Литмир - Электронная Библиотека

– A później nie wychodziła pani z pokoju aż do mego wejścia?

– Nie. W ogóle nie wychodziłam z pokoju do tej chwili.

– Wiedząc, że on jest tam na dole…? I że ktoś go zamordował?

– Ja wiedziałam, kto go zamordował.

– Kto?

– Ja… – powiedziała Sara Drummond łamiącym się głosem. – Bez względu na to, kto wbił w niego ten nóż, ja jestem przyczyną jego śmierci.

I dopiero teraz ukryła twarz w rękach i zaniosła się strasznym, spazmatycznym łkaniem.

Alex i inspektor czekali, spuściwszy oczy. Alex skubał bezsensownie koniec krawata. Powoli łkanie ucichło. Sara Drummond uniosła głowę.

– Przepraszam – powiedziała cicho. – Teraz będę już spokojna.

– Chciałbym tylko powiedzieć pani, że według wszelkiego prawdopodobieństwa, jeżeli w tej sprawie nie zachodzi zupełnie obłędne powikłanie zjawisk, profesor Harold Sparrow nie zabił pani męża.

– Co? – powiedziała Sara. – Co? – i chwyciła rękami za poręcze krzesła, jakby bojąc się upaść.

– Ma on żelazne nieomal alibi. W chwili kiedy zabito Iana, rozmawiał z Robertem Hastingsem u siebie w pokoju.

– Więc kto zabił Iana? Kto, kto to zrobił?

– Jedyną osobą, która miała możność to zrobić i miała jednocześnie powód, żeby to zrobić, jest niestety, jak dotychczas, pani – powiedział Ben Parker i pochylił głowę, jak gdyby chcąc uniknąć jej wzroku…

Ale Sara Drummond nie patrzyła na niego. Kiedy uniósł wzrok, spoglądała w okno, za którym widać było dziedziniec przed domem, a za jego krawędzią ogromne niebieskie morze.

– Tak… tak… – powiedziała nie odwracając oczu. – Zabiłam go…

– A czy będzie pani także gotowa opisać okoliczności zabójstwa?

– Tak… – Odwróciła wzrok od okna i spojrzała na niego pustymi, niewidzącymi oczami… – Tak… weszłam… pisał list… – I nagle zaczęła recytować cicho martwym, głuchym głosem: – Uderzyłam raz po raz dwukrotnie, a on… dwa razy krzyknął i upadł nieżywy… A gdy leżał, zadałam trzeci cios… ofiarny… w podzięce Zeusowi… władcy państwa zmarłych…

Następne jej słowa były już tylko nieartykułowanym bełkotem.

XVI. Morderca Iana Drummonda, oczywiście

Kiedy po godzinie przybyła karetka szpitalna i wsunięto do niej leżącą na noszach nieprzytomną Sarę Drummond, inspektor Parker westchnął ciężko i potarł dłonią nie ogolony podbródek. Stali na dziedzińcu we troje: on, Lucja Sparrow i dyżurny policjant. Za szybą oszklonych drzwi wejściowych inspektor dostrzegł bladą twarz kucharki i pyzatą, rumianą buzię Kate Sanders, obok której stał sierżant Jones. Karetka ruszyła cicho, wjechała na zakręt i po chwili zniknęła pomiędzy drzewami alei.

– Boże, Boże – szeptała ledwie dosłyszalnie Lucja Sparrow. Zakryła oczy dłonią. Potem opuściła dłoń i spojrzała na Parkera. – Nigdy, nigdy bym w to nie uwierzyła…

– Czy ona wyjdzie z tego? – zapytał inspektor.

– Nie wiem. Nie jestem psychiatrą. Ale obawiam się, że wyjdzie. To tylko chwilowy skutek wielkiego wstrząsu i napięcia nerwów. Zaczęła bredzić, a potem zapadła w omdlenie. Po zastrzyku oddychała już równo i nie było żadnych niepokojących objawów. Ale chyba lepiej byłoby dla niej, gdyby… – Urwała. – Nie powinnam tak mówić, jestem lekarzem. Biedny Ian. Gdyby wiedział… gdyby tylko wiedział… – Uniosła ku inspektorowi szare, smutne oczy. – Pan był jego przyjacielem, zdaje się?

– Byłem – powiedział Parker.

– A ona… I nikt nie mógł temu zapobiec. Nikt. A kiedy obudzi się, sama wpadnie w rozpacz… Ona nie była taka zła, jak… jak by wskazywały na to fakty. To tylko brak moralności…

– Przyglądałem się pani podczas ostatniej godziny… – Inspektor skłonił się lekko. – Opiekowała się nią pani jak siostrą. Po tym wszystkim. Takich rzeczy nie widuje się często.

– A cóż miałam robić? – Lucja rozłożyła ręce. – Chory jest chorym, bez względu na wszystko, co lekarz o nim myśli.

– I, być może, skrzywdziła ją pani ratując.

– I tego nie wolno nam brać pod uwagę. Miałam obowiązek pomóc jej, a jestem na pewno ostatnim człowiekiem, który odważyłby się ją sądzić. Jestem stroną, nie sędzią. Ale jeżeli nawet skrzywdziła mnie, to przecież… – wskazała dom – jego skrzywdziła jeszcze tysiąckroć gorzej. On nie żyje. A my wszyscy musimy żyć dalej. Jutro mam operację. Inna tragedia. Inni ludzie. Poza tym mam moje życie do naprawienia. Harold… mój mąż leży u siebie w pokoju. Płakał. To było potwornym przejściem dla niego. Może nawet większym niż dla mnie?… Ian nie żyje, a ona go zabiła. Harold myśli, że jest powodem… Nie rozumie życia. Pomimo wszystko jest naiwny. Teraz będzie długo, długo wracał do siebie po tym wstrząsie. Czeka mnie wiele pracy przy nim…

– Pani na pewno bardzo kocha swojego męża? – powiedział inspektor, jak gdyby potakując jakiejś nie wypowiedzianej myśli.

– Nad życie – stwierdziła Lucja Sparrow, a ton jej głosu był taki, że Parker uwierzył jej od razu. – Nie musiałam nawet niczego mu przebaczać. Wolałabym umrzeć, niż go stracić. Myślę, że to nie była jego wina… To ona go opętała.

– Tak. Prawdopodobnie ma pani słuszność. Pan Sparrow na pewno wróci do siebie po tym wszystkim. Życzę tego pani. I nie tylko pani. To wielki uczony. Po śmierci Drummonda spadł na niego cały ciężar odpowiedzialności za dokończenie ich wspólnej pracy.

– Harold dokona tego! – Uniosła swoją królewską, jasną głowę. – Odzyska siły i dokona tego wszystkiego, co mieli zrobić razem.

– Kiedy pragniecie państwo stąd wyjechać?

Lucja spojrzała na zegarek.

– Jest dziesiąta. Za godzinę chciałabym wyjechać. Chcę opuścić Sunshine Manor na zawsze… – zawahała się i nagle powiedziała z naciskiem: – Nie pozwolę, aby Harold kiedykolwiek nawet przejechał przez te okolice. Ten kawałek świata musimy pozostawić za sobą… i wszystkie wspomnienia stąd! – Jak gdyby zawstydzona tym wybuchem, spojrzała raz jeszcze na zegarek. – Muszę już iść. On jest tam sam.

Parker ukłonił się jej w milczeniu. Odeszła. Patrzył na nią, gdy wstępowała na stopnie tarasu i zbliżała się ku drzwiom wejściowym – królewska, spokojna i jasnowłosa, obojętna wobec ciekawych oczu służby, jak gdyby cały brud świata musiał spłynąć do stóp jej wyprostowanej sylwetki. W progu natknęła się na wychodzącego z domu człowieka, który ustąpił na bok i przepuścił ją z lekkim ukłonem. Inspektor uniósł brwi.

– Gdzie byłeś, Joe? – zapytał, kiedy Alex zbliżył się do niego. – Już od pół godziny rozglądam się za tobą.

– Pisałem przez parę minut – powiedział Alex z rozbrajającą szczerością. – Czy… czy zabrali ją?

– Tak. Dostała zastrzyk nasenny i zabrali ją do szpitala.

– Czy jest pod konwojem policyjnym?

– Tak.

– Ale nie jest obłąkana?

– Doktor Lucja Sparrow twierdzi, że nie. Lekarz szpitalny także był dobrej myśli. Prawdopodobnie wyjdzie z tego i będzie zupełnie normalna… Joe?

– Tak? – powiedział Alex.

– Zawsze byłem wobec ciebie szczery. Teraz też chcę być. Nie wierzę, żebyś w kilkanaście godzin po śmierci Iana mógł zajmować się w tym piekle swoim pisaniem. Co się stało?

– Nic – mruknął Alex. – Notowałem tylko pewne moje spostrzeżenia. Prosiłeś mnie w czasie przesłuchań, żebym nie zabierał głosu i nie mącił ci wizji. Ale już jest po wszystkim. Czy chciałbyś mnie wysłuchać?

– A ty mnie? – zapytał niespodziewanie Parker.

– Ja?… Tak.

– To chodźmy do gabinetu Iana…

– Dobrze.

Ruszyli ku domowi. Sierżant Jones nadal dyżurował w sieni. Parker zauważył, że kiedy pojawił się w drzwiach, panna Kate Sanders natychmiast zajęła się gorliwie polerowaniem płyty kominka.

– Czy mój posterunek tutaj jest zdjęty, szefie?

– A czy mówiłem coś podobnego?

– Nie. Ale przecież…

– Za chwilę… – powiedział Parker i wszedł za Alexem do gabinetu. Kiedy zamknęli za sobą drzwi, Alex odwrócił się na pięcie.

– Czy możesz wydać rozkaz, aby nikt z domowników nie opuszczał domu?

– Kogo masz na myśli?

– Wszystkich. Ale pomiędzy nimi mordercę Iana Drummonda, oczywiście!

39
{"b":"106973","o":1}