– Co? – zapytał Parker. – Niech pan mówi, dziadku Malachi. Wszystko może się przydać. Na razie nie wiemy jeszcze co.
– Więc o jedenastej, no, może za parę minut jedenasta szedłem z psami wokół klombu. Nagle poderwały się i zaczęły warczeć cicho. Potem poszły do drzwi i zaczęły węszyć. Zajrzałem przez szybę, ale w sieni było ciemno i nic nie zobaczyłem. Zaraz potem zegar w Malisborough wybił jedenastą.
– Więc to mogła być za dwie albo trzy minuty jedenasta?
– Tak.
– Ale nie za pięć?
– Nie. Chyba nie. Zaraz potem zegar zaczął bić. Potem poszedłem z psami wokół domu, zajrzałem tu i tam. Wyjrzałem na schodki do przystani i zawróciłem. Było widno, a noc spokojna. Zdrzemnąłem się potem trochę…
– A… – Parker zawiesił głos – jak pan myśli, dziadku, kto zabił pana Iana Drummonda?
Malachi podniósł na niego swoje spokojne, szare oczy, zaczerwienione teraz trochę.
– Co myślę? Myślę. Ale nie mogę panu tego powiedzieć, bo pan jest z policji. A kiedy mówi się do policji, trzeba wiedzieć. Albo widzieć, albo słyszeć. Inaczej można skrzywdzić niewinnego.
– Niech pan się nie boi, Malachi. Nie skrzywdzimy go. Chcemy tylko dojść prawdy. Może pan nam w tym pomóc.
Stary człowiek przyglądał mu się przez dłuższą chwilę.
– To nie była żona dla niego – powiedział wreszcie. – Nie wiem, kto go zabił. Ale pewnie, gdyby ożenił się z jakąś przyzwoitą panną, a nie z taką komediantką, żyłby jeszcze do tej pory i pojechalibyśmy dziś na ryby. Opuścił głowę i otarł oczy rękawem.
– Niech pan już idzie, dziadku – powiedział Parker i ujął go pod ramię. – Zdaje mi się, że bardzo nam pan pomógł. Dziękujemy.
Malachi machnął ręką i ocierając łzy ruszył ku drzwiom, odprowadzany przez Parkera. Alex odsunął zasłonę okna. Był już świt. Łódź daremnie będzie czekała na przystani, Ian Drummond nie wyjedzie na połów. Jakaś ryba, spoglądająca w tej chwili w coraz jaśniejszą powierzchnię wody, nigdy nie dowie się, że zawdzięcza życie komuś, kto zabił Iana Drummonda, łowcę, który jej nie złowi. Wzdrygnął się. Parker wrócił do pokoju i stał przed nim.
– Jak to było z tymi trzema ciosami? – zapytał.
Alex powtórzył mu treść fragmentu Orestei, wypowiedzianego podczas wczorajszej kolacji.
– Tak… – inspektor zamyślił się. – Ale tymczasem porozmawiamy może z panią Lucy Sparrow, której łańcuszek, a zdaje się i lancet są w tym pokoju. Ale czy przesłuchiwać ją tutaj?
– To lekarz – powiedział Alex. – Jest przyzwyczajona do widoku krwi.
– Może masz słuszność. – Parker skinął głową. Zakrył rogiem chustki wisiorek i wsunął pod nią lancet. Rękojeść jest sfotografowana. Możemy zrobić mały eksperyment. Jones!
– Tak, szefie?
– Idź na górę i poproś tu panią Lucy Sparrow, jeżeli może tu zejść.
– Tak, szefie!
– I… Już nic. Jak poszukiwania w domu?
– Stephens i Simms badają wszystko po kolei, od strychu do piwnic. Nie wiemy, czy wolno przeszukiwać pokoje gości i gospodarzy. Na razie nie było o tym mowy.
– Wstrzymajcie się z tym. Idź po panią Sparrow. Jones zniknął, zamykając drzwi za sobą.
– Czy zauważyłeś – powiedział Parker – że kiedy drzwi są zamknięte, nie dobiega tu z domu najmniejszy dźwięk?
– Tak. Ian mówił mi nawet, że do tego pokoju nie puka się. Był bardzo uczulony na hałas. Powiedział, że tu nic mu nie przeszkadza i nic go nie rozprasza.
– Tak. Pewnie dlatego wszystkie drzwi w domu są tak dobrze naoliwione. Straszny pokój. Można tu nawet krzyczeć, nikt nie usłyszy. Korek. Gęste białe zasłony. – Rozglądał się. – Może Ian krzyknął wtedy? Psy mają lepszy słuch niż Judzie. W tej chwili wiemy już, że zabito go pomiędzy 10.45 a 11.15. Więc godzina 10.57, jak chce Malachi, wypada mniej więcej pośrodku tego okresu i jest najbardziej prawdopodobna.
– Jest tu pani Sparrow, szefie – powiedział Jones.
– Poproś i zamknij za nią drzwi.
– Tak, szefie.
Na widok wchodzącej unieśli się obaj z miejsc. Lucja Sparrow ubrana była w ciemnoszarą sukienkę i szare pantofle o białej podeszwie, na wąskich, wysokich obcasach, o białej podeszwie.
– Moje nazwisko brzmi Parker i jestem inspektorem Scotland Yardu – powiedział Ben. – Wie pani oczywiście o tragicznym wypadku, jaki miał miejsce przed paru godzinami w tym domu?
– Tak – głos Lucji był wyraźny i spokojny. – Pana podwładny powiedział nam… mojemu mężowi i mnie, że Ian… pan Drummond, został zabity. Prosił nas o pozostanie w pokojach. To wszystko, co wiem.
– Tak – Parker patrzył jej prosto w oczy. – Wobec tego nie wie pani także, jak zginął Ian Drummond?
– Nie.
– Rozumiem. – Znowu pauza.
Alex siedział patrząc na Lucy i nagle zaczerpnął głośno powietrza. Ależ tak! Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślał? Wówczas, kiedy stał w mroku, patrząc na nieruchomą, zaledwie widoczną przy stole postać, usłyszał za sobą oddech. To nie był oddech Lucy ani Sary Drummond, ani jej pokojówki, Kate Sanders. To był oddech mężczyzny! Nie wiedział, po czym to poznał, ale wiedział na pewno, że tak było! Oddech mężczyzny.
– Wczoraj po południu – powiedział Parker – grając w tenisa doznała pani kontuzji, prawda? – patrzył na jej prawą rękę. Lucy mimowolnie uniosła ją i poruszyła kilkakrotnie przegubem, a potem palcami. – Czy przestała się już pani o nią troszczyć?
– Nie. – W głosie jej było lekkie zdumienie. – Troszczę się o nią nadal. Przed kolacją umiejscowiłam rękę na prowizorycznym temblaku. Ale później, po paru masażach, doszłam do wniosku, że mięsień nie jest naderwany, i postanowiłam ruszać nią jak najwięcej. Mam jutro operację. Jestem chirurgiem.
– Wiem – Parker skłonił głowę. – Nie trzeba być inspektorem policji, żeby znać pani nazwisko.
Przyjęła ten komplement bez odpowiedzi.
– Kiedy doszła pani do wniosku, że ta ręka wymaga ruchu?
– Nie rozumiem? – Opanowała się. – To znaczy, będę panu oczywiście odpowiadała na wszystkie pytania, skoro reprezentuje pan prawo.
– Dziękuję pani.
– O co pan pytał? O to, kiedy doszłam do wniosku, że powinnam nią poruszać? Dziś, kiedy zbudził mnie pana podwładny.
Parker uniósł brwi.
– Przepraszam – powiedział – ale wydawałoby się, że w takiej chwili, obudzona przed świtem taką wiadomością, powinna pani myśleć o wszystkim, ale nie o tym? Jak mam to sobie wytłumaczyć?
– Czyżbym była podejrzana o zabójstwo Iana Drummonda? – zapytała Lucja spokojnie. – Jeżeli tak, proszę pozwolić mi się porozumieć z moim radcą prawnym. Zdaje się, że przysługuje mi to prawo.
– Oczywiście, że tak. Gdyby była pani podejrzana o to zabójstwo, mogłaby pani odmówić składania jakichkolwiek zeznań przed porozumieniem się z nim. Ale zdaje się, że to tylko pani wyraziła takie przypuszczenie. Ja tego nie powiedziałem.
– Dobrze – wzruszyła lekko ramionami – więc muszę panu powiedzieć, że nie dziwię się pańskiemu ostatniemu pytaniu. Niestety, moje ręce nie są tylko moją własnością. Tak się składa, że jutro od ich sprawności będzie dosłownie zależało życie jednego człowieka i szczęście jego rodziny. Gdybym przystąpiła do operacji niepewna funkcjonowania moich rąk, mogłabym zamordować człowieka, z tą straszną różnicą, że Scotland Yard nigdy nie mógłby nawet przystąpić do śledztwa i byłabym bezkarna w oczach wszystkich ludzi. Nawet rodzina tej biedaczki składałaby mi podziękowanie za moją bezinteresowną, choć nieudaną pracę. Wystarczyłoby, abym rozłożyła ręce i powiedziała: – „Zrobiliśmy wszystko, co w ludzkiej mocy”, czy coś w tym sensie. Dlatego obudzona dzisiaj tą okropną wiadomością o losie Iana Drummonda, którego uważałam za swojego serdecznego przyjaciela i którego śmierć jest dla mnie wielkim ciosem – nie histeryzuję i nie płaczę. Pracuję oko w oko ze śmiercią, ciągłe widzę ginących uczciwych, dobrych ludzi, których nie możemy uratować. Walczę z nią. Nie wolno mi się nigdy poddawać, jutro rano będę operowała. Jest to jedna z najtrudniejszych operacji w moim życiu. A przecież nie zajmuję się, jak pan wie, operowaniem wyrostków robaczkowych. Dlatego pomyślałam, mimo wszystko, o mojej ręce. I myślę o niej nadal. Zdaje się, że odpowiedź moja była nawet dłuższa, niż pan oczekiwał. Ale nie chciałam… – tu głos jej zadrżał lekko – nie chciałam, żeby ktoś, nawet obcy, mógł pomyśleć, że śmierć Iana mnie nie obeszła.