Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zza parawanu wyjrzała Linda z pojemnikiem anestetyku w dłoni.

– Najwyższy czas – powiedziała.

– Która to Falzfein? – ożywił się Essex. – Taka laleczka blond z krągłym tyłeczkiem?

– Nie – machnął ręką Raszyn. – Blondynka to nasza Candy. A Falzfein jest szatynką. Nie znasz.

– Na razie walnęliśmy jej narkot – poinformował dowódcę Borowski, by zaraz dodać przepraszająco: – Ale jakoś strach, bo jeszcze się ocknie…

– Linda jest zajęta – kategorycznie oświadczył admirał. – A Margo rozstrzelać w pizdu. Nie mamy dla niej czasu.

– Co? – ZDO wytrzeszczył oczy.

– Niech pan zrozumie – powiedział Andrew, obejmując pierwszego oficera i wyciągając go na korytarz. – Widzi pan przecież, że tu ludzie są bardzo zajęci.

– Jak to: rozstrzelać? – wymamrotał Borowski.

– W pizdu – wyjaśnił Raszyn. – I zamknij drzwi.

Na korytarzu ZDO obrzucił oszalałym spojrzeniem ochronę. Goryle, słyszący całą rozmowę, miny mieli raczej takie sobie.

– Chłopy – zaczął pierwszy oficer – potraficie rozstrzeliwać?

Ci wymienili spojrzenia. Któryś nerwowo zachichotał.

– Może nie będzie trzeba?… – bąknął dowódca ochrony Essexa, dość sympatyczny bęcwał-kapitan.

– Porzuć złudzenia – ze smutkiem rzucił jeden z ochroniarzy dowódcy Grupy F, ukradkiem puszczając oko do Borowskiego i pokazując język. – Gdyby to Tyłek rozkazał, to może by się i upiekło. Ale skoro sam Raszyn… Nasz stary nie rzuca słów na wiatr. Radzę ci, wyciągaj archiwum, sprawdź, jak to się robi.

– Dlaczego ja? Dlaczego nie wy na przykład? – Kapitan zaczął dygotać.

– A dlatego, że pluton egzekucyjny musi liczyć co najmniej pięciu ludzi. Akurat tylu was jest, a ty dowodzisz. Machniesz ręką.

– Skurwiele! Jaja sobie robicie, tak?

– Nieee – pokręcił głową ZDO.

Ochroniarz otworzył szeroko usta. Potem je zamknął. Borowski był jeszcze rok temu zastępcą Raszyna do spraw operacyjnych i na tym stanowisku wprawiał w przerażenie całą Grupę F, póki nie trafił do wariatkowa. Gdyby nie te ostatnie okoliczności, byłby już kontradmirałem. Do chwili obecnej jedyną jednostką, na której nikt się nie bał Borowskiego, był jego macierzysty „Paul Atrydes”. Tu commander grał rolę czułego tatusia. Ale gdy pojawił się gdziekolwiek indziej – wszyscy w panice uciekali mu z drogi. Nawet uzbrojona ochrona.

– Proszę się przygotować – rzucił teraz twardym głosem. – Sformować pluton egzekucyjny. To smutne, ale co możemy poradzić… Na nic nam taki balast.

– Czyli poważnie?… – jęknął kapitan.

– Przecież słyszał pan rozkaz. Rozstrzelać.

– Ale jakże tak?! – eksplodował ochroniarz. – Rozstrzelać?! Zabić bezbronnego człowieka? Kobietę? Co pan, commanderze?!!!

– Dlaczego zwraca się pan do przełożonego nieregulaminowo?

– Przepraszam, sir! Ale…

– Słyszał pan wydane mi polecenie?

– Ale…

– Pow-ta-rz-rzam! – zaczął bardzo wiarogodnie gotować się ZDO. – I więcej już nie będę! Już raz mi pan tu, młody człowieku, odmówił wykonania rozkazu! Już dopuścił się pan wykroczenia! I to się panu wydaje mało?!

– Ach…

– Nie, no słyszał pan czy nie, kapitanie? Ogłuchł pan, żeby to krew zalała?! Gdzie pan, kurwa, jest? Na pokładzie czego? Mamy stan wojenny! Okręt bojowy! Och-ch-chrona! Kur-r-r-r! Po rozstrzelaniu wszyscy natychmiast do karceru! O minimalnych racjach. Tak proszę zameldować kontradmirałowi! Pan jest odpowiedzialny za wykonanie rozkazu, kapitanie! A ja to sprawdzę!

– Moim zdaniem najlepiej będzie w śluzie towarowej – podpowiedział Werner. – Postawić skazańca przy zewnętrznym luku, babach, potem zamknąć wewnętrzny, otworzyć zewnętrzny i na koniec uruchomi się przedmuch.

Dowódca ochrony miał wypisane na twarzy zbliżające się omdlenie. Goryle Raszyna za jego plecami dosłownie zjeżdżali po ścianie, rechocąc bezdźwięcznie. Ludzie Essexa skamienieli z przerażenia nie mogli tego widzieć i kapitana nie miał kto ratować.

– Dobry pomysł – poparł technika Borowski, przechodząc na spokojny, rzeczowy ton. – Tak właśnie zrobimy. Rozumiemy się, kapitanie? Przygotujcie ludzi. Niech stracę, sam osobiście postawię wam potem litr samogonu. Możesz uważać, że ci wybaczyłem. Przecież rozumiem… Nie przejmuj się tak, to tylko za pierwszym razem jest trudne.

– Rozkaz… – wykrztusił ochroniarz. – W pisemnej postaci… Na papierze… coś mi niedobrze…

– Łapcie! – polecił ZDO.

Podwładni chwycili kapitana pod ręce i ostrożnie ułożyli na podłodze.

– Będziesz wiedział, bucu jeden, kto rządzi na moim okręcie – oświadczył dumnie Jean Paul. – Ja tu jestem najważniejszy, commander Borowski! A ty jesteś nikim. Możesz się stawiać na swoim „Gordonie”. „Skoczek” to moje gospodarstwo. Dobra… – zerknął na ludzi Raszyna i ci nagle przestali się śmiać.

– Ci przyjezdni kiepściarze nie dadzą rady – wyjaśnił pierwszy oficer.

– Ale niby co? – zainteresowali się miejscowi.

– No to, że to wy będziecie rozstrzeliwać Margo!

* * *

– Światło… – mamrotał Issiah. – Widzę światło…

Zapewniał, że katapultował się z rozwalonego nie wiadomo przez kogo battleshipa i wykonał bezprecedensowy dryf na miniaturowym module od Pasa do Ziemi.

– Bardzo jasne światło. Bardzo ciepłe. Jakbym z Ziemi patrzył w Słońce…

Zeznał już pod hipnozą wszystko o kontaktach z wojskowym kontrwywiadem, wskazał kanał łączności i słowa kodowe. Essex, słuchając wyznań swojego adiutanta, ogryzł wszystkie paznokcie na palcach.

Przesłuchanie trwało już ponad godzinę – z pamięci Issiaha wydłubano nawet spis załogi „Skywalkera”. Poza porucznikiem Meyerem uratował się ktoś jeszcze i należało teraz znaleźć tych astronautów. Było więcej niż pewne, że admiralicja wykorzystała swoją szansę eksploatacji ludzi bez przeszłości, zrobiła z nich agentów i powtykała w całą flotę, celując w co bardziej kluczowe stanowiska.

– A potem… Potem zasnąłem – zeznał Issiah i rzeczywiście zasnął, zasnął pomimo tego, że znajdował się w hipnotycznym transie.

– Nic więcej nie pamięta. – Pokręciła głową Linda, odrywając się od monitora i patrząc na Raszyna z niemym pytaniem w oczach. – To znaczy… Powiedzmy tak: ta istota posiada pełną pamięć porucznika Meyera. Który zobaczył światło i zasnął.

Admirał przetarł twarz dłonią.

– Żadnych szans? – zapytał.

Kapitan Stanfield popatrzyła znowu w monitor, potem wstała, podeszła do Issiaha i zaczęła zdejmować z jego głowy kontakty hipnorekordera.

– Wszystko skasowane – powiedziała. – Nie, może coś tam ma zapisane, ale najprawdopodobniej w takim języku, jakiego my na razie nie potrafimy odczytać. Zgadłam, co, driver?

Natknęła się na tę informację przypadkowo. Coś jej nie pasowało w opowiadaniu Issiaha o tym, jak kręcił się nad Pasem. Poprosiła go wtedy, by przypomniał sobie szczegóły. A ten opowiedział jej, jak piątej doby zobaczył zagadkowe światło. Zobaczył i zasnął.

Essex podrapał się po starannie wygolonym podbródku. Westchnął tak, że Raszyn rzucił mu przez ramię pełne wyrzutu spojrzenie.

– Ile Abraham będzie jeszcze leciał na Cerbera? – zapytał. – Ze dwa tygodnie?

– Piętnaście dni.

– Poślij mu rozkaz. Jak zobaczy światło, niech nie zasypia, a wypieprza stamtąd pełnym gazem. Niech nie próbuje się wpatrywać ani odkrywać, jasne? Ma natychmiast wiać.

Tyłek kiwnął twierdząco głową i ponownie westchnął.

– Obcy? – zapytała Linda, podnosząc Issiahowi powiekę i patrząc w źrenicę.

– A kto to wie? – uchylił się od odpowiedzi Raszyn.

– No bo kto inny by mu rozkazał zapomnieć o tym przypadku…

– Może to ktoś w admiralicji? Wiesz coś o eksperymentach z klonowaniem? Czy są dalej prowadzone?

– Nie mam pojęcia, szefie.

– Tym niemniej wzorzec DNA każdego astronauty leży w banku danych. Teraz wyobraź sobie takie coś: zniknął okręt. Wujek Gunnar wydaje polecenie swojemu kontrwywiadowi. Ten hoduje nowego Issiaha Meyera zamiast zabitego, tworzy miłą dla ucha legendę, nawet ją utajnia dla większego prawdopodobieństwa… Nie, dalej nic nie pasuje. Po co wtedy to światło?

30
{"b":"102797","o":1}