Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wiem! – krzyknął admirał. – Nie wiem!!! Wymyśl coś! Idiota! Dupek! Zabiję cię!

– Proszę się zamknąć, szefie – poprosiła Ive pozbawionym emocji głosem. – Słyszę cię, Andriej.

– Byłem szczęśliwy z tobą, kochana. Taki szczęśliwy… Bardzo cię kocham.

– Ja też cię kocham, do szaleństwa – powiedziała Candy, czując, jak uszczelka maski wchłania jej łzy. – Bardzo. Zawsze.

„Skoczkiem” szarpnęło – to Christoff uchylił się przed salwą, ale zrobił to nie tak zręcznie jak Kendall.

– Zwrot! – wychrypiał Raszyn. – Rufą do „Starka”!

– Sprytny ruch, szefie – pochwalił admirała Werner. – Kochanie! Wybacz, że tak wyszło. Nie dało się inaczej. No, życzę wszystkim szczęścia. Aktywuję wyrzut. Ive!

– Tak… – wykrztusiła, z trudem pokonując czop w gardle.

– Kocham cię.

Na rufie coś trzasnęło, pękło, wybuchło i cruiser stanął dęba.

– Przejmuję sterowanie! – krzyknął Raszyn. – Trzymajcie się! Daję pełną moc!

Okręt odskoczył od „Starka” z takim impetem, że na SDO wszystkim pociemniało w oczach. A potem cruiser jakby został przeszyty błyskawicą. Z sufitu runął wodospad ognistych iskier, elektronika wysiadła całkowicie. „Skoczek” oślepł i jak niesterowalny bąk pognał w przestrzeń.

– Wprowadzam ostatnią rezerwę bezpieczników – wymamrotał ktoś w interkomie.

– Nie zdążył – ponuro zameldował Fox. – Widziałem. „Stark” rozwalił nasz reaktor, zanim ten zbliżył się dostatecznie. Ale oni tam, jak sądzę, też nie mają lekko.

W pomieszczeniu zapłonęły światła. Wszyscy odwrócili się do ekranu i zobaczyli, jak na „Starka” nadlatuje ognisty huragan, a megadestroyer odpełza na napędzie awaryjnym. Drugi cruiser, który ucierpiał mniej niż „Skoczek”, odważnie pakował się olbrzymowi pod ogon, ryzykując, że spłonie w ogniu wydechu, gdyby gigant ruszył do przodu. Albo że zostanie rozniesiony w pył, jeśli potwór zdoła uruchomić baterie rufowe.

– Wiej, głupku! – zażądał admirał, z trudem wyrównując swój okręt.

W tym momencie „Stark” wystrzelił z baterii rufowych i szaleńczo odważny cruiser zmienił się w kulę płomieni.

– Do zwrotu! – polecił Raszyn. – Artyleria, jak działa?

– Staram się jak mogę, sir! – raźnie odpowiedział Fox.

– Szefie, niech mi pan da pokierować – cicho poprosiła Ive.

– W życiu! – odparł admirał, odgadując jej zamysł.

– Szefie! – Candy sięgnęła do pulpitu, ale Raszyn ją wyprzedził. Otworzył panel pod swoimi stopami, coś tam przełączył i deska rozdzielcza Ive nagle umarła.

– Musimy to zrobić! – ryknął dowódca. – W przeciwnym wypadku wszystko to o kant potłuc!

Kendall odpięła pasy, wstała. Wydawało jej się to szaleństwem, ale i tak było jej wszystko jedno. Cruiser skakał w przestrzeni niczym prawdziwy skoczek pustynny. A Ive, czepiając się czego tylko mogła, ruszyła do wyjścia z SDO.

Borowski poluzował pasy i gdy Candy mijała jego stanowisko, wyciągnął rękę, by mocno uderzyć ją kantem dłoni po kolanach. Dziewczyna straciła równowagę, zwaliła się na plecy, po czym uderzywszy hełmem o podłokietnik fotela, złamała go i znieruchomiała.

– Długo nie wytrzyma – powiedział Raszyn.

I nikt nie wiedział, co miał na myśli.

* * *

– Gotowe? – zapytał commander Fein. – No to miej nas w opiece, Panie! Ech, porucznik Ripley, kochana dziewczyna, wybacz mi, gwałcicielowi, nie można inaczej. Johny… Jedziemy!!!

Scout wypadł z długiej sztolni na burcie megadestroyera jak korek z wstrząśniętej butelki szampana.

– Dokąd niesie tego idiotę? – zapytał dowódca olbrzyma swojego zastępcę. – Najpierw prosił o zgodę na wejście do naszej śluzy, żeby mu smród nogi…

– Tak sobie myślę, panie wiceadmirale, że ten neutral ze strachu zwariował ostatecznie. Przecież słyszał go pan, miałem wrażenie, że jest jakiś szurnięty…

– No to w dupę z nim! – machnął ręką dowódca. – Szykujmy się do manewru abordażowego. Spróbujemy wziąć tych głupków żywcem. Energii w zasobnikach wystarczy im na dziesięć minut, potem są nasi…

– Panie wiceadmirale, sir! – krzyknął zaniepokojony nawigator. – Proszę popatrzeć!

– Gdzie?

– Proszę patrzeć! – powtórzył oficer, powiększając obraz w tym sektorze ekranu, po którym rwał na całego ozdobiony wenusjańskimi herbami scout Feina. – Nie wiem, dokąd zmierza ten cymbał, ale zgubił gdzieś swój reaktor!

– Gdzie?! – chórem zapytali dowódca i zastępca.

– Foxtrot Whisky! Foxtrot Whisky! – ryknął znajomy głos na fali awaryjnej. – Foxtrot Alfa Bravo! Foxtrot Alfa Bravo!

– Masz ci neutrala… – mruknął wiceadmirał. – Co on chce przez to powiedzieć? FW, a potem FAB… Co by to mogło znaczyć? No i gdzie ten jego reaktor?

I nagle zrozumiał.

– Co-o??! – zapytał własnych myśli, a po chwili zaczął krzyczeć: – Przedmuch śluzy głównej! Natychmiast przedmuchać śluzę główną! Przedmuchać śluzę główną natychmiast, to rozkaz, taka wasza… A-a-a-a!!!

Zanim jednak jego krzyk ogłuszył zaskoczoną załogę, na SDO „Skoczka” Borowski przyglądał się z niedowierzaniem manewrom scouta.

– A oto i nasz Abe! – zawołał naraz. – Widzicie?

– Głosowy komunikat na fali awaryjnej, sir! – usłyszał. – Przekazuje scout neutrali! Ostrzeżenie dla Grupy F! Grupa F, wszyscy zwrot! Sir…

Raszyn, nie zastanawiając się, rzucił okrętem w niewyobrażalnie ostry wiraż.

– Źle widać, szefie… – wychrypiał z tyłu przygnieciony przeciążeniem Christoff. – Proszę popatrzeć, mnie się wydaje, że on nie ma reaktora…

– Najważniejsze, czy się domyślił, żeby zaspawać im zewnętrzny luk… – wykrztusił ZDO.

„Stark” nagle huknął z głównego kalibru, ale nie do „Skoczka”, tylko do scouta Feina. Zwiadowca widocznie oczekiwał takiego przejawu wdzięczności i wykonał mistrzowski unik.

– To za ciebie, Andriej – szepnął Raszyn, wyciskając z okrętu wszystko, do czego jednostka była jeszcze zdolna. – To za ciebie, mój drogi… Technicy! – przypomniał sobie. – Zaraz znowu walnie! Jeśli chcecie trafić do domu, musicie urodzić jeszcze jeden komplet bezpieczników!

Stanowisko Dowodzenia Okrętem zalał zimny biały blask. Ale ułamek sekundy przed tym, jak ekrany kolejny raz zgasły, komputer zdążył ukazać astronautom zachwycający widok uchwycony przez sensory rufowe.

Megadestroyer „Erick John Stark” rozpadał się na dwie połowy.

* * *

Raszyn, Fein i Borowski siedzieli na betonowej tamie oddzielającej jezioro od miasta. Gdzieś daleko dudnił, wbijając pale, młot parowy. To de Ville odbudowywał swoją cegielnię.

Na brzegu rozlokowane było miasteczko namiotowe. A na skraju ziemi, przy horyzoncie, widniał obły, garbaty korpus pokaleczonego „Skoczka”, radioaktywnego i ostatecznie pozbawionego możliwości ruchu.

Cała trójka astronautów miała niezdrowo opalone twarze, a ruchy spowolnione i nieprecyzyjne. Tak wyglądał teraz każdy z tych szczęściarzy, którzy uszli z życiem z walki nad Ziemią. Przez ostatnią dobę załogi wyjadły cały przeciwpopromienny arsenał doktora Epsteina i szykowały się do szturmu na rezerwy chemii doktora Lloyda.

Triumfujący Essex, uwolniony przez lud z więzienia, obiecał przybyć skoro świt. Kontradmirał miał jednak pełne ręce roboty, usiłując wyrwać się z chciwych łap nowego rządu tymczasowego Wujka Gunnara, któremu wprawdzie sam się poddał, ale to nie zmieniło jego planów zdekapitowania wraz z Dyrektorami również admirała Königa. Fakt, był on w tej chwili bardzo potrzebny w dziele budowy nowej floty, ale Tyłek nie ufał mu ani trochę.

– Obawiam się, że straci to dziecko – powiedział naraz Raszyn, patrząc przez ciemne okulary na wolno idącą brzegiem samotną postać.

– Essex jutro przyleci, zabierze ją do kliniki. Doc powiada, że będzie dobrze.

– No nie wiem, Jean Paul, nie wiem… To było cholernie niesprawiedliwe…

– Ja bym na pańskim miejscu też poleciał.

58
{"b":"102796","o":1}