teraz również Dean podszedł do wizjera i ujrzał w pomniejszeniu wnętrze przestronnego gabinetu. Z boku, w świetle lampy stojącej na biurku, widniała wyprostowana na fotelu postać prezydenta. Obok stał dyrektor policji Godston. Summerson wydawał jakieś polecenia uderzając miarowo dłonią w blat biurka.

Daisy chciała również spojrzeć przez wizjer. Ustąpiwszy dziewczynie miejsca Dean podszedł do Bernarda, który w tym czasie skrupulatnie badał ścianę.

— Ciekawe, po co zainstalowano te otwory?

— To zdaje się zupełnie jasne. Chodzi o zachowanie całkowitej ostrożności przy wchodzeniu do gabinetu. W ten sposób można sprawdzić, czy ktoś niepożądany nie znajduje się po tamtej stronie ściany. O, spójrz! — przesunął ręką po pionowej szczelinie dzielącej ścianę na dwie równe płyty. — Ta część ściany jest prawdopodobnie ruchoma, tędy więc powinna prowadzić droga do mieszkania prezydenta. Na prawo znajduje się przełącznik i tablica z napisem: Strzeż tajemnicy! Czerwona strzałka wskazuje w kierunku wizjera. Chyba jasne.

Astronom skinął głową.

— Teraz trzeba ustalić plan działania. Mamy w tej chwili godzinę l.30 po północy — rzekł Bernard spoglądając na zegarek. — Nie wiem, czy Summerson po odejściu Godstona nie zechce, zamiast iść spać, zajrzeć tu jeszcze.

— A wtedy? — ręka Roche'a sięgnęła odruchowo do kieszeni, gdzie spoczywał pistolet. Kruk pokręcił przecząco głową.

— Jeszcze za wcześnie na nasz atak. Musimy wpierw zbadać dokładnie centralę i archiwum. Proponuję, abyśmy podzielili się funkcjami. Ty, Dean, zajmiesz się badaniem archiwum, lecz przedtem musisz znaleźć jakiś katalog. Istnieje z pewnością — bo kto by połapał się w tak wielkiej liczbie ksiąg i materiałów archiwalnych. Ja zaś dokładnie zbadam urządzenia centrali. Tom! — zwrócił się do chłopca, który z niecierpliwością oczekiwał, by również spojrzeć przez wizjer. — Ty otrzymasz bardzo odpowiedzialną funkcję: będziesz obserwował gabinet prezydenta. Gdy Godston wyjdzie…

— Już poszedł! — zawołała przyciszonym głosem Daisy. — Teraz Summerson telefonuje. O, już skończył. Zdaje się, że czeka na kogoś. O, wstaje. Uwaga! Idzie prosto na nas.

— Prędko do windy! — zakomenderował Kruk.

Niemal biegnąc dopadli otwartych drzwi dźwigu. Roche, podtrzymując Daisy, wskoczył ostatni do wnętrza i zatrzasnął drzwiczki. Przez okrągłe oszklone okienko widać było długą salę archiwum z ostro rysującym się na jej końcu ciemnym prostokątem biurka.

Z zapartym oddechem Dean wpatrywał się w przeciwległe wejście. Przyjdzie czy nie przyjdzie?

Upłynęła dłuższa chwila.

Naraz maleńkie drzwiczki rozsunęły się cicho. W progu ukazała się wysoka, nieco przygarbiona postać Summersona. Szybkim krokiem podszedł do biurka i usiadł w fotelu. Otworzył boczne drzwiczki i wysunął szufladę. Przez chwilę szperał nachylony, wreszcie wyciągnął jakiś kartonik i począł mu się z uwagą przyglądać.

W pewnej chwili podniósł głowę i rozejrzał się po salce. Z cichym szumem podniosły się rolety kryjące bibliotekę. Summerson szybko wstał i ruszył ku wysokiej drabince na kółkach.

— Schylić się! — szepnął nerwowo Roche kurcząc się, aby idący środkiem sali prezydent nie zauważył jego oczu w owalnym otworze.

Summerson nie zwracał jednak uwagi na windę, lecz przesunął drabinę, wszedł na nią i z górnej półki zdjął niedużą książkę. Kilka minut przeglądał ią, po czym wsunął na poprzednie miejsce. Zszedł z drabiny i przeciągnął ją pod przeciwległą ścianę. Tym razem wydobył gruby foliał i znów począł go uważnie przeglądać, jakby czegoś szukając.

Tymczasem Dean podniósł ostrożnie głowę i spojrzał przez otwór. Widząc, że Summerson zajęty jest czytaniem, odetchnął z ulgą. Więc jednak niczego nie podejrzewa.

Minuty upływały. W maleńkiej windzie stawało się coraz bardziej duszno. Powietrze zdawało się gęstnieć. Krople potu poczęły występować na czoła stłoczonych ciasno ludzi.

62
{"b":"247841","o":1}