Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A zatem mów, mości kawalerze. Kto nas zdradził. Kto wydał Chmielnickiemu i Bohunowi plany obozu?!

Dantez nabrał powietrza w płuca. Nie mógł wytrzymać wzroku szlachciców polskich, więc spojrzał w ziemię.

– Jam to, nie chwaląc się, sprawił.

– Co?!

– Jak to?!

– Zdrada!

– Na pohybel!

Pułkownicy krzyknęli, zerwali się z miejsc, a co gorętsi chwycili za szable. Na szczęście pohamował ich Przyjemski. A właściwie uczynili to jego dragoni z nabitymi muszkietami.

– Jakże to... – jęknął Odrzywolski. – Dlaczegoś to uczynił? Dlaczegoś odpłacił Rzeczypospolitej zdradą za gościnę?

– Wiem, że to, co powiem, zadziwi was lub zgoła rozwścieczy – ciągnął Dantez. – Jednak nie działałem sam. Jestem tylko wiernym sługą możnego pana, który uratował mnie od śmierci, dał nominację na oberstlejtnanta i wysłał do waszego obozu z misją, aby wydać na śmierć Kozakom całe rycerstwo koronne. W tym celu miałem wkupić się w łaski hetmana Kalinowskiego, obiecując mu z dawna wymarzoną buławę wielką i skłonić go do ataku na Kozaków. Potem zaś moim celem stało się wspomożenie Chmielnickiego, aby bez trudu rozprawił się z armią koronną. Mój pan wydał na was wyrok. Ja miałem być Mistrzem Małodobrym, Kalinowski mym czeladnikiem, a Chmielnicki – katowskim mieczem!

Wrzawa, jaka wybuchła po tych słowach, słyszana była aż na majdanie. Pióro w ręku pisarza złamało się na pół – natychmiast sięgnął po następne, lecz nie mógł zanurzyć go w inkauście. Zamoczył w końcu pióro aż po brzechwę, złamał je znowu, przewróciwszy kałamarz... Nie był w stanie pisać.

– A zatem, panie Dantez, kim był twój pan? Wyjaw nam jego imię!

Dantez zadrżał. Oto nadeszła najgorsza chwila.

– Mój pan, który chciał waszej śmierci... To...

Jego spojrzenie pobiegło w lewo, ku słupom podtrzymującym strop. Na jednym z nich wisiał wielki portret. Przedstawiał potężnego pana o marsowym spojrzeniu, przyodzianego w przepyszny, karmazynowy żupan, w delii obszytej sobolami i gronostajami. Na jego dumnie uniesionej głowie czernił się sobolowy kołpak ze złotym trzęsieniem. A z szyi zwisał... złoty łańcuch z podobizną baranka... Najświętszy, hiszpański i cesarski order Złotego Runa, nadawany wyłącznie książętom czystej krwi i udzielnym władcom. W Rzeczypospolitej był tylko jeden mąż, jeden możny, największy ze wszystkich pan, który mógł go nosić... Był to...

– Ten, który zdradził Rzeczpospolitą – rzekł Dantez łamiącym się głosem – wydał na śmierć rycerstwo koronne, to Jan Kazimierz Waza. Wasz król wybrany na elekcji Anno Domini 1649. Wasz suweren. On zażądał krwi i szlacheckich gardeł. Jego Królewska Mość wydał was na zgubę.

Uczyniło się cicho. Tak cicho, że słychać było ciężki oddech koni stojących na majdanie, pokrzykiwania straży i skrzyp przetaczanych wozów.

– Nie może to być.

– Nie – szepnął Sobieski. – To niemożliwe!

– Łżesz, waszmość!

– Dowody! Jakie masz dowody?!

– Składałem przysięgę przed Jego Królewską Mością dwa miesiące temu na zamku w Krasiczynie. W zamian za to dostałem nominację na oberstlejtnanta, na której widnieje królewski podpis – wyjaśnił Dantez. – I w końcu, mości panowie, dlaczego człowiek taki jak ja miałby zdradzać wojsko koronne, o ile nie szły za tym rozkazy królewskie? Cóż takiego mógłby dać mi Chmielnicki za plany obozu? Beczkę dziegciu? Pałac na Ukrainie? Alboż to jakieś pałace ostały się przy Kozakach, poza tymi, które odebrali panom ruskim? Chyba prędzej futor bym dostał na Ukrainie!

Burza, która wybuchła po tych słowach, zda się zatrzęsła w posadach hetmańską kancelarią. Pułkownicy krzyczeli, wrzeszczeli, wywijali szablami. Niektórzy płakali, wsparłszy głowę na rękach. Inni stali z otwartymi ustami, oszołomieni. Piorun, gdyby uderzył w środek namiotu, nie uczyniłby większego wrażenia niż słowa Danteza.

– Jeśli to prawda – rzekł Przyjemski, który jako jedyny zachował spokój – to... gorze nam, waszmościowie. Ioannes Casimirus Rex pisze się Najjaśniejszy Pan. ICR znaczy się. A powinno być: Initias Calamitatis Regni!

– To niemożliwe... Niemożliwe... – powtarzał Odrzywolski.

– Mów, mości kawalerze. Mów, dlaczego tak się stało. Cóż obiecował sobie Jan Kazimierz Waza po tej zdradzie? Dlaczego chciał wydać nas na śmierć?!

Dantez zachwiał się. Przez pustkowia i wypalone stepy swej pamięci wrócił do tamtej chwili, gdy w kaplicy krasiczyńskiego zamku rozmawiał z panem Śmiercią. Czyli z Janem Kazimierzem, wielkim księciem ruskim, pruskim, mazowieckim, inflanckim...

– Król chce zbudować nową Rzeczpospolitą. Nowe królestwo Polski i Litwy, w którym zaprowadziłby absolutum dominium. Nasz pan zazdrości Ludwikowi Słońce, cesarzowi i władcom Hiszpanii. Zazdrosny jest nawet o Cromwella, który tyranem jest okrutnym i w Anglii wedle swej woli pali i ścina. Wie jednak król Jan Kazimierz, że największą przeszkodą w jego zapędach jest naród szlachecki Rzeczypospolitej. A ostatnia jego ostoja to armia Korony Polskiej; rycerstwo, które może zbuntować się przeciwko królowi. Nasz pan zatem postanowił zdradzić was i wydać na rzeź Kozakom. A wszystko po to, aby na przyszłym sejmie wstrząsnąć Rzeczpospolitą i pokazać, że rycerze koronni niezdatni są dla obrony kraju przed wrogiem. Wówczas sejm dałby mu pieniądze na wojsko cudzoziemskiego autoramentu, które będzie posłuszne królowi. Jan Kazimierz chciał zastąpić rycerską jazdę polską, husarię i pancernych cudzoziemskim żołnierzem, bo gdy już miałby taką siłę w ręku, wywołałby wojnę domową, pobił szlachtę i zniósł waszą wolność szlachecką. Na zawsze.

Przyjemski spuścił wzrok.

– To brzmi tak strasznie, że aż... prawdziwie.

– Bo jest prawdą. Co mogę potwierdzić przed sejmem i senatem. I przed każdym sądem Rzeczypospolitej.

Sobieski powiódł wzrokiem po srogich obliczach pułkowników i rotmistrzów.

– Jan Kazimierz zdradził nas, jakoby psów niewiernych, a za krew naszą za Rzeczpospolitą przelaną, ofiarował nam śmierć.

– Za co?! – jęknął stary Odrzywolski. – Za co to wszystko? Za mą siwiznę i blizny? Za tyle lat służby?

– Za politykę – mruknął Przyjemski. – Jest bowiem w Europie rzecz, która zwie się polityką jaśnie oświeconych monarchów i ich dynastii. I w imię tej polityki poświęca się ludzi honoru, dosypuje trucizny do kielichów, dźga w plecy sztyletami i zamyka w Bastylii. Ot i my – rycerstwo koronne – zbędni jesteśmy Jego Królewskiej Mości. Jeno kto będzie za nas Rzeczpospolitą piersiami osłaniał? Pludracy niemieccy i francuscy, co za srebrnika do obozu wroga przejdą?

– Jeśli coś mogę rzec – powiedział Dantez spokojnie – to śmiem twierdzić, że każdy władca świata skazałby was na śmierć. Czy byłby to Ludwik, czy Filip, Cromwell, czy Fryderyk. Nie pasujecie zgoła do ich obrazu świata. Albowiem jesteście wolnymi ludźmi... Obywatelami, co ustanawiają władców i obalają tyranów. Wyście panowie polscy, co chcą rządzić Rzeczpospolitą, a nie jeno być rządzeni. I jako tacy śmiertelnym zagrożeniem jesteście dla każdego władcy. Jego Królewska Mość chce być jak Ludwik Słońce, który jest państwem i wszystkim, co do niego należy. Nie widzi jednak, że oto z woli narodu szlacheckiego przyszło mu panować nad wolnymi ludźmi, którzy sami chcą swoje prawa ustanawiać. I nie rozumie tego, że władając z woli narodu szlacheckiego nie musi obawiać się skrytobójczego ataku, zdrady, zasadzki i podstępu, gdyż jeśli nawet ktoś wystąpi przeciwko niemu, to na sejmie, czy sejmiku, jako wolny człowiek, a nie knując zdrady, spiski i podstępy.

– Na rany Chrystusowe, dlaczego mówisz to wszystko? Dlaczego nie zataiłeś takiej strasznej prawdy? – wybuchnął Odrzywolski. – Śmierć lepsza niźli twe słowa!

– Najgorsza nawet prawda lepsza jest niźli życie w kłamstwie. Jestem nikczemnym człowiekiem – powiedział głucho Dantez. – Niegdyś byłem mężem honoru. Zostałem jednak zdradzony i skazany na śmierć. Ze strachu przed szubienicą wyparłem się wszystkiego, w co wierzyłem. I podjąłem się tak ohydnej misji. Zgodziłem się, by być waszym katem. Popełniłem tak wiele zła, że... nie chcę wam dalej kłamać. Tym bardziej iż jak widzicie, wszystkie me intrygi spaliły na panewce.

43
{"b":"122824","o":1}