Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Och, dam naszemu synowi wszystko, co najlepsze. Będę go psuł i rozpieszczał bez końca. Wyślę go do najlepszych szkół, a kiedy wróci z podróży po Europie, stanie na czele naszej firmy.

– A jeśli to będzie dziewczynka?

– To wtedy ona będzie rządzić firmą.

– Głuptasie… Kobieta nigdy by nie mogła objąć takiego stanowiska.

– Moja córka będzie mogła – oznajmił.

Nie chciała się z nim spierać, więc tylko się uśmiechnęła.

– A co ty będziesz robić, kiedy twój syn albo córka zajmą się firmą?

– Całe dnie i noce poświęcę na zabawianie żony. To bardzo odpowiedzialne i trudne zadanie. – Roześmiał się i uskoczył w bok, gdy żartobliwie próbowała mu wymierzyć klapsa w pośladek.

Naj gorszy dzień w życiu Jacka zaczął się zupełnie niewinnie, od codziennego, przyjemnego rytuału śniadania, pocałunków na pożegnanie i obietnicy powrotu do domu na lunch Padał lekki, ale uporczywy deszcz, szare niebo zasnuwały chmury, zapowiadające większą ulewę. Kiedy Jack wszedł do ciepłego budynku swojej firmy, gdzie już roiło się od klientów, odczuł radosne zadowolenie.

Interes kwitł, kochająca żona czekała na niego w domu, przyszłość wyglądała obiecująco. Wszystko to wydawało się zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Życie, która zaczęło się dla niego tak źle, odmieniło się tak diametralnie. Nie spodziewał się, że dostanie od losu aż tyle. Niczym sobie na to nie zasłużył. Radośnie pobiegł schodami do gabinetu.

Pracował żwawo do południa, a potem poskładał dokumenty i zaczął się szykować do wyjścia. Nagle rozległo się lekkie pukanie i w uchylonych drzwiach zobaczył zatroskaną twarz Oscara Fretwella.

– Właśnie przyniesiono wiadomość. Posłaniec mówi, że to coś pilnego.

Jack wziął od niego kartkę i szybko przebiegł ją wzrokiem. Napisane czarnym atramentem słowa zdawały się skakać mu do oczu. Rozpoznał pismo Amandy, chociaż się nie podpisała.

Jack, źle się czuję. Posłałam po doktora. Wracaj szybko do domu.

Zmiął papier w kulę.

– Coś się dzieje z Amandą. Muszę jechać do domu -wymamrotał.

– Co mam robić? – zapytał Fretwell.

– Zastąp mnie tutaj – rzucił przez ramię Jack i wybiegł z gabinetu.

Po drodze do domu gorączkowe myśli przelatywały mu przez głowę. Co się stało Amandzie? Jeszcze tego ranka wyglądała kwitnąco. Może zdarzył się jakiś wypadek? Narastająca panika skręcała mu żołądek. Kiedy dotarł do domu, był blady jak ściana.

– Och, proszę pana! – zawołała Sukey, kiedy wszedł do holu. – U pani jest teraz doktor. To stało się tak nagle. Biedna panienka Amanda…

– Gdzie ona jest? – zapytał niecierpliwie.

– W sypialni.

Dopiero teraz spostrzegł, że Sukey trzyma w rękach kłąb prześcieradeł, które po chwili oddała innej służącej z poleceniem, żeby je wyprano. Jack z przerażeniem zauważył krwawe plamy na śnieżnobiałej tkaninie.

Ruszył na górę, przeskakując po trzy stopnie. Kiedy dobiegł do sypialni, wychodził z niej właśnie starszy mężczyzna w czarnym, lekarskim surducie. Był niski i szczupły, ale roztaczał wokół siebie aurę profesjonalizmu. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał na Jacka spokojnie.

– Pan Devlin, tak? Jestem doktor Leighton.

Jack znał to nazwisko. Wyciągnął rękę na powitanie.

– Żona mi o panu opowiadała – powiedział krótko. – To pan stwierdził, że jest w ciąży.

– Tak. Niestety, w tych sprawach nie zawsze dochodzi do szczęśliwego rozwiązania.

Jack w milczeniu wpatrywał się w na lekarza. Krew zastygła mu w żyłach. Ogarnęło go poczucie nierzeczywistości. Nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje.

– Straciła dziecko – domyślił się. – Jak? Dlaczego?

– Czasami trudno znaleźć przyczynę poronienia – tłumaczył z powagą Leighton. – Zdarza się ono całkowicie zdrowym kobietom. Lata praktyki nauczyły mnie, że natura często sama decyduje, nie licząc się z naszymi życzeniami. Zapewniam pana jednak, że dzisiejsze nieszczęście nie oznacza, że w przyszłości nie będą państwo mogli mieć zdrowych dzieci. To samo powiedziałem pani Devlin.

Jack w skupieniu wpatrywał się w dywan. O dziwo, na myśl przyszedł mu jego własny ojciec, spoczywający już w grobie, zimny i nieczuły już za życia. Jak to możliwe, że dochował się tylu dzieci, ślubnych i nieślubnych, a dbał o nie tak niewiele? Jackowi każde małe życie wydało się nad wyra/ cenne, zwłaszcza teraz, kiedy zgasło.

– To może być moja wina – wyszeptał. – Dzielimy z żoną sypialnię… Powinienem był zostawić ją w spokoju…

– Nie, nie, proszę pana. – Mimo powagi sytuacji doktor uśmiechnął się współczująco. – Bywają sytuacje, w których zalecam pacjentce wstrzemięźliwość małżeńską podczas ciąży, ale w przypadku pańskiej żony nie było takiej konieczności. To nie pan się przyczynił do poronienia ani pańska żona. Zapewniam. Zaleciłem pani Devlin kilkudniowy odpoczynek, aż ustanie krwawienie. Odwiedzę ją pod koniec tygodnia, żeby sprawdzić, czy wraca do zdrowia. Przez jakiś czas będzie oczywiście przygnębiona, ale to silna kobieta. Powinna wkrótce dojść do siebie.

Doktor się oddalił, a Jack wszedł do sypialni. Serce mało nie pękło mu z żalu, kiedy zobaczył Amandę. Wydawała sic taka drobna, a jej energia i żywiołowość gdzieś zniknęły. Podszedł do niej, pogładził ją po włosach i pocałował w rozpalone czoło.

– Tak mi przykro – wyszeptał, patrząc w jej puste oczy. Czekał na jakąś reakcję, rozpacz, gniew, nadzieję, ale twarz żony, zwykle tak pełna wyrazu, pozostała nieprzenikniona. Amanda zmięła w dłoni skraj koszuli, ale nie odezwała się.

– Amando. – Ujął jej kurczowo zaciśniętą dłoń. – Powiedz coś.

– Nie mogę – odrzekła z wysiłkiem, jakby coś trzymało ją za gardło.

Jack nadal ściskał jej lodowatą piąstkę.

– Amando – wyszeptał. – Rozumiem, co czujesz.

– Skąd możesz wiedzieć, co czuję? – zapytała drewnianym głosem. Wyrwała rękę z jego uścisku i wbiła wzrok w jakiś odległy punkt na ścianie. – Jestem zmęczona, chce mi się spać – oznajmiła, chociaż oczy miała szeroko otwarte.

Zaskoczony, zraniony, odsunął się od niej. Jeszcze nigdy lak się wobec niego nie zachowywała. Po raz pierwszy nie chciała mu zdradzić swoich uczuć i Jack poczuł się tak, jakby rozcięła łączące ich więzy. Może kiedy odpocznie, zgodnie z zaleceniem lekarza, z jej oczu zniknie ta okropna pustka.

– Dobrze – powiedział cicho. – Będę w pobliżu. Zawołaj mnie, jeśli czegoś będziesz potrzebować.

– Niczego nie potrzebuję – odrzekła głosem, w którym nie było śladu żadnych emocji.

Przez następne kilka tygodni Jack musiał sam dawać sobie radę ze swoim smutkiem, ponieważ Amanda całkowicie zamknęła się w sobie. Nie dopuszczała do siebie nikogo, nie wyłączając męża. Jack odchodził od zmysłów, nie wiedząc, jak do niej dotrzeć. Po prawdziwej Amandzie została jedynie pusta skorupa. Lekarz twierdził, że trzeba jej tylko więcej wypoczynku, ale Jack nie był o tym przekonany. Bał się, że strata dziecka okaże się dla niej ciosem, po którym już się nie podniesie, i że nigdy już nie będzie tą pełną życia kobietą, którą poślubił.

Zdesperowany zaprosił na weekend jej siostrę Sophię, chociaż serdecznie nie znosił tej gderliwej sekutnicy. Sophia, jak umiała, starała się pocieszyć Amandę, ale jej obecność nic nie pomogła.

– Doradzałabym cierpliwość – powiedziała Jackowi na odjezdnym. – Amanda w końcu dojdzie do siebie. Mam nadzieję, że nie będziesz wywierał na nią nacisku i żądał od niej rzeczy, do których jeszcze nie jest gotowa.

– Co to ma znaczyć? – burknął Jack. W przeszłości Sophia nie ukrywała, że uważa go za łobuza z niższych sfer, bez krzty przyzwoitości. – Boisz się, że jak tylko wyjedziesz, wtargnę do sypialni i zażądam od niej pełnienia małżeńskich powinności, tak?

– Nie, nie o tym mówiłam. – Usta Sophii rozciągnęły się w niespodziewanym uśmiechu. – Chodziło mi o żądania natury uczuciowej. Nawet ty nie jesteś takim prymitywnym zwierzęciem, żeby molestować kobietę w takim stanie.

– Uprzejmie dziękuję za komplement – odrzekł ironicznie.

57
{"b":"107138","o":1}