Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Odpowiadaj, Bobby, widzę cię! – zawołał Raszyn.

– Nie możesz nas widzieć! – ryknął wiceadmirał. – Dlaczego on nas widzi? Jak to tak?! – przestał nawet przeklinać.

– Rabinowicz, masz pozdrowienia od cioci Chai! – nie ustawał w nawoływaniach Uspienski.

Policjant walnął pięścią w pulpit.

– Nie widzisz mnie! – wrzasnął. – Jak, twoim zdaniem, stoję, co?

– Masz obronę sferyczną – spokojnie odparł Raszyn. – Sam wisisz nieco z lewej i wyżej środka, patrząc od mojej strony. Cześć, Bobby.

– Żebyś zdechł! – sapnął Rabinowicz. – Witaj, Aleks. Jak się czujesz?

– Nie zaobserwowano zmian chorobowych. O to ci chodzi?

– Akurat to mnie nie martwi. Słuchaj, Aleks, a gdzie twoja grupa?

– Ma sprawy do załatwienia w innym miejscu.

– Ta? Naprawdę w innym? Gdzie?

Raszyn roześmiał się głośno.

– Jakże mi się podoba ta kolejność pytań… Bobby, dlaczego jesteś taki nieufny? Nie ma tu żadnych innych moich okrętów, słowo honoru.

– Może jestem nieufny, ale ciągle żywy – odparł Rabinowicz. – No więc gdzie ich podziałeś?

– Przecież mówię, że polecieli załatwiać sprawy. Bobby, lepiej, żebyś nie wiedział, gdzie są. Będziesz jeszcze bardziej żywy.

– Ja wiem lepiej, co jest dla mnie lepsze, kurna noga!

Za plecami Rabinowicza delikatnie odchrząknął radiooperator.

– Co jest, mać twoją o podłogę? – zapytał policjant.

– Panie wiceadmirale, sir. Szef zwiadu na drugim kanale.

– Aha! Kurrr… A, Aleks, poczekaj na mnie chwilkę?

– Nie ma problemu.

Rabinowicz przełączył się na drugi kanał.

– Jak ci się udało nie zobaczyć tych dwóch wielkich łajb, co, kurwa, w gardło twoje? – zapytał, zapominając o obecnych dokoła młodszych oficerach.

– Musieli dolecieć na rozpędzie. Bez ciągu. Stara piracka sztuczka, sir.

– No to jak my, żeby cię…

– Sir, przecież nastawialiśmy się na wojsko, a nie na piratów, nie?

– I co? – poważnie zapytał wiceadmirał.

– To, że boje skanujące były odpowiednio nastrojone, sir.

– No i co, kurna, tylko nastroju nie miały?

Szef zwiadu obraził się i nie odpowiedział.

– No, pytam się! – nalegał Rabinowicz.

– Moja wina, sir!

– Mój ty orle z sinymi jajami! – rzucił dowódca i wrócił do łącza zewnętrznego.

– Przepraszam, Aleks – powiedział. – Na czym, kij w ryj, stanęliśmy?

– Myślę, że mógłbyś do mnie wpaść z wizytą?

– A może ty do mnie?

Raszyn zastanawiał się sekundę.

– Wiesz, Bobby – powiedział znaczącym tonem – nie słyszę pewności w twoim głosie. Chyba jeszcze nie zdecydowałeś, jak powinieneś ze mną postąpić.

– Nie pękaj! – roześmiał się policjant. – Nie ruszę cię. Jeśli cię aresztuję, to kto się zajmie Obcymi?

– Słusznie gadasz – zgodził się Uspienski. – Nikt. Choćby dlatego, że nikt w nich nie wierzy. Bo to nie na rękę Radzie Dyrektorów.

– No właśnie! Możesz wpaść, Aleks. Mam spirytus.

– Nieźle. My tylko samogon.

– No to bierz samogon i wpadaj.

– Nie, tak nie przylecę.

– Słuchaj, Aleks, przestań z tymi rosyjskimi sztuczkami. Daję ci słowo, wy-pu-szczę. Gdzie tylko będziesz chciał.

– A co potem zameldujesz na Ziemię? – zapytał czule Raszyn.

– Powiem, że kurwisyn nie przyszedł, i koniec. Czekaliśmy, a ty nie przyleciałeś. Tylko „Gordon” się pojawił, i to na autopilocie. O, właśnie! Słuchaj, Aleks, może rzeczywiście siedź sobie u siebie.

– Tak? – roześmiał się admirał.

– No tak! Ja poślę na „Gordona” saperów, a ty się na razie nie ruszaj. – Rabinowicz dał znak zastępcy, ten zaczął wystukiwać rozkazy na desce. – I pamiętaj, Aleks, że ja swoim pałęgom kazałem strzelać. Ruszysz statek, to tak ci przypierdzielą, że cię matka Rosja nie pozna! A jeśli to gówno eksploduje, to też na tym stracisz.

– Bobby – powiedział Raszyn z wyrzutem – nie wstyd ci?

– Nie, ja jestem gliniarzem – odparł poważnie policjant. – Wyższe uczucia uległy u mnie atrofii.

– Szkoda, że nie jesteś moim podwładnym. Ja bym cię… A właśnie, masz pozdrowienia od Borowskiego.

– Jemu też wsadź moje tam, gdzie i on mi. Słuchaj… – Rabinowicz nagle przeszedł niemal na szept. – Abraham… Fein wrócił?

– Jeszcze nie.

– Co ty o tym myślisz?

– Myślę, że wróci. Abraham jest nie do wykończenia. Ani swoi go nie załatwią, ani Obcy.

Na ekranie policyjnego okrętu flagowego malutkie białe światełko raźno poleciało w stronę rozjarzonego ogniami kolosa „Gordona”.

– Widzę twoich saperów – powiedział Raszyn. – Niepotrzebnie to robisz, Bobby.

– Dlaczego? – zapytał zaintrygowany wiceadmirał.

– Dostaną ataku serca. Tyłek, zanim opuścił okręt, z rozpaczy wszystko z niego wyprzedał. Wymienił na siwuchę, co się dało oderwać. Tylko napędu nie ruszył i osprzętu nawigacyjnego.

– No to wielkie dzięki… – powiedział Rabinowicz. – Aleks, ty naprawdę jesteś nienormalny. Tylko tobie może przyjść do głowy, żeby rozkraść cały pierdolony megadestroyer, a potem cynicznie się do tego przyznać… Wiesz co, to nie jest nawet po rosyjsku…

– Przepraszam, więcej nie będę.

– Dlaczego wy, Rosjanie, jesteście takim złodziejskim narodem?

– A czy to ja kradłem? – obruszył się Raszyn.

– Ty dowodziłeś – zarzucił mu policjant.

– Słuchaj, będziemy tak czekali, aż twoi saperzy wylecą w powietrze? A może zajmiemy się czymś sensownym?

– Jakim, twoja mać, zajęciem? Według mnie wszystko jest jasne. Spadaj stąd i kij ci w dupę na pożegnanie!

– Już teraz? – zdziwił się admirał.

– Natychmiast – rzucił Rabinowicz. – I żebym cię więcej na oczy nie widział. Wypiertentego stąd, i to gazem.

– Dobry z ciebie chłop, Robercie – powiedział w zamyśleniu Raszyn.

– Taki już jestem. Powiedz mi tylko jedno na pożegnanie. Ci zasrańcy, Obcy, jak sądzisz, może tylko przypadkiem się do nas zwalili, co? Pokręcą się, kurna, i wypieprzą?

– Chyba będę musiał wpaść do ciebie… – Uspienski westchnął znacząco.

– Bo?

– Bo to by była bardzo smutna rozmowa.

– Przestań, każę swoim ludziom zatkać uszy. Hej! Wszyscy hultaje, którzy podsłuchują! Zatkać u-sz-szy! Raz, dwa! To rozkaz, żeby was!…

W eterze rozległ się cichy szmer.

– Jacy zdyscyplinowani chłopcy – pochwalił Raszyn.

– To dobrzy gliniarze. Nie powiem złego słowa. No, mów!

– Bob, pamiętasz przypadek „Skywalkera”?

– Kur! Jeszcze jak!

– A wiesz, że jeden człowiek przeżył? Przyleciał na awaryjnym module na Ziemię?

Rabinowicz podrapał się po głowie.

– Jak by ci to powiedzieć… – wymamrotał. – Nie to, żebym, kurna, nie wiedział… Ale szczegółów nie znam.

– Trzymaj się fotela. Zamiast prawdziwego człowieka przyleciał klon.

– Job twoju! Skąd wiesz?

– Powiedziała mi ciocia Chaja.

– Nie znasz cioci Chai! – oświadczył wiceadmirał tonem prokuratora w sądzie.

– Cioci Chai z Paryża czy cioci Chai z Chicago?

– Żebyś zdechł! Przestań się znęcać, w mordę! Ja mówię poważnie!

– Zbadałem go.

– Ta-ak… – powiedział Rabinowicz. – A najpierw, kurna, zabiłeś.

– Zabiłem bardzo wielu ludzi – rzekł oschłym tonem Raszyn. – Na Marsie, na Wenus, w otwartym kosmosie. Bardzo wielu, Bobby.

– Nie łącz wojny, stara zarazo, z zabijaniem. Dobra, nieważne. Gdzie go znalazłeś?

– Przez kilka lat latał na jednym z moich statków. – Admirał nie sprecyzował, że na „Gordonie”, żeby nie straszyć wrażliwego Rabinowicza. – A przy okazji kapował do admiralicji.

– Ja pierdolę!

– No właśnie. Bardzo dziwna historia, Bobby. Rozumiesz, nawet w hipnozie zapewniał, że jest prawdziwy. Miał wpakowaną fałszywą pamięć. Klon też wykonany wspaniale, nie do odróżnienia od człowieka. Dorwaliśmy go, bo znaleźliśmy dowody śmierci oryginału. A teraz już wiemy na sto procent. Mój doc znalazł jakieś malutkie niezgodności… Nie pamiętam, nie jestem specjalistą, jakieś małe odchylenia w strukturze DNA. Jeśli klon miał jakiś swój własny program, to ukryty gdzieś na peryferiach mózgu. My nie potrafimy tak głęboko grzebać.

33
{"b":"102796","o":1}