Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kompletnie niezamierzenie bezpieczniaki pomogły Wernerowi wyrwać się z Ziemi w zupełnie nowy kosmos, nie ten znany mu wcześniej. W kosmos Grupy F.

Część trzecia. Na Ziemi

Prywatne konfidencjonalne posłanie od admirała Uspienskiego zwaliło się na dowódcę policyjnej eskadry Rabinowicza jak śnieg na głowę. Pogrążyło go w głębokiej frustracji, tym bardziej że nie zdołał wyjaśnić, skąd właściwie sygnał Raszyna przyszedł na policyjną boję informacyjną. A sama treść komunikatu była już tak niezwykła, że wiceadmirał policji najpierw stracił głowę. Jako realista wiedział, z kim ma do czynienia. Oficjalną wersję, głoszącą, że Uspienski wypadł z szyn, od razu odrzucił jako bezsensowną. To zaś, że Grupa F urwała się spod władzy, Rabinowicz od razu zinterpretował w najprostszy, ale i zarazem najsensowniejszy sposób: Aleks postanowił jednak w końcu zająć się polityką i przejąć władzę. Demonstracja siły na Marsie była wcale nie czynem szaleńca, ale świadomego skutków gracza.

Jako policjant Rabinowicz powinien był Raszyna aresztować i oddać pod sąd. Ale jako żywy, jak na razie, człowiek, na dodatek posiadający rodzinę, wolał tego nie robić. Dlatego gdy tylko z Ziemi dotarł rozkaz ujęcia buntowniczego admirała, policyjny dowódca zaczął w nerwowej atmosferze przemieszczać swoje siły. Wiedział dobrze, że zdekompletowane siły armii nie były gotowe do poważnej wojny międzyplanetarnej i ledwo, ledwo mogłyby zająć się obroną Ziemi. Jedyną realną siłą zdolną do skarcenia Raszyna była nieszczęsna eskadra Rabinowicza.

Niestety, jego największym problemem była niewiara w szczerość danych otrzymywanych z Ziemi. Ta, wydając polecenie aresztowania Raszyna, informowała, że admirał zgłosi się sam do policji i nie będzie strzelał pierwszy. Na pytanie, co w ogóle może robić Raszyn w rejonie Pasa poza walką z policjantami, Rabinowicz odpowiedzi nie otrzymał.

Dlatego wiceadmirał nie spał po nocach, sam się podkręcał i niemal wykończył własny sztab. Raz mu się wydawało, że Grupę F należy wyprzedzić zmasowanym uderzeniem, innym razem żądał przedstawienia mu jakiegoś planu, możliwie podłego i złośliwego, pozwalają’ cego na wyciągnięcie Raszyna ze „Skoczka”, co zdekapituje Grupę F. Ale wszystkie pomysły na atak kończyły się takimi wnioskami, że nie wiadomo, w jakim kierunku strzelać, a skomplikowane plany porwania dowódcy grupy były zbyt szalone, by myśleć o nich poważnie.

Kiedy Raszyn niespodziewanie pierwszy skontaktował się z eskadrą, Rabinowicz poczuł, że kamień spada mu z serca. Potem rozbolała go głowa. Oczekiwał od Uspienskiego wielu rzeczy – propozycji współpracy, ultimatum czy choćby godnego rosyjskiego gieroja wyzwania: idę na was. A zamiast tego otrzymał spokojny i przyjazny tekst na pozór do niczego niezobowiązujący. Raszyn zrelacjonował, co się naprawdę stało, wyłożył swoje plany na przyszłość i niczego w zamian nie oczekiwał.

Nie mógł chyba zrobić Rabinowiczowi gorszego prezentu. To policyjny wiceadmirał musiał teraz podjąć decyzję i wziąć na siebie za nią odpowiedzialność. Walcząc z chęcią przekazania oświadczenia Raszyna psychoanalitykowi, łyknął proszek od bólu głowy i wyprowadził na monitor załączony do tekstu fotos.

Uważnie przyjrzawszy mu się, wziął jeszcze dwa prochy. Potem ruszył do punktu medycznego i zarekwirował u lekarza zapas spirytusu. Następnego dnia czuł się kiepsko, więc eskadra mogła w końcu trochę od niego odetchnąć. Wreszcie zwołał na okręt flagowy wszystkich starszych oficerów eskadry i pokazał im zapis, na którym ogromne błyszczące kręciołki Obcych ganiały za malutkim ziemskim scoutem.

Kiedy w mesie zapanowała cisza, Rabinowicz uniósł rękę, wzywając podwładnych do porządku, i wygłosił charakterystyczną dla siebie mowę, krótką i treściwą:

– Ten pieprzony zapis, żeby go… tego i z powrotem… jest autentyczny. Zrobił go Abraham Fein, doświadczony stary pierdoła, wy go, kurde, znacie. Aleksa Uspienskiego, żeby pękł, też znacie. Nie jest on, w mordę i nożem, psychopatą. To zwyczajny pieprzony Rosjanin. Powiada, że go wystawili na czerwonodupków. Wspaniale. Niech ci… – Tu nastąpił zestaw przekleństw trwający około minuty. -…cywile kiwają, kogo sobie tam chcą, sto fiutów im w zęby i otręby, a kotwica w dupę! Najważniejsze, żeby nas nie kiwnęli. A chcieli… – urwał i kolejna minuta minęła mu na rozmyślaniach. – Walka z tą porąbaną Grupą F to zajęcie dla umysłowo niedorozwiniętego, tak sądzę, żeby mnie posrało… Wiadomo, my tu żadnej Grupy F, srutu-tutu, się nie boimy, załatwimy ją jak trzeba. Jak trzeba będzie, to oni nam będą robili laskę, aż się zadławią. Ale ile przy tym wytłuką naszych pierdzielonych naczyń, strach myśleć, kij im w ryj. Mnie się takie śmierdzące układy nie podobają. Wydaje mi się, że Aleksowi też nie. To stary i cwany Rusek. Proponuję, żebyśmy się rozminęli, kurweńka, po dobremu. Tak więc w obecnej pedalskiej sytuacji biorę na siebie całą odpowiedzialność. A wy, taka wasza-nasza i powrotna… – Kolejna dygresja dowódcy eskadry dotyczyła szczegółów intymnego życia podwładnych. – Co to ja mówiłem?

– Powiedział pan, że bierze odpowiedzialność na siebie, panie wiceadmirale, sir! – przypomniał zastępca Rabinowicza.

– Bo kto tu jeszcze jest do czegoś takiego zdolny, może ty? Co? – prychnął wiceadmirał, nie dokładając do pytania żadnego mocnego słówka. Jako dobry dowódca nigdy nie przeklinał oficerów osobiście, zwłaszcza kiedy znajdowali się w towarzystwie niższych szarż. Chociaż nie krępował się przeklinać całej kadry hurtowo.

– No więc, hultaje! – przeszedł do podsumowania. – Rozkazuję wszystkim, żeby szybko spieprzali stąd w trzy piczki i nie odzywali się za kija-pana, póki nie pozwolę. Może Aleks nie kłamie, szlag by go, może to jest jakaś pułapka. Plan dyslokacji naszych śmierdzących sił otrzymacie od szefa sztabu. Potem ustawiacie się na swoich, w dupę, miejscach i będziecie cicho czekać. Zajmujemy pozycje do zasranej obrony sferycznej. Ja w centrum czekam na Aleksa, on, kurwisyn, ma przybyć dwoma okrętami. Ale jeśli, parch jeden, chce nam wcisnąć jakieś gówno do zupy, przynajmniej wy, kurna, zostaniecie przy życiu. Wszystkie szczegóły, detale i inne pieprzone namiary zostaną wam podane za chwilę. No i tak to, w dupę jeża, wygląda. Czekam na wasze zasrane pytania!

– A co z Obcymi, sir? – odezwał się ktoś przesadnie ciekawski. – Znaczy co z nimi będziemy robić?

Wiceadmirał spopielił tępego oficera wzrokiem, kwaknął i popatrzył z nadzieją na zastępcę.

– Nic nie będziemy robić z Obcymi – spokojnie powiedział ten. – To zadanie dla wojska. Ponieważ z armii zostały… – zająknął się lekko -…jakieś tam resztki…

– Krótko rzecz ujmując, ten rosyjski pojeb ze swoją pojebaną grupą potrzebny jest żywy i nieuszkodzony! – dodał jeszcze Rabinowicz. – I całe wasze prawicze szczęście, że nie jest psycholem i chce jak i wcześniej wykonywać swoją porypaną pracę! Dlatego że gdyby przeciwko Obcym wystawili was, obsrańcy i obszczańcy, to nawet ja sobie tego nie mogę wyobrazić. Oczywiście, jeśli z Aleksem jest wszystko w porządku, to powinniśmy go w dupę całować i się nie krzywić!

– Właśnie – przytaknął zastępca. – Właśnie to chciałem powiedzieć, sir.

* * *

– Włączyć światła pozycyjne – zadysponował Raszyn.

„Gordon” i „Skoczek”, bezcielesne czarne plamy na czarnym tle, nagle zmieniły się w dwie świąteczne choinki.

Policyjna eskadra, na której ekranach nagle z niczego wyrosły dwa okręty, wydała z siebie chóralny jęk.

– Twoja mać! – pisnął dowódca, podskakując w fotelu.

– Wiceadmirale Rabinowicz, proszę odpowiedzieć admirałowi Uspienskiemu! – rozległo się w głośnikach.

– Ale się przyczaili! – jęknął policyjny kanonier. – To są numeranci… Działa do bo-oju!

– Twoja mać… – wymamrotał Rabinowicz. – Gdzie jest pieprzony szef zwiadu? Jak to się stało, że nam w dupę wleźli, a my o tym jeszcze nie wiemy?

32
{"b":"102796","o":1}