Kruk sam nie wiedział, co sądzić o tym wszystkim. Czuł się zarówno winnym jak niewinnym, tym, którego podstępem podeszli, i tym, który sytuację wyzyskuje do granic możliwości. Zwłaszcza po rozmowie z Horsedealerem nie miał żadnego zaufania do słów prezydenta, zresztą dobrze znał jego i całą sferę rządzącą. Ale też wiedział, że nawet dziś nie może wypowiedzieć Summersonowi posłuszeństwa. Pomyślał, że idąc na ustępstwa zyska więcej.
— Zdaniem ekscelencji najwięcej zła wyrządziło telewizyjne opublikowanie dokumentu. Stało się to nie z mojej winy, ale odpowiedzialność spada na mnie. Chcę to naprawić. Gotów jestem zdementować wiadomość o zawartej umowie. Jednocześnie mogę podać właściwy cel budowy miotacza.
Kruk sięgnął do kieszeni. Zimnym wzrokiem patrzył na prezydenta, gdy wręczał mu papier.
— Niech spokój znów zapanuje w Celestii — dokończył krótko. Summerson na pozór obojętnie schował dokument.
— Dziękuję. Żeby pan nie czuł się skrzywdzony, powiem panu coś zupełnie prywatnie. W tym obywatelskim czynie społeczność nasza zyskała podstawę do dawnej koniecznej równowagi. Pan zaś niczego nie stracił, bo w sprawie mojej córki tylko jej wola ma znaczenie, a serce nie podporządkowuje się dokumentom.
— Czy dostanę brakujących ludzi? — zapytał Kruk chłodno.
— Za ile godzin przewiduje pan montaż ostateczny?
— O ile wszystkie części otrzymam w terminie, tak jak mi obiecano, jutro wczesnym rankiem przystąpię do instalowania na zewnątrz. Będę musiał wtedy wyłączyć miotacz, możliwie na jak najkrócej. Rano, a w każdym razie przed południem, nowy miotacz powinien być gotów. Dziś całą noc pracuję wraz z asystentem.
— Czy Jim Bradley jest dobrze zorientowany w całokształcie prac?
— Tak.
— Niech pan będzie spokojny. Ludzi panu dostarczę. Jeśli zaś chodzi o dementi, niech pan sobie tym głowy nie zawraca. To moja sprawa.
Prezydent nacisnął guzik i kazał połączyć się z Greenem.
— Tu Summerson. Przyślij za pół godziny jakiego poważniejszego reportera. Chcę mu udzielić wywiadu dotyczącego przebudowy miotacza… Tak, to sprawa dużej wagi. Wywiad ogłosisz natychmiast po autoryzowaniu tekstu. Na wszystkie linie. Również przez głośniki publiczne…
Powiesił słuchawkę. Znów zadzwonił telefon. Prezydent słuchał przez chwilę i naraz twarz jego spąsowiała.
— Co? Co? A to łajdak… I tamten też? Pilnuj ich jak oka w głowie… Oczywiście! Natychmiast donieś mi, jeśli zauważysz coś podejrzanego. Rozumiesz chyba dobrze, co ten łajdak knuje. I to jeszcze w takiej chwili… Ale się przeliczy.
Słuchawka opadła z trzaskiem na widełki.
Kruk, który czekał na skończenie rozmowy, zapytał:
— Czy mam jeszcze zostać?
— Nie. Niech pan wraca do pracy. Konferencja skończona. Bernard skłonił się i wyszedł.
Williams i Schneeberg podnieśli się z miejsc, lecz w tej chwili drzwi rozsunęły się gwałtownie i do pokoju wpadł jak bomba Kuhn.
— Co? Już jesteś zdrów? — zdziwił się prezydent.
— Nie bardzo. Ale mniejsza o to. Są ważniejsze sprawy. Co się tu u nas dzieje? Kazałeś przebudować miotacze nie porozumiawszy się zupełnie ze mną. Przecież ja jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo Celestii.
— W mniejszym stopniu niż ja — przerwał mu spokojnie prezydent. — Nie chciałem cię denerwować w czasie choroby.
— Ależ ja powinienem wiedzieć, na co ta przebudowa. Czy nie słyszałeś fantastycznych plotek, jakie krążą po całym świecie?
— I tak dowiedziałbyś się za godzinę, jak i ci wszyscy, którzy rozsiewają te bzdury.
— Ja rozsiewam bzdury?
— Tego nie powiedziałem. Ale robisz zamęt denerwując siebie i innych.
— To ja robię zamęt?
— Skończmy z tą jałową gadaniną. Chcesz znać cel budowy miotacza, to wracaj do łóżka i włącz telewizor. Za godzinę zostanie nadany wywiad ze mną w tej sprawie. Chyba wytrzymasz? Bo ja w tej chwili nie mam czasu na udzielanie ci wyjaśnień.
Minister ochrony zewnętrznej nie ustępował jednak. Gorączka i podenerwowanie, wywołane lekceważącym tonem Summersona, przekreśliły poczucie dystansu, wymaganego w stosunkach z prezydentem.
— Ja stąd nie wyjdę.
Bruzdy na czole Summersona pogłębiły się, opanował jednak wzburzenie czując, że kłótnią do niczego nie doprowadzi.
— No, niech będzie. Słuchaj więc. Zbliżają się do nas szybkie ciała kosmiczne, które mogą spowodować katastrofę świata. Właściwości ich są tego rodzaju, że nasze dotychczasowe miotacze nie gwarantują bezpieczeństwa.
— To znaczy jakie?
— Co jakie?
— No jakie właściwości?
Prezydent nie mógł ukryć niezadowolenia.
— Są to ciała szybkie… które, przebiegając nawet obok Celestii, mogą nam zagrażać.
— W jaki sposób?
— Otóż tu tkwi istota zagadnienia. Ciała te posiadają dziwną cechę, nie spotykaną dotychczas. Jak wam to wytłumaczyć…
— Czyżby one — wtrącił Schneeberg — wysyłały…
Urwał raptownie. Choć potwierdzenie własnej hipotezy podniosłoby jego autorytet w oczach głowy państwa — bał się omyłki.
Na twarzy prezydenta pojawił się zachęcający uśmiech.
— No, no? Ciekawe, czy profesor zgadł.
— Przypuszczam — rozpoczął z wahaniem fizyk — że mogą to być ciała o niezwykle wzmożonej radioaktywności…
Summerson skinął głową z uśmiechem.
— No, no?
— Choć, mówiąc szczerze — ciągnął nieco pewniej Schneeberg — trudno mi wyobrazić sobie, aby stosunkowo nieduże ciała mogły tak intensywnie promieniować, iż stanowiłyby groźne niebezpieczeństwo dla świata. To musiałaby być formalna eksplozja promieniotwórczości. A przede wszystkim, jaki cel ma cofniecie strefy dezintegracji? Nic. Chyba to nie to…
Oczy prezydenta, wpatrzone w twarz starego fizyka, raptownie przygasły. Opuścił wzrok na papiery, bębniąc delikatnie palcami po szklanym blacie biurka.
Naraz. twarz jego rozpogodziła się. Spojrzał z triumfem po obecnych.
— Tak, profesorze — rzekł z naciskiem. — Pańska hipoteza, choć nieścisła, jest bardzo bliska prawdy. Gratuluje panu. Są to właśnie ciała… eksplodujące.
Na twarzy Williamsa rozlało się zdziwienie.
— Eksplodujące?
— Tak. Eksplodujące. Nie mogę wam bliżej określić natury tych ciał, gdyż jest to zupełna nowość w astronomii i w tej chwili są one przedmiotem badań urzędowego astro-fizyka. Jednak znając ich cechy zewnętrzne wiemy, że niebezpieczeństwo grożące nam nie jest przesadzone. Jest to olbrzymi rój ciał, rozproszony na przestrzeni 300 000 km. Co kilka godzin któreś z nich eksploduje, rozpryskując swe szczątki we wszystkich kierunkach. Niebezpieczeństwo polega na tym, że poza ciałami, które pędząc wprost na Celestię byłyby zniszczone przez miotacz, groźne są dla nas również te, które będą przelatywać obok nas. Wyobraźmy sobie, że ciało takie przebiega blisko Celestii i już wewnątrz strefy dezintegracji, a może nawet jeszcze bliżej, poniżej jej dolnej granicy, nagle rozrywa się na części. Jesteśmy wówczas zupełnie nie osłonięci przed uderzeniami odprysków takiego ciała. Jedyną radą jest zniszczenie każdego ciała, które będzie przebiegać przez naszą strefę dezintegracji, nim się zbliży na niebezpieczną odległość. Temu celowi służy pierwszy kierunek przebudowy miotacza, to znaczy umożliwienie kierowania go przeciw dowolnemu ciału przebiegającemu strefę dezintegracji. Po drugie, musimy być przygotowani na niecelność naszych, że tak powiem, ręcznych strzałów z dużej odległości. Nakazałem przebudować miotacze w ten sposób, aby można było, cofając strefę dezintegracji, zwiększyć celność, a wiec zmniejszyć prawdopodobieństwo katastrofy. To wszystko, co mam do powiedzenia. Bliższych szczegółów dowiemy się wówczas, gdy Lunow zakończy badania.
Summerson podniósł się z miejsca dając do zrozumienia, że dyskusję uważa za skończoną.
— Jeszcze chwilkę! — zawołał za wychodzącymi. Odwrócili się i stanęli w progu zdziwieni.
— Proszę nic zawracać głowy Lunowowi. Jest on tak zajęty, że nawet ja ograniczam się w pytaniach. Prosił mnie, abym wydał odpowiednie zarządzenia zapewniające mu całkowity spokój w pracy. To wszystko.