– Komu służysz? Diabłu, elektorowi, Moskwie? Szwedom?
– Służyłem dotąd królowi polskiemu Janowi Kazimierzowi, który chciał wydać wam na rzeź rycerstwo koronne.
– Po co? Dalibóg, niczego nie pojmuję!
– Aby uczynić z Rzeczypospolitej absolutum dominium, państwo, gdzie jedynym słońcem, co ogrzewa poddanych jest król. A w tym właśnie przeszkadzała mu szlachta i złożona z niej armia koronna. To król zdradził Przyjemskiego, Sobieskiego, swój naród, swój kraj, a nie Lachy zdradzili ciebie, mości pułkowniku. Jam to sprawił, że Chmielnicki wyrżnął rycerstwo polskie i ruskie.
– Dlaczego zgodziłeś się służyć królowi?
– Albowiem wyciągnął mnie spod szubienicy. I dał nadzieję, którą już dawno straciłem.
– I po co przyszedłeś do mnie? Ja cię nie rozgrzeszę!
– Przyszedłem oddać me gardło. Zabij mnie, mości pułkowniku, gdyż skazałem na śmierć zacnych ludzi, obywateli Rzeczypospolitej, którzy byli ostatnimi ludźmi honoru na tym parszywym świecie. Od kiedy zrozumiałem, komu służę, nie mogę znieść mego brzemienia. Czekam na śmierć. Dopraszam się tylko – wyszeptał Dantez – szybkiego zgonu.
Bohun zawył. Porwał za szablę, wziął zamach, a Dantez, jakby przeczuwając co się stanie, opadł na kolana, zwieszając głowę.
Cios nie padł. Bohun rozkaszlał się, zacharczał, począł pluć krwią. Szabla wypadła mu z ręki. Zachwiał się, byłby upadł, ale przyskoczyli do niego Kozacy, podtrzymali; poczęli lać między zęby gorzałkę.
Minęła chwila nim Bohun oprzytomniał, spojrzał na klęczącego w błocie Danteza, a potem przymknął oczy.
– Dość już śmierci – mruknął. – Nie mam sił. Wsiadaj na konia, pludraku i jedź, gdzie cię oczy poniosą. Wracaj do Francji i zabierz ze sobą wspomnienia tego, coś uczynił. I głoś, jak barbarzyńscy są Lachy i Kozacy, głupcze... Idź już! Nie chcę cię oglądać.
Dantez skinął głową. Podniósł się wolno i chwycił konia za uzdę. A potem odszedł w stepy, prosto ku zachodzącemu słońcu.
Bohun podniósł się z trudem z posłania – wskazał leżącą na ziemi niewiastę.
– Zabrać ją do taborów! I strzec jak oka w głowie!
Pułkownik odszedł od obozowiska. Chciał być sam. Usiadł w stepie, a potem wyciągnął akt unii. Nie umiał czytać, jednak wpatrzył się w równe wiersze pisma. W piersi czuł ból, w skroniach łomotały mu tętna. Oto trzymał ugodę batowską. Ugodę zaprowadzającą pokój Boży na Ukrainie.
I wszystko na próżno.
Zbladł i zdało się, że posiwiał jeszcze bardziej pułkownik kalnicki. Jego rysy wyostrzyły się, ręce drżały, wargi ściągały się, ukazując kły. W milczeniu patrzył na step Ukrainy, a jego wargi poruszały się, jakby szeptał jakąś dawno zapomnianą pieśń. Wiatr wyrwał mu z palców plik papierów i poniósł go w Dzikie Pola.
– Wszystko stracone – wyszeptał Bohun. – Wszystko na zmarnowanie. I za co?! Za co?! Czyż nie wybaczyłem wrogom moim? Czy my mamy umrzeć, czy zginąć ma Ukraina i Rzeczpospolita? Czy mamy się wymordować? I po co? Na uciechę Moskwie, Szwedom i Niemcom? Otcze nasz, za co ty nas doświadczasz? Nie dość ci naszej kozackiej krwi? Co mamy jeszcze zrobić, abyś przychylnym okiem na nas spojrzał? Jak mamy cię błagać o zmiłowanie?
– Ja nie będę – rzekł, wstając. – Semeni! – krzyknął do swoich ludzi. Wszyscy poderwali się na nogi.
– Wracamy – powiedział cicho. – Na Ukrainę!
Epilog
Z ich trojga Justyna Godebska, vel Eugenia de Meilly Lascarig pożyła najdłużej. Bertrand de Dantez odszedł szybko; jeszcze tego samego miesiąca, gdy wracał do Francji, zginął w jednej z karczemnych zwad na Śląsku, pchnięty w plecy przez pijanego śląskiego szlachcica. Bohun doczekał się sławy i chwały na stepach Ukrainy. Wodził pod Chmielnickim pułki, chadzał na Mołdawię i na Lachów pod Żwaniec, a kiedy Anno Domini 1654 hetman zaprzedał Ukrainę Moskwie, do końca gardłował przeciwko ugodzie perejasławskiej. Chodziły nawet słuchy, że być może przejdzie na stronę Rzeczypospolitej i przyjmie królewską buławę. Pozostał jednak wierny Chmielnickiemu i bił się z równie dzielnym jak on zagończykiem – Stefanem Czarnieckim, bronił Humania przed hetmanami koronnymi. A dwanaście lat po Batohu zginął rozstrzelany, kiedy hetman Paweł Tetera oskarżył go o zdradę i – co na szyderstwo zakrawało – o knowania z Moskwą.
Eugenię czekał los całkiem inny niż pułkownika kalnickiego. I diabeł tam wiedział, czy była to rzeczywiście Eugenia de Meilly Lascarig, czy też zwać ją należałoby Justyną Godebską. W szeregach kozactwa, gdzie odgrywała niepoślednią rolę jako żona pułkowników lub miłośnica sławnych mołojców, kazała zwać się raz Roksolanką, innym razem Martą lub Martyną. Chadzała z Zaporożcami na Tatarów, Lachów, na Moskwę, przeżyła trzech mężów; ostatniego zaś – atamana Iwana Sirkę – porzuciła, wiążąc się z niejakim Oruniem z Niemirowa, kupcem, który dostarczał odalisek do haremów wielkiego wezyra tureckiego. Gdy jednak anno 1678 Juraszko Chmielnicki napadł na dom jej męża i srogo pohańbił przebywające tam dziewoje, sprawiła swymi intrygami w Stambule, iż wkrótce Juraszkę zadusili wysłannicy sułtana. Bezbożna niewiasta ogłosiła się potem samowolnie „księżną Sarmacji”, tylko po to, aby otrzymać od wysłanników tureckich taki sam sznurek, jaki pół roku wcześniej ofiarowano młodemu Chmielnickiemu. I tak oto zakończyła się jej historia.
Koniec
Od Autora
Rozdział I
Rana, którą odniósł na brzegach Płaszowej... - 30 czerwca 1651 roku, w ostatnim dniu bitwy pod Beresteczkiem Bohdan Chmielnicki i chan tatarski uciekli, pozostawiając własnemu losowi kozacki tabor z zaporoską piechotą i tłumem czerni. Jeszcze do niedawna znajdowali się historycy twierdzący, iż bitwa była już prawie wygrana przez Kozaków, jednak chan zdradził i porwał Chmielnickiego w najważniejszym momencie bitwy. Niestety, źródła polskie i dokładna analiza wydarzeń na polu beresteckim każą temu przeczyć. W momencie ucieczki chana wojska tatarskie wykrwawione były od kilkakrotnie ponawianych ataków na armię koronną, a Kozacy stojący na prawym skrzydle rozbici i zepchnięci do taboru. Stanisław Oświęcim pisze wręcz, iż Chmielnicki sam uciekł do namiotu chana, gdyż obawiał się, iż starym, kozackim obyczajem mołojcy oskarżą go o zdradę i wydadzą Janowi Kazimierzowi, w zamian za uratowanie własnych rzyci przed polskimi szablami. Praktyka wydawania własnych wodzów wrogowi w chwili klęski była bowiem doskonale znana Kozakom, a Chmielnicki aż nadto dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jaki czekałby go los, gdyby zdecydował się pozostać w taborze.
Po ucieczce hetmana oraz Tatarów, piechota zaporoska i czerń schroniła się w ufortyfikowanym obozie w bagnach rzeczki Płaszówki i została oblężona przez armię polską. Kozacy wybrali na swego hetmana nakaźnego Filona Dziedziałę, a gdy ów okazał się zbytnim kunktatorem (zgadzał się na wydanie starszyzny królowi, aby uratować resztę wojska), zrzucili go z hetmaństwa i obrali na wodza Iwana Bohuna, który postanowił dokończyć sypanie grobli przez rzekę i wyprowadzić przez nią wojsko. Niestety, gdy 10 lipca wyjechał z obozu, aby zaatakować stojące po drugiej stronie wojska Stanisława Lanckorońskiego, w taborze wybuchła panika, gdyż Kozacy sądzili, iż ich wódz wziął nogi za pas. Wielotysięczny tłum czerni obalił wówczas Bohuna, a potem porwał go za sobą. Być może pułkownik odniósł poważne rany.
Cariu Niebiesnyj, Utieszytielu... – prawosławna modlitwa do Ducha Świętego. Brzmi ona tak:
Cariu Niebiesnyj, Utieszytielu, Dusze istiny, Iże
wiezdie syj i wsią ispołniajaj, Sokrowiszcze błahich
i żyzni Podatielu, priidi i wsielisia w ny, i oczisti ny
ot wsiakija skwierny, i spasi, Błaże, duszy nasza.
A oto jej przekład:
Królu niebieski, Pocieszycielu, Duchu Prawdy,