Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Właśnie, po co?

– Proszę posłuchać, Lindo. Nie da rady pani wypatroszyć mu czerepu i wyciągnąć wszystkiego, co tam siedzi? – zainteresował się Essex. – Mam na myśli, no, jakąś tam ingerencję chirurgiczną.

– To nie moja kompetencja – pochmurnie powiedziała Stanfield. – Być może neurochirurg coś powie, ale jak na mnie to już za dużo. Poza tym raczej nic z tego nie będzie. Nasza chirurgia ciągle traktuje mózg jak komputer. A to, co pan proponuje, to najbardziej prymitywne i brutalne potraktowanie komputera, jakie tylko można sobie wyobrazić.

– Kto ci powiedział, że Obcy są mądrzejsi od nas? – zapytał Raszyn.

– Czyli jednak Obcy, tak? – ożywiła się Linda.

– Przecież mówię, że nie mam pojęcia… Może…

– Mądrzejsi od nas czy nie, ale robią wszystko inaczej – wtrącił już rozsądniej Essex. – Jakkolwiek byśmy szperali w tym jego móżdżku, guzik z tego będzie. Szukać będziemy nie tego, co trzeba, i pewnie nieodpowiednimi metodami… Samo podejście nie takie. Jestem pewien.

– Drodzy panowie! – Linda nagle usiadła. – Czy ktoś tu ma pojęcie, o jakim bezsensie rozmawiamy?

– A czego się spodziewać po wariatach? – wzruszył ramionami admirał. – W końcu jesteśmy astronautami… Stały stres, trauma goni traumę, już nie mamy miejsca na pieczątki od lekarzy.

– Na mnie już dziesiąty rok czeka szpital – zupełnie poważnie poparł go Tyłek. – Jak tylko pójdę na emeryturę, od razu się położę.

– Przestańcie sobie robić jaja! – machnęła ręką Stanfield. – Takich wariatów jak wy jest pełno we flocie. Każdy ma jakąś traumę. A poza tym wszyscy już na starcie byli nie za bardzo. Do tego problemy seksualne… Panowie, czas się żenić. Każdy powinien mieć babę i normalny dom. Wszystkie problemy jak ręką odjął. Bo kiedy zaczynacie myśleć o Obcych…

– Dobra, dość – polecił Raszyn. – Jesteś zawodowcem, za Margo podziękujemy ci oddzielnie, ale co się tyczy Obcych, to, kochana, po prostu nie twoja sprawa. Jasne?

– Tak, sir – nadąsała się Linda. – Za Margo proszę mi nie dziękować, raczej odebrać licencję.

– Na nic nam taki balast – admirał, nie wiedząc o tym, powtórzył słowa Borowskiego wypowiedziane godzinę temu na korytarzu. – Psychopatka przy kierownicy to utrata zdolności bojowej. Nasza pani psycholog spowodowała tylko zaostrzenie stanu – wyjaśnił Esseksowi. – Rozumiesz, że nie mogę usunąć kogoś ze stanu osobowego tylko dlatego, że podejrzewam u niego chorobę.

– A ja bym mógł – twardo oświadczył Tyłek. – Ja jestem dobry.

– Ty to pewnie byłeś dobry wujek, kiedy usuwałeś Wernera, co? – przypomniał sobie Raszyn. – Jesteś pewien, że nikt ci nie podsunął tego pomysłu?

– Jestem pewien. Pamiętam go świetnie. Jak miałbym zapomnieć drugiego Rosjanina? Poza tym wiadomo: „von Rey”, zanurzenie w Jowisza… Klasyka. Nie, Aleks, wybacz, ale pamiętam wszystko świetnie. Naprawdę nikt go nie chciał wziąć do załogi. Ty też.

– My byliśmy wtedy… jakby skłóceni… – przyznał skonfundowany admirał. – No bo wiesz, ja go wprowadziłem we flotę i tak dalej. Oczywiście, nasze stosunki nie były służbowe, raczej jak ojca z synem. Ale po incydencie z Jowiszem Andrew bardzo długo leżał w szpitalu, a potem miał jeszcze rok urlopu i wrócił na górę inny niż ten, którego znałem. Dlatego nie usiłowałem go trzymać przy sobie. Niech sobie polata – pomyślałem – na różnych okrętach, niech nabierze doświadczenia. Ale do niego przykleił się pech, chociaż nawet nie wiem, dlaczego niby pech! Przecież zawsze wychodził z tych historii cało…

– Przepraszam, sir, w jakim szpitalu leżał Werner? – wtrąciła się Linda. – W mojej specjalności?

– A w jakich szpitalach leży się tak długo? – odpowiedział pytaniem na pytanie Raszyn.

– Tak myślałam – skinęła głową Stanfield. – Rzeczywiście, fartowny facet. Nieźle go poreperowali. Słusznie mu się należy romans z Candy.

– Tak? – zdziwił się admirał. – Cóż… To dobrze. Żeby tylko nie zaniedbywał służby. Bo roboty ma od cholery… – Popatrzył znacząco na Esseksa i ten pokiwał głową, że niby rozumie. – Phil, musisz odkupić swoją winę. Skołuj facetowi kapitana, co?

– Pomyślimy – obiecał Tyłek. – Wyrok w zawiasach. Trudny przypadek, ale nie beznadziejny.

– Dobra – powiedział Raszyn. – Pogadaliśmy, zrelaksowaliśmy się, a problem jest dalej przed nami. Czyli leży. – Skinął w stronę ciągle śpiącego Issiaha. – Co mamy zrobić z naszym przyjacielem? W kontekście najnowszych odkryć. Przypuśćmy, że co do tego, że to klon, jesteśmy niemal pewni. Ale kto go wyhodował? Czy jego obecność w sztabie jakoś nam zagraża? Kupa pytań, co, Phil? Jołki-połki, nie mogę uwierzyć, że nie jest człowiekiem.

– Bo jest, sir – oświadczyła Linda. – Sztucznym. Nie wszyscy się rodzą z mamusi i tatusia. I wie pan co, myślę, że to jednak robota admiralicji.

– A światło? – przypomniał dowódca.

– No tak… To nie pasuje…

– Będziemy musieli się go jakoś pozbyć – mruknął Essex niedbale, pewnie by nikt nie domyślił się od razu, że żal mu tracić własnego adiutanta. Dlaczego, u licha, nie padło na Mosera?! – Niechby sobie był klonem, pieprzyć to. Przecież sensowny z niego oficer. Gorzej mieć pod nosem szpiega admiralicji… Ale skoro to gość, który zobaczył światło sfer niebieskich…

– Może przeżył jakąś iluminację, jakiś religijny hopsztos? – zapytała z nadzieją w głosie Linda. – Panowie, przecież jesteście ludźmi wykształconymi…

– Phil jest wykształcony – przypomniał sobie Raszyn. – Podobno czytał Biblię.

– Odczep się – poprosił Tyłek. – Nie czytałem Biblii. Przeglądałem tylko obrazki. I nikomu nie radzę. Bardzo szczegółowa historia przelewu krwi. Wszyscy się zabijają i składają z siebie ofiary. Przez ponad połowę księgi. A reszta o tym, jak Żydzi ukrzyżowali Chrystusa. Z wszystkiego morał taki, że Bóg jest miłością.

– Dziwni ci nasi przodkowie… – westchnął admirał.

– Są też przykłady pozytywne – dodał Essex. – Nawet bardzo pozytywne. Ale wszystkie jakieś posępne, z wyraźnym odcieniem psychopatii. I niewiele tego jest, szczerze mówiąc.

– Więc co robimy z Issiahem? – zapytał Raszyn.

– Jak to co? Oddajcie mi go – niemal z chciwością w głosie zaproponował Tyłek. – Ja to wyjaśnię. Nie przejmuj się, Aleks, długo już nie pożyje. – Westchnął. – Załatwimy go po cichu, a potem zrobimy sekcję i wyjaśnimy, czyja to robota: nasza czy Obcych. Lindo, kochanie, może go pani tak obudzić, żeby niczego nie skapował?

– Tak, sir. Ale lepiej nie tu. Moglibyśmy zmontować jakąś naradę czy coś takiego? A ja mu wmówię, że od dawna siedzi obok pana i myśli o swoich sprawach, dlatego nic nie zapamiętał.

– Nie ma problemu – powiedział admirał. – W takim razie wzywam ochronę i niech go wloką do mnie. Dziękuję, Lindo. Nigdy ci tego nie zapomnę.

– Niech pan lepiej zapomni o Obcych – poradziła fachowym tonem psycholog pokładowy. – Wyjdzie to panu na zdrowie.

Raszyn wstał i podszedł do drzwi.

– O Obcych to ty masz zapomnieć – powiedział zimnym tonem. – Jasne?

– Tak jest, sir! – skinęła głową Linda. – Rozumiem, sir.

– Nie, nie rozumiesz. To był rozkaz, kapitan Stanfield.

– Przepraszam, sir – powiedziała poważnym tonem, wstając i przyjmując postawę zasadniczą. – Mam zapomnieć o Obcych, sir.

– No, tak lepiej – uśmiechnął się dowódca. – Idziemy, Phil.

– Moim zdaniem, jednak się kiedyś spotkaliśmy, Lindo – zagruchał na odchodnym Essex, ściskając jej dłoń i znacząco patrząc jej w oczy. – Cóż, miło mi było z panią pracować. Nie chce pani odwiedzić „Gordona” kiedyś, gdyby się pani nudziła? Była już pani kiedyś na naszych WMO? Jest tam na co popatrzeć. Megadestroyer to całe miasto…

– Przy okazji z przyjemnością, sir.

– A zresztą nie żegnam się, przecież pani idzie z nami? Wspaniale, wspaniale…

W korytarzu było już znacznie mniej ludzi. Z ochroniarzy Tyłka została tylko trójka i wszyscy goryle mocno zbledli, odkąd widział ich ostatnio.

– Co się stało? – zapytał Essex, widząc, jak przerze dły ich szeregi. – Gdzie reszta?

31
{"b":"102797","o":1}