Były to konie z upiętymi ogonami, z trefioną grzywą... – do dziś nie wiadomo do końca, czy konie hodowane w Rzeczypospolitej w XVI-XVIII wieku były osobną rasą wierzchowców, czy też wielką grupą mieszańców, łączących cechy koni wschodnich (tureckich i tatarskich) ze sprowadzanymi z zachodu. Rumak polski był nieco wolniejszy od araba, ale w zamian za to masywniejszy, bardziej odporny na trud i niewygody. Niestety, dzisiaj nie pozostało po nim śladu. Hodowla koni polskich upadła pod koniec XVIII wieku, a wierzchowce, na których dzisiaj pojeździć sobie można w stadninach, nie mają nic wspólnego z końmi, na których szarżowała husaria. Spośród istniejących obecnie wierzchowców najbardziej podobny do dawnych polskich rumaków jest koń małopolski hodowany jeszcze w kilku stadninach na terenie naszego kraju.
Wszak jopula Rogera de Nimiere wyglądała jak stary, mało strojny żupan... – wbrew temu, co można by sądzić, narodowy strój polski – szlachecki żupan i delia – nie wywodzą się od strojów tureckich i tatarskich, lecz od jopuli, która była ubiorem rycerstwa europejskiego w drugiej połowie XV wieku. Kto nie wierzy, tedy niechaj obejrzy sobie obrazy francuskie z opisywanego stulecia, gdzie jopule i kaftany rycerstwa przypominają z grubsza późniejsze polskie żupany. Taka moda panowała wówczas w całej Europie wśród szlachetnie urodzonych. Jednak pod koniec XV wieku wraz z odejściem w niebyt rycerstwa zaczęła się zmieniać moda na zachodzie, podczas gdy w Polsce, w związku z faktem, iż szlachta pozostała u szczytu potęgi, przetrwała, aby w następnym stuleciu ulec wyraźnym wpływom orientalnym. Tak samo staropolskie podgalanie głowy było średniowiecznym zwyczajem rycerskim i spotykało się je nawet u dawnych Normanów. Każdy Francuz, Niemiec czy Anglik, który dziś dziwuje się fryzurom panów braci przedstawionych na starych portretach i dowodzi, że są to jacyś barbarzyńcy, to dureń i kiep, gdyż tak samo podgalali sobie głowy jego przodkowie już w X-XI wieku. Podgalanie głów pozostało w zwyczaju u szlachty polskiej, bowiem kontynuowała ona rycerskie obyczaje jeszcze w XVI, XVII i XVIII wieku.
Józef Ciekliński – marszałek konfederacji wojskowej, zawiązanej przez nieopłaconych żołnierzy w roku 1612, w Rohaczewie. Ciekliński wypowiedział posłuszeństwo królowi, wycofał część wojska z Moskwy, żołnierze pozostali jednak na służbie Rzeczypospolitej i deklarowali, iż w razie konieczności będą bronić jej granic. Kiedy orda wpadła na Podole, pomogli odeprzeć najazd Tatarów. Jednocześnie Ciekliński przystąpił do egzekwowania zaległych podatków, ceł i myta; czując poparcie kilku tysięcy szabel, kontrolował dzierżawców, starostów i urzędników królewskich i w ciągu dwóch lat trwania konfederacji pokazał, jak winien działać aparat skarbowo-wojskowy Rzeczypospolitej. Ma się rozumieć, iż zamysły te nie zostały przychylnie przyjęte przez szlachtę. A ponieważ konfederaci wojskowi nie byli apostołami trzeźwości oraz porządku i poza sumiennym pobieraniem podatków nakładali kontrybucje na miasta, grabili prywatne dobra szlacheckie, a mieszczanom i łyczkom wkręcali palce w kurki od muszkietów, wielu z nich skazano na banicję, a nawet ścięto i powbijano na pale za rabunki i gwałty. W 1613 roku marszałek został skazany na banicję. Ciekliński ukrywał się w Karpatach aż do listopada 1616 roku, kiedy to Żółkiewski wystarał się o glejt ochronny dla niego.
Pan Baranowski... – Jan Baranowski, stolnik bracławski był jednym z ostatnich sług Jeremiego Wiśniowieckiego, który na początku powstania Chmielnickiego zmobilizował około 5-6 tysięcy ludzi. Niestety, ponieważ dobra Jaremy zostały zajęte i zniszczone przez Kozaków, w miarę upływu czasu jego siły topniały, a znaczna część chorągwi przeszła na żołd państwowy. W roku 1651 pod Beresteczkiem miał tylko kilka chorągwii, a dwa miesiące później wymienia w swoim testamencie zaledwie trzy roty: husarską Sługockiego, oraz chorągwie Jana Baranowskiego i Jana Wolskiego. W oddziałach tych służyła szlachta pochodząca z Ukrainy – przede wszystkim z Zadnieprza. Byli to ludzie, którzy pozostawili tam swoje folwarki, majętności i dzierżawy, mieli więc osobiste porachunki z Kozakami i nigdy nie dawali im pardonu.
Pan Zygmunt Przyjemski – to jeden z najwybitniejszych oficerów wojsk cudzoziemskiego autoramentu w połowie XVII wieku. Zygmunt Przyjemski herbu Rawicz był synem podkomorzego halickiego i od wczesnych lat służył wojskowo w armii szwedzkiej, pod księciem Bernardem Weimarskim, brał też udział w oblężeniu Orleanu. W 1646 roku przeszedł na służbę francuską i werbował w Polsce piechotę dla Ludwika XIV, a także dla Władysława IV Wazy. Po wybuchu powstania Chmielnickiego dał się poznać jako doświadczony i sprawny oficer. Walczył pod Zbarażem w 1649 roku, gdzie dowodził obroną jednego z odcinków wałów (między Firlejem a Rozrażewskim). 4 lutego 1650 roku został starszym nad armatą koronną, czyli, jak powiadano, generałem artylerii koronnej. Zasługą Przyjemskiego było wprowadzenie do regimentów piechoty cudzoziemskiego autoramentu lekkich dział polowych (regimentowych) o wagomiarze trzech lub czterech funtów. Przyjemski wprowadził także zespolone z kulą ładunki prochowe, dzięki którym w trakcie nabijania muszkietów przez piechotę, wspomniane działa regimentowe mogły oddać trzy strzały.
W 1651 roku pod Beresteczkiem dowodził artylerią „polską, jego dziełem był także szyk wojsk polskich trzeciego dnia bitwy, dzięki któremu armia koronna odparła wszystkie ataki Kozaków i Tatarów. W krytycznym momencie bitwy to właśnie działa Przyjemskiego ostrzelały poczet chana, który w popłochu opuścił pole bitwy. W tym samym roku uszykował do bitwy wojska polskie pod Białą Cerkwią, a po zakończeniu kampanii pozostawał przy boku hetmana polnego.
Gdyby Przyjemski został hetmanem polnym w miejsce Kalinowskiego, prawdopodobnie nie tylko nie doszłoby do rzezi pod Batohem, ale być może byłby w stanie uśmierzyć powstanie kozackie i rozbić bez trudu połączone siły Zaporożców i Tatarów. Przyjemski jednak naraził się bardzo Kalinowskiemu, gdyż krytykował (nie bez racji) wszystkie decyzje hetmana. Przede wszystkim był wrogiem marszu na Batoh; uważał także, że hetman wybrał zbyt duże miejsce na obóz. Już w trakcie bitwy proponował Kalinowskiemu, aby wraz z jazdą przebijał się do Kamieńca lub na północ, sam zaś miał pozostać w zmniejszonym obozie wraz z piechotą cudzoziemskiego autoramentu i dać odpór Kozakom. Plan ten został jednak odrzucony przez hetmana, który zazdrościł Przyjemskiemu sławy i poważania u żołnierzy.
O Donnę Rozandę... – kiedy nie wiadomo o co chodzi, to zwykle chodzi o kobietę. Tak było i w przypadku kampanii 1652 roku, gdyż głównym celem Chmielnickiego stało się zdobycie ręki córki hospodara mołdawskiego dla syna Tymofieja. Chmielnicki próbował w ten sposób uzależnić od siebie Mołdawię, aby wzmocnić swoje siły przed nową wojną z Rzeczpospolitą.
Na wieść o planowanym małżeństwie młodego Chmielnickiego z Donną Rozandą, w Rzeczypospolitej zawrzało, gdyż konkurentami starającymi się o jej rękę było kilku polskich magnatów – między innymi Piotr Potocki, a być może także Marcin Kalinowski. Aby zaś dodać owym wydarzeniom pikanterii, należy wspomnieć, że gdyby kozacki watażka Tymoszko Chmielnicki został mężem Rozandy, stałby się szwagrem... Janusza Radziwiłła, potężnego litewskiego magnata (i późniejszego zdrajcy z okresu Potopu), który z kolei żonaty był ze starszą córką Lupula. Nic zatem dziwnego, że magnateria polska i litewska była zdecydowanie przeciwna temu mariażowi.
Przeciwny temu małżeństwu był, ma się rozumieć, sam hospodar Lupul, który słał alarmujące listy do Jana Kazimierza i Marcina Kalinowskiego – temu ostatniemu obiecał zresztą rękę Rozandy. Między innymi z tego właśnie powodu hetman polny postanowił udać się pod Batoh i przeszkodzić Chmielnickiemu, który urządził mu tam zaiste krwawe swaty.