Литмир - Электронная Библиотека

I nagle przypomniał sobie: „Ktoś mnie uderzył! Tu był morderca! Był, kiedy wszedłem! – Przystanął. – Nie, musiał już dawno odejść. Gdyby chciał mnie zabić, zabiłby już… Malachi? Stary Malachi i jego psy…”

Wyszedł do ciemnego hallu. W świetle padającym z drzwi gabinetu herbowa tarcza Drummondów wynurzyła się z mroku wraz ze skrzyżowanymi włóczniami, które stanowiły jej główny motyw. „Ostatni Drummond… przebity… nożem… Znam ten nóż?… Skąd go znam?”

Ujął słuchawkę aparatu i nakręcił numer. Odezwał się daleki głos.

– Czy posterunek policji?

– Tak. Tu dyżurny policjant, Malisborough.

– Tu Sunshine Manor – powiedział Alex odzyskując głos. – Moje nazwisko brzmi Alex. Chcę się natychmiast połączyć z inspektorem Parkerem ze Scotland Yardu.

– Tak, proszę pana. Chwileczkę.

Znowu trzask, drugi, trzeci.

– Hallo? – odezwał się spokojny, trzeźwy głos i Alex uczuł ogromną ulgę, chociaż dopiero teraz zaczynał rozumieć, i ogarnęła go rozpacz.

– To ja, Joe – powiedział cicho. – Ian nie żyje!

– Co? – powiedział Parker. – Nie żyje? Zamordowany?

– Tak. Na pewno.

– Zaczekaj chwilę. Zaraz wrócę.

Joe usłyszał daleki, przytłumiony głos:

– Jones!

Odpowiedź była nieuchwytna. I znowu Parker mówił do kogoś:

– Lekarz, fotograf, daktyloskop. Jedziemy!

I znowu głos do słuchawki:

– Za godzinę będę na miejscu. Czy wiesz, kto to zrobił?

– Nie – powiedział Alex. – Znalazłem go w tej chwili w jego gabinecie. Wszyscy w domu śpią. Nikt jeszcze nie wie.

– Poza mordercą – mruknął Parker. Potem po sekundzie wahania: – Jeżeli możesz, przypilnuj, żeby nikt tam nie wchodził. Nie budź nikogo do naszego przyjazdu. Niechaj Malachi nie zamyka swoich psów.

– Dobrze.

– Już jadę.

– Tak.

Po tamtej stronie słuchawka opadła na widełki. Alex odwrócił się od aparatu. Przed nim była mroczna sień, a z lewej strony padało światło przez uchylone drzwi gabinetu.

Starając się nie patrzeć w tamtą stronę minął je, podszedł do oszklonych drzwi, które prowadziły do parku, i wyjrzał. Księżyc świecił nadal, chociaż już z innej strony. Joe odnalazł wiszący na grubym haku wielki klucz o starodawnym wyglądzie. Włożył go w zamek. Zgrzyt rozległ się tak głośno, że wydało mu się, jakby w całym domu zazgrzytały klucze. Okropne żelazne echo. Nacisnął klamkę. Siedzący na progu człowiek w baranim futrze uniósł głowę. Psów nie było widać.

– Malachi… – powiedział Alex szeptem.

Postać drgnęła i zerwała się.

– Co się stało? – zapytał trochę nieprzytomnie staruszek. Mówił równie cicho jak Alex, jak gdyby przyjmując ten ton jako konieczność nocy.

– Pan Ian… pan Drummond nie żyje.

– Co? – powiedział Malachi. – Co takiego?

W tej chwili nadbiegły psy. Stanęły przy nim i nagle jeden wstąpił na próg i wsunąwszy głowę do sieni obok stojącego Alexa, zawył cicho i krótko.

– Nie żyje – powiedział Malachi Lenehan i przeżegnał się. – Pan Ian nie żyje…

Opuścił głowę. Potem podniósł ją.

– Zaraz przyjedzie pan inspektor Parker. – Alex położył mu rękę na ramieniu. – Zamordowali go…

– Zamordowali go – stary człowiek spojrzał na niego. Alex zobaczył, że w świetle księżyca oczy jego błyszczą srebrnymi łzami, które ściekały po nieruchomych pomarszczonych policzkach.

IX. „Szanowny panie profe…”

Noc trwała jeszcze, ale już wkrótce musiał nadejść wczesny letni świt, a z nim słońce i jasna zieleń drzew za oknem.

Inspektor Ben Parker stał w rogu pokoju pod oknem i patrzył.

– Mój Boże… powiedział cicho.

Wszystko trwało nadal nie zmienione. Błysnął flesz fotografa. Alex przymknął oczy. Ostatnie zdjęcie profesora Iana Drummonda, zasłużonego badacza brytyjskiego. Potem dwaj sanitariusze unieśli ostrożnie ciało i złożyli na noszach.

– Na razie mogę powiedzieć tylko tyle – mruknął niski, łysy doktor Berkeley, który zatrzymał się w drzwiach nim ruszył ze zwłokami – że śmierć nastąpiła natychmiast. Kilka uderzeń tym lancetem…

– Kilka? – powiedział Alex i nagle odetchnął głęboko. – Trzy?

– Tak… – Doktor spojrzał na niego ze zdumieniem. – Czy policzył pan cięcia na koszuli? Była tak przesiąknięta krwią, że…

– Nie… Nic. – Joe potrząsnął głową.

– Niech pan jak najszybciej przedzwoni mi wyniki, doktorze – powiedział Parker.

– Oczywiście. – Doktor wyszedł.

Parker ruszył za nim do drzwi. – Jones! – zawołał półgłosem do stojącego w sieni młodego, pyzatego człowieka w cywilu.

– Tak, szefie.

– Czy daktyloskop wziął już odciski wszystkich?

– Pięć minut temu, szefie.

– Dobrze.

Fotograf składał swoje przyrządy i na palcach wysunął się z pokoju.

– Będą za trzy godziny! – powiedział wychodząc.

– Tak. – Parker zrobił krok naprzód. – Powiększenia stołu, tej plamy na podłodze i cała reszta.

– Oczywiście.

Zostali sami. Joe patrzył na puste miejsce za stołem. Plama krwi na podłodze zdążyła już pociemnieć.

– Jones! – zawołał Parker.

– Tak, szefie?

– Czy wszyscy są w swoich pokojach?

– Tak.

– Uprzedź, że niedługo będę prosił obecnych o kilka słów. Wszyscy są już ubrani, prawda?

– Zdaje się, że tak. – Wyszedł.

– Kiedy wszedłem do niej, pani Drummond była już ubrana – powiedział Parker. – Co miałeś na myśli mówiąc o tych trzech uderzeniach?

– Nic, to znaczy, myślę, że to nonsens. Sara Drummond wczoraj recytowała fragment sztuki, gdzie to było…

– To może zaczekać. – Parker podszedł do niego. – Joe, wiem, jak się czujesz. Wierz mi, że ja myślę i czuję to samo co ty. Ale Iana nic już nie wskrzesi. Jedno, co nam pozostało, to znaleźć mordercę. Jesteś mi bardzo potrzebny w tej chwili. Byłeś tu wczoraj przez cały dzień. Odnalazłeś go. Możesz bardzo pomóc. Umiesz myśleć przecież. Myśl razem ze mną.

Usiadł na krześle przy małym stoliku stojącym pod oknem. Ręką wskazał mu drugie krzesło. Wyciągnął notes.

– Zbierzmy pierwsze fakty – powiedział. – Ten pokój: Ian siedział trzymając w ręce pióro. Przed sobą miał zaczęty list… – Wstał i podszedł do stołu. Nie dotykając niczego pochylił – się nad kartką. – „Szanowny panie profe…” – odczytał. – Potem jest ostra linia w dół i kleks. To znaczy, że został ugodzony w chwili, kiedy pisał. To jest pewne. Pióro miał zaciśnięte w ręce. Morderca musiał działać szybko. Nie mógłby sobie pozwolić na układanie ręki. Każdej chwili mógł go tu ktoś zaskoczyć. Zresztą widać, że pióro zsunęło się w trakcie pisania. Dwa: Ian zabity został nożem lekarskim, jeżeli oczywiście sekcja nie powie nic innego. Ale chyba nie. Mówisz, że widziałeś wczoraj ten nóż albo bardzo podobny. Że należał do Lucji Sparrow. Zaraz sprawdzimy. – Podszedł do drzwi: – Jones!

– Tak, szefie!

– Gdzie był ten nóż? – zapytał Alexa.

– Powinien być w małej walizeczce skórzanej w garderobie łączącej pokoje pani Drummond i pani Sparrow. Zresztą ona sama powie to najlepiej.

– Przynieś go – powiedział Parker. – Zapytaj pani Sparrow, czy wszystko w jej walizce jest w porządku? Albo czekaj. Nie idź.

Zamknął drzwi i zawrócił.

– Joe – powiedział – straciliśmy pół godziny na uspokajanie domowników, oględziny lekarza i ceregiele daktyloskopów. Rozejrzyjmy się jeszcze. Podejdź tu. Patrzmy razem. Byłeś tu wczoraj wieczorem. Wszedłeś potem. Patrz, myśl! Może zobaczysz coś? Ten lancet jeszcze nic nie mówi. Wszędzie są odciski palców. Nawet na nim. Potem dowiemy się czegoś o nich. Na razie myślmy.

Joe wstał. Razem zbliżyli się do stołu. Parker pochylił się nad dywanem.

– Ta plama krwi… – powiedział. – Widzisz?

– Widzę. – Joe nachylił się. Obezwładnienie psychiczne mijało. Zaczynał myśleć coraz jaśniej. – Jak gdyby ktoś wdepnął samym koniuszkiem buta. O tu… dalej… jeszcze jeden odcisk na dywanie. Widocznie cofnął się… – Wyprostował się. – Ktoś wdepnął w kałużę krwi… i potem cofnął się…

– Pokaż swoje pantofle – Parker pochylił się do jego nóg. – Może to ty, kiedy go znalazłeś?

23
{"b":"106973","o":1}