Литмир - Электронная Библиотека

– Nie znaleźliśmy tam nic ciekawego… – powiedział. – Czy wyglądało ono dokładnie tak, kiedy wszedłeś do niego wieczorem?

Alex wstał. W laboratorium nadal paliło się światło. Szafa z wymalowaną na drzwiach trupią czaszką była otwarta.

– Wychodząc, Ian zgasił tu światło… – powiedział Alex – i zamknął szafę… Ale poza tym, nic… nie. Nie wiem. Chyba nic się nie zmieniło.

– A teraz światło jest zapalone… – mruknął Parker.

– Z tego wynika, że Ian liczył się z szybkim powrotem tutaj. Wziął pudełka z hakami, linki i przeszedł z nimi do gabinetu, gdzie było wygodniej pracować przy niskiej lampie na dużym stole. Za chwilę miał zamiar wrócić i odnieść niepotrzebne pudełka do szafy. Dlatego zostawił ją na pół otwartą…

– Szefie?

– Tak?

– Pani Drummond prosi, żeby panowie zachowywali się zupełnie jak we własnym domu. Żałuje, że sama nie może zarządzić wszystkim, ale źle się czuje.

– Co robiła, kiedy wszedłeś?

– Siedziała na łóżku i patrzyła w okno. Podskoczyła, kiedy zapukałem. Wiem o tym, bo drzwi były uchylone trochę i najpierw zajrzałem. Jest bardzo przygnębiona, szefie. Widać, że płakała. Nic dziwnego zresztą, prawda?

– Możesz odejść, Jones. Czy kazałeś przysłać nam tę kawę?

– Tak.

– I oczywiście daj coś naszym ludziom. Niech po kolei schodzą do kuchni. Nie chcę, żeby ten dom nagle opustoszał. A za dziesięć minut poproś pana Roberta Hastingsa.

– Tak, szefie!

W tej samej chwili drzwi uchyliły się.

– Czy można? – powiedziała cicho pokojówka. W obu rękach niosła dużą tacę, na której stało śniadanie dla dwóch osób. Jones wyjął jej tacę z rąk i zatrzymał się niepewnie, nie wiedząc, gdzie ją postawić.

– Zjemy w jadalni… – mruknął Parker – panno…

– Kate Sanders, proszę pana – powiedziała pokojówka. – Ale ja…

Parker wziął tacę z rąk Jonesa i oddał jej.

– Zaraz tam przyjdziemy – powiedział. Dziewczyna wyszła. – Jones! Nikt tu oczywiście nie ma prawa wejść pod żadnym pozorem. Nikt.

– Tak, szefie!

Inspektor skinął na Alexa i ruszył ku drzwiom. Kate Sanders rozłożyła już obrus na jednym z końców stołu w jadalni i ustawiła filiżanki. Parker czekał w milczeniu, aż skończy. Kiedy dygnęła i zwróciła się ku drzwiom, zatrzymał ją ruchem ręki.

– Chwileczkę, panienko.

Podeszła i stanęła ze spuszczonymi oczami. Była wyraźnie zapłakana, ale stała prosto i kiedy uniosła głowę, słysząc pierwsze słowa inspektora, Alex zauważył, że Kate Sanders jest niezwykle zaciekawiona tym, co się stało, a na pewno także tym, co się może stać.

– Przeżyliśmy tu okropną tragedię – powiedział inspektor. – Proszę nam powiedzieć, panno Sanders, czy nie rzuciło się pani wczoraj albo podczas ostatnich dni nic ciekawego w oczy?

– Ciekawego, proszę pana?

– To znaczy coś, co wykraczałoby poza codzienny tryb życia w Sunshine Manor. Jakiś szczegół, drobiazg nawet.

– Nie, proszę pana… No, może to, że przy bramie rozbili namiot dwaj młodzi ludzie, proszę pana. Ale oni są bardzo sympatyczni…

– Nie wątpię… – Parker mimo woli uśmiechnął się lekko i natychmiast spoważniał. – A poza tym?

– Nic… może… No, ale to pewnie nieważne…

– Co? – zapytał Parker. – Proszę nam powiedzieć.

– Ta szklanka… – I widząc jego zaciekawione spojrzenie dodała: – Stała w sieni na kominku…

– Kiedy?

– Dziś rano… Nie sprzątam dzisiaj jak należy, bo… tamten pan zabronił dotykania rzeczy, a poza tym wszędzie chodzi policja i zagląda… Ale kiedy zrobiło się widno, wyszłam, żeby zamieść w sieni, bo ci panowie tyle nanoszą kurzu i żaden z nich nie wyciera nóg…

– Tak. I co?

– I ona stała tam. Szklanka pełna pomarańczowego soku.

– A czy nie mógł postawić jej tam któryś z domowników wczoraj w ciągu dnia?

– Mógł, ale kiedy przed pół do jedenastej kładłam się spać, zajrzałam na górę do pani Drummond, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebuje… Nie dzwoniła na mnie, ale ja… my ją tu wszyscy lubimy… może Malachi tylko trochę się boczy… Przepraszam, że panom takie głupstwa mówię… – zamilkła zawstydzona.

– Proszę mówić dalej. Zajrzała panienka do pani Drummond i co?

– Nic, bo niczego ode mnie nie potrzebowała. Powiedziałam więc dobranoc i zeszłam na dół. I przypomniało mi się, że rano przy sprzątaniu odkręciła mi się śrubka od rączki odkurzacza i położyłam ją tam. Odkurzacz działa i bez tej śrubki. Zresztą ja się na tym nie znam. Ale chciałam ją odnaleźć, żeby Malachi znalazł miejsce, z którego się odkręciła, i przykręcił ją z powrotem. Więc schodząc do sieni podeszłam i zabrałam ją.

– Tak, i co? A ta szklanka?

– Właśnie, proszę pana. Szklanki nie było tam wtedy. A rano, kiedy tylko nas obudzono, ubrałam się i wyszłam, bo chciałam dowiedzieć się, czy pani Drummond nie potrzebuje czegoś po takiej strasznej… To są niby głupstwa, ale czasami filiżanka mocnej kawy, proszę pana, może człowieka w najgorszej chwili podnieść trochę z…

– Tak, tak. I co?

– I przechodząc przez sień zobaczyłam, kiedy powracałam, tę szklankę. Światło na nią padało.

– I co panienka z nią zrobiła?

– Zabrałam ją, zupełnie odruchowo. Płakałam wtedy, bo kto by nie płakał, widząc panią Drummond dziś rano… Zabrałam szklankę i zaniosłam do kuchni. Umyłam ją od razu. A potem razem z innymi naczyniami zaniosłam do pokoju kredensowego.

– Gdzie jest ten pokój?

– Tu, obok jadalni. Idzie się do niego przez mały korytarzyk. Tu stoi szkło, srebra i podręczna lodówka, gdzie pan Drummond kazał trzymać zawsze trochę szynki, soki i nieco innych rzeczy do jedzenia, bo czasem bywał głodny w nocy, kiedy pracował. Zaniosłam ją tam i postawiłam obok innych szklanek.

– Czy dobrze ją pani umyła i wytarła?

– To jasne, proszę pana! – W głosie dziewczyny zabrzmiała lekka, prawie niedostrzegalna uraza.

– A czy pokój kredensowy jest zawsze otwarty?

– Tak, proszę pana. Zawsze.

– Dziękuję panience bardzo. – Parker usiadł i wrzucił dwie kostki cukru do kawy.

Kate Sanders dygnęła lekko i ruszyła ku drzwiom.

– Jeszcze jedno – powiedział inspektor. – Czy klamki w domu czyści się co dnia?

– Co tydzień, proszę pana, proszkiem. Codziennie rano wyciera się je szmatką.

– A w gabinecie?

– Tak samo jak wszędzie indziej, proszę pana.

– Czy wczoraj wieczorem nie wycierała pani przypadkiem klamek w drzwiach prowadzących z sieni do gabinetu pana Drummonda?

– Nie, proszę pana. Nigdy nie robię tego wieczorem.

– Dziękuję bardzo, panno Sanders.

XIV. Plama krwi

Przez chwilę jedli w milczeniu. Alex wypił dwie filiżanki gorącej kawy i zmusił się do zjedzenia kawałka chleba z masłem. Potem odsunął talerzyk.

– Nie mogę więcej – powiedział.

– Ani ja. – Parker wstał. – Przejdźmy teraz do gabinetu. Tam przesłuchamy pana Roberta Hastingsa. Myślę, że wyjaśni on nam kilka szczegółów i że to jego wyjaśnienie zaciemni sprawę do reszty.

I nie mylił się.

– Nie umiem panom nic powiedzieć o tej okropnej tragedii – powiedział Hastings po uprzednim potwierdzeniu w całej rozciągłości zeznań Davisa i Sparrowa. – Jestem głęboko wstrząśnięty, a wraz ze mną, jak sądzę, wszyscy ludzie, którzy rozumieli, jak wielki był wkład badawczy Drummonda w dziedzinę, nad którą pracował. To niepowetowana strata nie tylko dla was, Anglików, ale dla nas wszystkich. To nic, że pragnąłem go widzieć w Ameryce. Te sprawy to sprawy konkurencji i walki pomiędzy przemysłami. Ale sama osoba Iana i jego umysł były bez względu na miejsce, gdzie się znajdował, bezcenne dla ludzi. Tacy jak on tworzą postęp, kształtują jego formy i wyrywają materii cały, kawał niewiadomego. Niewielu znam badaczy, którzy mogliby się z nim równać.

– Ale po pozyskaniu Sparrowa, na przykład, śmierć jego zahamowałaby w Anglii rozwój tej dziedziny, o której pan wspomniał. Dziedzina ta rozkwitłaby w Ameryce, prawda?

– Nie rozumiem pana? – powiedział Hastings. – To znaczy, nie pragnę pana rozumieć.

35
{"b":"106973","o":1}