Литмир - Электронная Библиотека

– Panie profesorze… – Parker wstał. – Jestem tu, żeby odnaleźć człowieka, który zamordował Iana Drummonda. Nikt poza szaleńcem nie zabija bez motywu. To morderstwo nie zostało popełnione przez szaleńca. Dlatego chcę odnaleźć motyw. Kiedy go odnajdę, będę miał w rękach mordercę. Pan mógł, przynajmniej teoretycznie, zamordować Drummonda po to, żeby uniemożliwić ukończenie jego dzieła…

Robert Hastings poczerwieniał i zerwał się na równe nogi. Pięści miał zaciśnięte i błyskawice w oczach.

– Jeszcze jedno słowo – zawołał – a…

– W ten sposób okazuje pan – powiedział Parker spokojnie – że wyżej ceni pan słowne sformułowania na temat tej zbrodni niż spokojne wysłuchanie tego, co mam do powiedzenia i odpowiedzenie mi, dlaczego nie zabił pan Drummonda i nie mógł pan tego uczynić. Albo dlaczego nie zabił go człowiek, będący z panem w zmowie?

Hastings był nadal czerwony, ale spokojny, ton głosu Parkera podziałał na niego.

– Ale czy pan sobie zdaje sprawę, co pan do mnie powiedział!?

– A czy sądzi pan, że wszystkie mieszkające tu osoby są mniej godne szacunku niż pan? A jednak Drummonda nie zabił nikt z zewnątrz. Ugodził go ktoś z was! I wszyscy jesteście równie podejrzani w oczach prawa. Czy rozumie mnie pan?

– Tak, rozumiem pana. – Hastings usiadł. – Proszę, niech pan pyta. Odpowiem panu, jak będę umiał, ale obawiam się, że niewiele mam do powiedzenia.

– Czy nie ma pan nic do dodania w swojej relacji z wczorajszego wieczoru?

– Nie – Hastings zaprzeczył głową. – Nic.

– Właśnie! – Parker klasnął w ręce. – I pan, właśnie pan wybucha oburzeniem, Kiedy mówię, że mógł pan zamordować Iana! Przecież mógłbym pana w tej chwili kazać aresztować i nie wiem, czy nie zrobię tego, jeżeli… – urwał na ułamek sekundy – jeżeli nie wytłumaczy mi pan, skąd się wzięła ta plama krwi na czubku pańskiego lewego bucika. – Pochylił się i wskazującym palcem dotknął nogi Hastingsa. Alex, który przyglądał się profesorowi, nie spuszczając z niego ani na sekundę oka, zobaczył, że twarz tamtego powlokła się trupią bladością.

– Co? – powiedział Hastings. – Plama krwi…? – Przymknął oczy.

– Tak: plama krwi. – Parker wyprostował się w milczeniu. Przez chwilę żaden z nich nie poruszył się. Potem Hastings spojrzał na czubek buta i zadrżał.

– Co?… Co pan zamierza zrobić?… – zapytał. – Ja? Ja nie wiem skąd…

– Zamierzam: albo oddać ten but do analizy chemicznej, a wtedy jestem przekonany, że wykaże ona na nim krew Iana Drummonda, którego strata tak bardzo pana dotknęła. Wówczas zostanie pan zamknięty w więzieniu i nie będę się panu tłumaczył z tego, co mam zamiar zrobić. Albo… przyzna się pan, skąd wzięła się ta plama na pańskim bucie, a wtedy: albo uwierzę panu i pozostanie pan tu jako osoba podejrzana, albo nie uwierzę panu i zostanie pan postawiony w stan oskarżenia.

– Ale ja… pan chyba nie rozumie, co dla człowieka na moim stanowisku… w świecie nauki… Czy pan sobie zdaje z tego sprawę…?

– A czy pan zdaje sobie sprawę, panie profesorze, że był pan gościem w tym domu, że zamordowano gospodarza, człowieka, któremu sam pan wystawił tak chwalebne epitafium, a pan, uczony o światowej sławie i człowiek, który, jak słyszę, dba o opinię świata, zataił już w pierwszym przesłuchaniu prawdę i w ten sposób oczywiście wspomaga mordercę, jeżeli, oczywiście, nie jest pan nim.

– Ale ja… Powtarzam panom, że nie zabiłem Iana Drummonda. Przysięgam na to!

– Panie profesorze Hastings. Proszę nie zachowywać się jak dziecko. Może, zamiast tego, zechce pan pomyśleć, jak udowodnić nam, że jest pan człowiekiem, którego przysięga ma jakieś znaczenie. Na razie okłamał nas pan w najobrzydliwszy sposób. Bez względu na to, co pan sądzi, staje się pan przez to wspólnikiem mordercy.

– Ale ja… Powtarzam panom, że nie zabiłem Iana.

– Poza tym, że był pan tu w noc zbrodni, nie wszczął pan alarmu i deptał pan w krwi umarłego! Bagatelka!

Hastings poruszył głową jak bokser, który otrzymuje cios po ciosie, a za wszelką cenę chce dotrwać do końca i nie stracić przytomności. Odetchnął głęboko.

– Kiedy Filip Davis wpadł do mnie po ów tysiąc funtów, wyglądał tak zdumiewająco, że przez chwilę zwątpiłem, czy jest przy zdrowych zmysłach. Musi pan zrozumieć, że kilka minut wcześniej był u mnie profesor Sparrow, z którym przed godziną uzgodniłem jego wyjazd i warunki, na których przyjedzie do Stanów. Po godzinie Sparrow wszedł do mnie z obłędnym prawie wyrazem twarzy i okazało się, że zupełnie zmienił zdanie z przyczyn, których mi nie chciał wyjaśnić. Potem wszedł Filip Davis i wyraził nagłą zgodę, porwał czek, po czym zniknął z nim tak pośpiesznie, jak gdyby banki były czynne w nocy. Byłem zdumiony… Proszę sobie wyobrazić moją sytuację. Czułem… wiedziałem, że pomiędzy nimi wszystkimi coś się odbywa, że dzieje się tutaj coś, o czym nie wiem i co wpływa na ich decyzję… Sprawa ta była dla mnie bardzo ważna… Jestem nie tylko badaczem, ale udziałowcem w wielkim koncernie przemysłu syntetycznego. Zależy nam na tym, żeby ściągnąć najlepszych uczonych z całego świata. Nie wstydzę się tego. Stawiam warunki, proponuję wielkie wynagrodzenia i można się z tym zgodzić albo nie. Drummond odrzucił od razu moją propozycję i nie zmieniło to w najmniejszym stopniu mojego stosunku do niego. Nadal twierdzę, że świat nauki stracił jednego z największych swoich ludzi. Gdyby żył dłużej, doszedłby prawdopodobnie do ogromnych osiągnięć… Ale co ja chciałem powiedzieć…? Tak. Otóż zostałem sam w pokoju. W ciągu godziny: Sparrow, który się zgodził, odmówił, a Davis, który odmówił, zgodził się. Nie wiedziałem, co myśleć o tym i o ich dziwnym zachowaniu. Wyjrzałem przez okno.

W pracowni Iana świeciło się jeszcze światło. Postanowiłem zajrzeć do niego pod jakimś pretekstem i przekonać się, co się stało. Byłem pewien, że on także musi mieć jakiś wpływ na to, co się dzieje z dwoma pozostałymi badaczami. Niestety nie myliłem się, chociaż wpływ ten był zupełnie inny, niż przypuszczałem. W każdym razie powiedziałem sobie, że nie stanie się nic złego, jeżeli zejdę i pod pozorem ostatniej rozmowy przed pożegnaniem, bo odjechać miałem bardzo wcześnie, spróbuję zorientować się, w jakim stopniu mogę uznać sprawy Davisa i Sparrowa za rozstrzygnięte. Zszedłem. Drzwi były zamknięte. Wiedziałem, że do gabinetu nie puka się, więc nacisnąłem je cicho. Kiedy znalazłem się w środku, zobaczyłem, że Drummond siedzi za stołem i po chwili zobaczyłem całą resztę… Podszedłem, żeby sprawdzić, czy żyje i czy trzeba wezwać pomoc. Ale był już zimny. Mam za sobą trzy lata medycyny, którą kiedyś studiowałem jako przedmiot uzupełniający. Natychmiast zorientowałem się, że tu już nic nie pomoże. W tej samej chwili pojąłem, że podejrzenie może paść na mnie. Szukał pan motywu zbrodni. Mnie także przyszedł on do głowy. Drummond wspomniał mi o jakimś liście, który podobno przyszedł do policji angielskiej, ostrzegając przed zamachem ze strony nieznanych sił. Śmiał się wówczas z tego, ale ja się teraz nie śmiałem. To ja reprezentowałem interesy sprzeczne z interesami, którym służyły badania Drummonda. Cofnąłem się do drzwi i przypomniałem sobie, że pozostawiłem przecież odciski palców na klamce. Wytarłem więc do czysta rękawem obie klamki, zewnętrzną i wewnętrzną, a potem na palcach pobiegłem na górę i zamknąłem się u siebie w pokoju. Rozebrałem się prędko i położyłem do łóżka, ale nie spałem i wiem dokładnie, kiedy Filip wsunął mi czek pod drzwi. Zmartwiałem wtedy. Później nic już się nie stało do chwili, kiedy zapukała do mnie policja. To, co powiedziałem, pokrywa się absolutnie z prawdą i nie mam już nic do dodania.

– Tak… – Parker usiadł. – O której godzinie znalazł się pan tu?

– Była może 12.10, a może 12.12? Trudno mi określić, wiem, że wychodząc z pokoju spojrzałem na zegarek i było, mniej więcej, dziesięć po dwunastej.

– A jak długo był pan tu, w gabinecie?

– Dwie, może trzy minuty.

– To znaczy, że o 12.15 wyszedł pan stąd?

– Prawdopodobnie tak.

36
{"b":"106973","o":1}