Литмир - Электронная Библиотека
A
A

[37]

zlecił,

Spocząwszy nieco, powracać do choru

I znowu błagać, aby Bóg oświecił

Kapłanów, braci i mężów obioru.

Wyszli nocnymi orzeźwić się chłody:

Jedni zasiedli zamkowy krużganek,

Drudzy przechodzą gaje i ogrody.

Noc była cicha, majowej pogody;

Z dala niepewny wyglądał poranek;

Księżyc, obiegłszy błonie szafirowe,

Z odmiennym licem, z różnym blaskiem w oku,

Drzemiąc to w ciemnym, to w srebrnym obłoku,

Zniżał swą cichą i samotną głowę;

Jak dumający w pustyni kochanek,

Obiegłszy myślą całe życia koło,

Wszystkie nadzieje, słodycze, cierpienia,

To łzy wylewa, to spojrzy wesoło,

Wreszcie ku piersiom zmordowane czoło

Skłania — i wpada w letarg zamyślenia.

Przechadzką inni bawią się rycerze.

Lecz arcykomtur chwil darmo nie traci:

Zaraz Halbana i celniejszych braci

Wzywa do siebie i na stronę bierze,

Aby z daleka od ciekawej rzeszy

Zasięgnąć rady, udzielić przestrogi.

Wychodzi z zamku, na równinę spieszy.

Tak rozmawiając, nie pilnując drogi,

Błądzili kilka godzin w okolicy,

Blisko spokojnych jeziora wybrzeży.

Już ranek: pora wracać do stolicy;

Stają… głos jakiś… skąd… z narożnej wieży:

Słuchają pilnie — to głos pustelnicy.

W tej wieży dawno, przed laty dziesięciu,

Jakaś nieznana pobożna niewiasta,

Z dala przybywszy do Maryi miasta —

Czy ją natchnęło niebo w przedsięwzięciu,

Czy skażonego sumienia wyrzuty

Pragnąc ukoić balsamem pokuty —

Pustelniczego szukała ukrycia

I tu znalazła grobowiec za życia

[38]

.

Długo nie chcieli zezwalać kapłani,

Wreszcie, stałością prośby przełamani,

Dali jej w wieży samotne schronienie.

Ledwie stanęła za święconym progiem,

Na próg zwalono cegły i kamienie:

Została sama z myślami i Bogiem;

I bramę, co ją od żyjących dzieli,

Chyba w dzień sądny odemkną anieli.

U góry małe okienko i krata,

Kędy pobożny lud słał pożywienie,

A niebo wietrzyk i dzienne promienie.

Biedna grzesznico! Czyż nienawiść świata

Do tyla

[39]

umysł skołatała młody,

Że się obawiasz słońca i pogody?

Zaledwie w swoim zamknęła się grobie,

Nikt jej nie widział przy okienku wieży

Przyjmować w usta wiatru oddech świeży,

Oglądać niebo w pogodnej ozdobie

I miłe kwiaty na ziemnym

[40]

obszarze,

I stokroć milsze swoich bliźnich twarze.

Wiedziano tylko, że jest dotąd w życiu:

Bo nieraz jeszcze świętego pielgrzyma,

Gdy nocą przy jej błąka się ukryciu,

Jakiś dźwięk miły na chwilę zatrzyma;

Dźwięk to zapewne pobożnej piosenki.

I z pruskich wiosek, gdy zebrane dzieci

Igrają w wieczór u bliskiej dąbrowy,

Natenczas z okna coś białego świeci,

Jak gdyby promyk wschodzącej jutrzenki:

Czy to jej włosa pukiel bursztynowy,

Czyli to połysk drobnej śnieżnej ręki,

Błogosławiącej niewiniątek głowy…

Komtur, tamtędy obróciwszy kroki,

Słyszy, gdy wieżę narożną pomijał

[41]

:

«Tyś Konrad!… Przebóg, spełnione wyroki!

Ty masz być mistrzem, abyś ich zabijał!…

Czyż nie poznają?… Ukrywasz daremnie…

Chociażbyś jak wąż inne przybrał ciało:

Jeszcze by w twojej duszy pozostało

Wiele dawnego — wszak zostało we mnie!

Chociażbyś wrócił po twoim pogrzebie,

Jeszcze Krzyżacy poznaliby ciebie…»

Słucha rycerstwo: to głos pustelnicy!

Spojrzą na kratę: zda się pochylona,

Zda się ku ziemi wyciągać ramiona —

Do kogóż?… Pusto w całej okolicy.

Z daleka tylko jakiś blask uderza,

Na kształt płomyka stalowej przyłbicy,

I cień na ziemi… czy to płaszcz rycerza?

Już znikło… Pewnie złudzenie źrenicy,

Pewnie jutrzenki błysnął wzrok rumiany,

Po ziemi ranne przemknęły tumany

[42]

.

«Bracia! — rzekł Halban — dziękujmy niebiosom,

Pewnie wyroki niebios nas przywiodły:

Ufajmy wieszczym pustelnicy głosom.

Czy słyszeliście? Wieszczba o Konradzie:

Konrad dzielnego imię Wallenroda!

Stójmy, brat bratu niechaj rękę poda;

Słowo rycerskie: na jutrzejszej radzie,

4
{"b":"245972","o":1}