Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Trafiłem! – darł się Fox. – Widział pan, szefie? Trafiłem mu w…

Rufa battleshipa zaczęła purpurowieć.

– Do tyłu! – krzyknął Raszyn. – W tył, żeby tak twoją mać, w ty-y-ył!!!

Ostatni destroyer Grupy F nie zdążył wycofać się na odpowiednią odległość od eksplodującego przeciwnika. Mętnoczerwony obłok zasnuł obie jednostki.

– Koniec – powiedział admirał beznamiętnym głosem. – Jeszcze dziesięć minut i koniec. Maks piętnaście. Candy! Idziemy pomóc naszym.

– Nie mamy piętnastu minut. Nawet dziesięciu – wtrącił się przez interkom Werner. – Albo katapultuję reaktor za pięć minut, albo za nic nie odpowiadam.

– A jakby dać mu chwilkę odsapnąć? – zapytał Borowski.

– Bez sensu. To bolesne, co panu powiem, ale on już wybucha. Można powiedzieć, że trzymam go w rękach i dmucham jak na gorącą kartoszkę.

– A co z tobą tam? – jakby przypomniawszy sobie coś ważnego, zapytał ZDO. Widocznie, jak i każdemu do tej chwili, wydawało mu się, że tam, gdzie gospodarzy Werner, wszystko musi być cacy. – Ile rentgenów załapałeś?

– Betka, jestem w ciężkim skafandrze – odparł Andrew. – Tu już dawno mam pustkę. Inaczej nie ochłodziłbym tej zabawki.

– Jaki stopień przegrzania, Andriej? – ostrożnym tonem znów odezwał się do niego Jean Paul, po raz pierwszy używając rosyjskiego imienia Wernera.

– Dwieście trzydzieści.

– Czyli powinniśmy byli eksplodować trzydzieści procent temu?

– W próżni pociągnie nawet do dwustu pięćdziesięciu. Ale to ma swoje minusy. Nie mogę dokładnie określić momentu, kiedy palnik pójdzie w diabły.

– Potrzebujemy jeszcze dwóch minut lotu do rozpoczęcia pracy ze „Starkiem” – sucho rzuciła Ive. – Przypuśćmy, że wyląduję na tym, co jest w zasobnikach, to nie problem. Ale przy „Starku” będę potrzebowała całej mocy, i to na długo. Zdecydujcie się w końcu na coś, panowie.

– Ja też będę potrzebował całej mocy – wtrącił Fox. – Ca-łej! Słyszysz, Andy?

– Słyszę – ponuro potwierdził technik.

– Możemy zaczynać? – zapytał Raszyn, wracając ze swojego taktycznego daleka. – Jest nas trzech, ale to chyba tylko czasowo.

– Dobra – powiedział Werner. – Idziemy powalczyć. Zapomnijcie wszystko, co powiedziałem. Zatłuczcie gada.

– Słyszeliście?! – zapytał admirał z takim zapałem, jakby mu darowano życie. Zresztą trochę tak było. – Wy-ko-nać! Zatłuc gada!!!

– Scout neutrali prosi „Starka” o otwarcie śluzy – zameldowało radio. – Mówi, że się boi. Chce przeczekać. Zgodzili się.

– Nie wiem, co Abe wymyślił – wymamrotał Borowski – ale niepotrzebnie to robi.

W tym czasie Andrew dosłownie tonął we własnym pocie wewnątrz kombinezonu. Temperatura przestrzeni, choć bliska zeru absolutnemu, już na poziomie poszycia zmieniała się w dodatnią, a wewnątrz sekcji reaktora sporo metalowego sprzętu było lśniącą kałużą. Gdyby Werner nie wpadł na ryzykowny eksperyment z rozszczelnieniem, „Skoczek” eksplodowałby ponad pół godziny temu. Ale technik zdawał sobie sprawę, jak blisko śmierci jest Grupa F, i chciał dać Raszynowi tyle szans, ile mógł i potrafił. Dlatego reaktor działał już poza granicą możliwości. Andrew nie potrafił wyliczyć, jak długo jeszcze wytrzyma, ale wiedział, że musi działać. Gdyby reaktor nie decydował w tej chwili o życiu lub śmierci, Werner z przyjemnością poradziłby Raszynowi wskoczyć do modułu awaryjnego i sam ruszyłby tam za nim. Tyle że od tego, czy ocaleje „Skoczek” i czy jego dowódca wyjdzie z boju zwycięsko, zależało bardzo wiele, zbyt wiele. Poza tym wyrzut w modułach oznaczał dla załogi natychmiastowe uwięzienie. I równie niechybną salwę plutonu egzekucyjnego – co najmniej dla zdrajców ojczyzny: Uspienskiego, Borowskiego, Kendall i Foxa. A może i dla reszty. Zresztą z tej listy najbardziej obchodziła go Ive. To, co robił w tej chwili, robił dla niej.

Dlatego „Skoczek” po prostu musiał zdławić ogień „Starka” i przebić się w stronę Rosji. Tam, gdzie buntownicy długo jeszcze nie będą wykryci. A gdy już ich wykryją, odwiozą do Europy z honorami. Dlatego ten przeklęty reaktor musiał wytrzymać jeszcze kwadrans.

Pod warunkiem, że SOB „Paul Atrydes” nie zostanie wcześniej śmiertelnie zraniony.

I jeśli „Starkowi” pod wpływem przeciążenia nie wysiądzie system sterowania ogniem.

I jeśli nie wysiądą nerwy master-nawigator Kendall. W jej rękach było już nie tylko życie Wernera, ale całej załogi.

* * *

Trzy cruisery, niemal niewidoczne na tle gigantycznego cielska „Starka”, dziobały jego porty armatnie i szybko odskakiwały. Dokoła samobójców uwijały się fightery, ale Raszyn polecił nie zwracać na nie uwagi. Zresztą stado tych drobnych jednostek starało się trzymać z daleka, odkąd co najmniej dziesięć z nich rozbiło się o burty atakujących, nie wyrządzając im specjalnej szkody.

Upływała siódma minuta walki, kiedy jeden z cruiserów, ten, któremu już wcześniej nawalał napęd, stracił sterowanie.

– Och, teraz się zacznie… – szepnął Borowski, wciągając głowę w ramiona. – Niechby przynajmniej wbił się w niego czy co…

„Stark” wystrzelił i trafił. Był to potworny widok. Po okręcie nie został praktycznie żaden ślad. Silna i dobrze chroniona jak na swoją klasę jednostka rozpadła się w pył.

– Pracujemy, chłopcy i dziewczynki… – mamrotał Raszyn. – Pracujemy…

„Stark” kilka razy haniebnie spudłował, jakby palnął bez celowania. Przerwy między salwami giganta wydłużały się coraz bardziej.

– Słabnie, gadzina! – warknął zadowolony admirał. – Candy, bliżej, bliżej do niego!

– Jak tam, siostro? – zawołał ze stanowiska ogniowego Fox.

– Trzymam się – wycedziła przez zęby Ive. Czasem wzrok jej mętniał i tylko wysiłkiem woli udawało jej się rozpędzać przesłaniającą spojrzenie mgłę. Kendall była zmęczona, do tego bardzo nie podobał jej się głos, jakim o temperaturze reaktora meldował Werner. Był za bardzo spokojny. Przesadnie. Ive wystarczająco dobrze znała swojego Andy’ego, by to wyczuć. Zwykle żywy i bezpośredni, teraz stał się nagle bardzo skoncentrowany i nawet trochę jakby nie z tego świata.

Monitor diagnostyki części rufowej na jej pulpicie był martwy. Zdalna kontrola reaktora przestała funkcjonować. Tylko dzięki działaniom Andrew skomplikowana maszyneria nie zaczęła jeszcze żyć własnym życiem. I była jeszcze jedna rzecz, co do której w Ive zaczęły się dopiero rodzić mętne przypuszczenia, ale z braku czasu nie mogła ich sprawdzić – jeśli nie ma kontroli zdalnej, a tylko ręczna, to znaczy…

– Nie spać! – wrzasnął jej nad uchem admirał. – Walnie z szóstego portu za dziesięć sekund. Osiem… Siedem…

Łu-bu-dub! Pudło.

– Zuch. I trzymaj się nadal z dala od rufy. On tylko czeka, żebyśmy się połakomili na zwierciadła.

– W porządku, sir.

– Candy, słoneczko, jeszcze trochę. Jak będzie trzeba, to ja sam wyląduję.

– Jestem OK, sir.

– Uwaga! – usłyszeli w słuchawkach głos Wernera.

Powiedział to cicho, ale tak, że Ive poczuła spazm w gardle.

– Jeszcze ociupinka, Andriej! – jęknął admirał. – Kropelka!!!

– Za sześćdziesiąt sekund reaktor wybuchnie. Proszę o pozwolenie katapultowania reaktora.

Raszyn zawył i obiema rękami z całej siły walnął w pulpit, rozbijając szybkę jednego z monitorów.

– Koniec… – syknął, uderzając głową w szklane kruszywo. – Koniec…

– Rozumiem – powiedział Andrew i nieoczekiwanie zachichotał. – Ive, kochanie, przechodź na zasobniki. I jeszcze jedno, kochanie…

– Zabraniam!!! – ryknął dowódca, unosząc głowę do sufitu, jakby chciał poprosić o coś Boga, w którego nie wierzył. – Poruczniku Werner, zabraniam panu!

Borowski wyciągnął rękę, zamierzając widocznie chwycić admirała za ramię, ale nie sięgnął.

– Christoff, przejmij sterowanie – szepnęła Candy. W końcu zrozumiała, dlaczego Raszyn zachowuje się jak wariat. I co chciał jej powiedzieć Andrew.

– A co jeszcze? – zapytał Werner z lekkim zdziwieniem w głosie. – Czego oczekiwaliście, szczerze mówiąc?

57
{"b":"102796","o":1}