Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jesteś przekonany, Issiah, że to samo powiesz w hipnozie? – zapytał admirał.

Linda wsunęła ręce do kieszeni i wychyliła się do przodu.

Adiutant opuścił wzrok i jakoś cały obmiękł.

– No? – przycisnął go Raszyn. – Nie słyszę odpowiedzi, kapitanie Meyer czy jak tam…

– Dlaczego wierzycie jemu, a nie mnie, sir? – wymamrotał Issiah. – Proszę popatrzeć, ile lat służy, a ciągle jest tylko porucznikiem. Przecież to psychol, wszyscy to wiedzą.

– Nie bardziej niż ty… – wycedził Andrew.

– Ciii! – powiedział Essex. – Nie wtrącać się, poruczniku. To nie jest rosyjska herbaciarnia.

– Przepraszam, sir.

– No właśnie. Meyer, kto wymienił informacje w twoim pliku?

– Panie kontradmirale! – jęknął Issiah. – Przecież pan mnie zna!

– Odpowiadać!

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, panie kontradmirale! O co chodzi? Jaki „Skywalker”? Jasne, był taki WOB. Ktoś go w Pasie rozwalił, tak że same moduły zostały, a i te, jak ludzie mówią, puste…

– Ta historia ze „Skywalkerem” jest dobrze utajniona – westchnął Raszyn, zwracając się do Tyłka. – My też wiemy, że ruszył do Pasa razem z policją, a z powrotem nie wrócił. I koniec. Słusznie, znaleziono jakieś moduły awaryjne, ale czy był tam ktoś żywy, oficjalnie nie wiadomo. Na tym wpadł nasz przyjaciel Issiah…

– Nic nie rozumiem – jęknął ten niemal szeptem.

– Odłamki „Skywalkera” spadły potem na Marsa – wyjaśnił admirał. – I twój przyjaciel Andrew…

– To nie jest żaden mój przyjaciel! – zawył adiutant.

– Nie przerywaj. Żaden twój przyjaciel Andrew pracował w składzie komisji śledczej. I znalazł tam kawałek speckostiumu z tabliczką por. I. Meyer. Czy wystarczająco wyraźnie się wyrażam?

– Ależ Meyerów jest tyle we flocie co gówna! – wrzasnął Issiah. – Czy pan też zwariował? Kogo pan słucha? – Niemal ogłuchł od własnego krzyku i nagle zapadł się w fotel.

– Nie masz, przyjacielu, czystego sumienia – orzekła Linda.

– Gówna we flocie rzeczywiście jest sporo – zauważył Essex. – Ale Meyerów przez ostatnie dwadzieścia lat mieliśmy tylko trzech. I tylko jeden na I. A pozostali dwaj, Efraim i Mordechaj, są dowódcami batalionów desantowych. Co mieliby niby robić na battleshipie przypisanym do Grupy F? Co? Nie wydaje ci się, mój drogi adiutancie, że to właśnie ty jesteś tym pechowym Meyerem?

– A Werner został po tym właśnie odkryciu skasowany na dół – powiedział Raszyn. – I wpakowali go do obsługi, żeby nie gadał z astronautami.

– Tu już przesadziłeś – przerwał mu Tyłek. – Wernera sam skasowałem. Przecież mi nie powiedziałeś, że to twój…

Admirał popatrzył na Esseksa z wyrzutem i podrapał się po czubku głowy.

– Widzi pan? Nic się nie zgadza, sir – pośpiesznie wtrącił Issiah.

Andrew z wyrzutem odsunął się od Tyłka i wlepił oczy w podłogę.

– Przepraszam, poruczniku – jak na siebie dość życzliwie zaczął Essex – ale po wybuchu na „Wigginie” i zwłaszcza po „Dekardzie” nikt cię nie chciał brać. Pech za tobą idzie, rozumiesz? Sam widzisz, że ciągle dokoła jakieś syfy…

– Nie szukałem ich – cicho powiedział Andy, nie podnosząc oczu.

– Za bardzo jesteście przesądni! – uśmiechnęła się Linda. – Posłuchajcie, panowie admirałowie, może byście wpadli kiedyś do mnie, co? Tak niezobowiązująco…

– Zdążymy – mruknął Raszyn. – Dobra, Andriej, nie chowaj urazy. Poza tym tę sprawę obgadamy później. Dobrze mówię, Andriej?

– Oczywiście, wszystko w porządku… – bez przekonania odparł Werner.

– No to jak tam stoimy z hipnozą? – zapytał rzeczowo admirał, odwracając się do Lindy.

– Zero problem, driver. Wyłuskam go na cacy.

– Będę wszystkiemu zaprzeczał – obiecał Issiah.

– Ależ z ciebie dureń! – roześmiał się Essex. – Co ty myślisz, że będziemy cię sądzili czy jak? Może jeszcze z przysięgłymi? Cha, cha, cha!

– Spuścimy cię w utylizator – wyjaśnił Raszyn. – Nie przejmuj się, nie będzie bolało. Zaaplikujemy ci ostatnią szansę i głową w dół do kanału. Przecież umiesz latać, nawigatorze.

– Nie odważycie się! – wyszczerzył zęby Meyer. – Tu nie Rosja! Zaraz po mnie skasują was!

– Posłuchaj, Lindo, dlaczego on jest taki agresywny? – zapytał admirał.

– Bo on od samego początku wszystko zrozumiał – wyjaśniła. – I nijak nie może się zdecydować: sypać od razu czy czekać. Teraz się wyładowuje, podbudowuje, ryczy na dowództwo. Korzysta szczurek z każdej chwili.

– Aaa… A Rosji, Issiah, lepiej nie tykaj. Rzeczywiście, tu nie Rosja, tu jak na razie ludzie żyją. Ale przez takich jak ty z Grupy F może zostać tylko kupa złomu. Więc opowiadaj, kim jesteś naprawdę. Bo czasu mamy bardzo mało. Nie żartowałem o zsypie, przysięgam.

– Będę potem wszystkiemu zaprzeczał – powtórzył Issiah.

– Coś się tak zaciął, jołki-połki! Mam w dupie, co powiesz potem. Ja muszę znać prawdę.

– A potem mnie zabijecie!

– Niekoniecznie.

– Czyli? – zdziwił się Meyer.

– My też potrzebujemy swoich ludzi w admiralicji – wyjaśnił z uśmiechem Raszyn. – Ile ci płacą?

– Na pewno więcej niż panu… – przyznał Issiah.

– Nie – rzucił admirał. – Ja mogę ci płacić według najwyższej stawki. Jak się dogadamy, niech stracę, wyjdziesz stąd żywy.

– Nie wierzę – twardo oświadczył Meyer. – To jest rosyjska podpierducha. Wy, Rosjanie, przehandlowaliście nas Arabom. A później cały świat Chińczykom. Rosję też sprzedaliście. Mnie też najpierw kupicie, potem sprzedacie. Rosjanie to najbardziej spryciulski naród na świecie. Pan, niech pan mi da gwarancje, Essex, byle nie…

Raszyn podczas całej tej głębokiej wypowiedzi stał nieruchomo i nawet nie zmienił wyrazu twarzy. Ale gdy Issiah zamilkł, admirał wykonał gwałtowny, niemal niedostrzegalny ruch prawą ręką. W kajucie rozległ się cichy trzask. Podłokietnik fotela, na którym Meyer miał nieszczęście siedzieć, rozleciał się na kawałki i coś z głuchym plaśnięciem uderzyło w ścianę.

Issiah wolno podniósł rękę, dotknął rozerwanego ucha, podniósł zakrwawioną dłoń do twarzy… Jego spojrzenie zrobiło się szklane.

Coś głośno trzasnęło – to admirał spuścił napięty kurek, przytrzymując go kciukiem.

W oczach Meyera pojawiły się duże łzy.

Admirał wolno schował do kieszeni na biodrze mały czarny pistolet.

– Wytrzymasz tortury, Żydeńku? – zapytał niemal czule.

– Matko Boska… – jakże chrześcijańsko wyszeptał Issiah, wpatrując się w swoje dygocące palce, z których kapała na podłogę krew.

– Boga nie ma – zauważył Raszyn. – W każdym razie dla ciebie.

– Bóg jest nienawiścią – powiedziała Linda. – A tobie, Issiah, na gwałt potrzebna jest miłość. Przy okazji, panie admirale, nie pozwalałam panu tu strzelać.

– Zaceruj mu szybko ucho – polecił dowódca. – I nie hałasuj mi tu. Żarty się skończyły. Od godziny mamy stan wojenny. Zastrzelę każdego, kto mi się nie spodoba.

– Dlaczego wojenny? – głośnym szeptem zapytał Werner.

– Bo lecimy na Marsa – mruknął Essex. – Dławić przemyt. Policjantów zabrakło, żeby ich!…

– Panie admirale! – zawołał Andrew. – Czy pozwoli pan? Może ja bym…

– Idź! – skinął głową Raszyn, nie odwracając się. – Do pracy. I dziękuję z całego serca.

– Tak jest. – Werner zasalutował Tyłkowi, podszedł do drzwi i odskoczył wystraszony. Na korytarzu sypały się wiąchy, jakie rzadko słychać nawet podczas walki. Wrzeszczał commander Jean Paul Borowski. W roli chłopców do bicia występowała ochrona, bohatersko niedopuszczająca ZDO do komunikatora na drzwiach gabinetu.

– Co tam znowu?! – wrzasnął Raszyn, zagłuszając admiralskim rykiem krzyki na korytarzu. – Wpuścić!

– Kur-r-rwa! – sapnął Borowski, przedzierając się przez ochronę. – O, pardon, sir! Mamy NW. Potrzebuję na gwałt Lindy. A tu… Przepraszam, sir! Ja może potem…

– Co za Niespodziewane Wydarzenie? Po co Linda? Ktoś ześwirował?

– Tak jest, sir! Starszy nawigator Falzfein. Najpierw kategorycznie odmówiła wykonania rozkazu, potem wzięła i się popierdoliła.

29
{"b":"102797","o":1}