Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czyli po co ta zaraza u nas siedziała…

– Nie wiadomo.

– I co ja mam myśleć o tej chujozie?

– To pytanie do ciebie – powiedział Raszyn. – Ty jesteś gliną.

– Wiesz co… – zaczął twardym tonem Rabinowicz. – Masz go? Daj go mi, co? Ja mam speców od ekspertyz sądowo-medycznych.

– Muszę się zastanowić. A może pół na pół?

– Do czego ci jeszcze jest potrzebny?

– Dowód!

– No tak! Przecież będziesz całemu światu udowadniał, jaki z ciebie fajny Rosjanin!

– Coś nie tak powiedziałem? – zdziwił się Uspienski.

– Nie… Ach, żeby mnie… No więc, ty… tego… Odetnij kawałek tego potwora, jakiś taki apetyczny, a ja sam po niego przylecę. Gdzieś, kurna, za pół pieprzonej godzinki.

– A saperzy? – zapytał złośliwie Raszyn.

– Pierdol się. Bez odbioru! – odparł Rabinowicz.

* * *

Kiedy wiceadmirał Rabinowicz, obładowany kufrem z fragmentami organizmu kapitana Meyera, opuścił pokład „Skoczka”, do Raszyna przyszedł ZDO.

– Zabrał samogon? – zapytał poważnie Borowski.

– Nie – odparł admirał, w zamyśleniu przyglądając się swoim paznokciom.

– No to proszę go oddać – zażądał pierwszy oficer. – Gdy wy babraliście się we flakach Issiaha, ja dogadałem się z jego chłopakami co do baterii do mauserów. Bo nam brakuje. Sto luf działa, a dycha nie trzyma ładunków.

– Masz! – warknął z obrzydzeniem Raszyn, wypychając kopniakiem kanister spod stołu.

– Dziękuję. – Borowski zniknął za drzwiami, coś do kogoś powiedział i natychmiast wrócił. – A mówi się niby, że łapsy nie biorą łapówek – zauważył.

– To są dobre łapsy – ponuro rzucił dowódca. – Chcą nam pomóc.

– Akurat. Widzę. Oczywiście, to nie moja sprawa…

– Pierdol się.

– Fuj, szefie! Ledwie pół godziny z Bobbym i już się pan wyraża jak urodzony Rabinowicz.

– Pardon, wyrwało się. Ale ty mnie tym swoim gadaniem ustrzeliłeś. Co do Bobby’ego… Rzeczywiście, ma ciężki charakterek. Pamiętam go z uczelni. Pogada z nim człowiek minutę, a potem mać się sypie, czy się tego chce czy nie. Zakaźny czy jak?

– Wychował się na ulicy – wyjaśnił Borowski. – Wie pan, driver… Radziłbym… Krótko mówiąc, oni nie chcą nam pomóc. Oni chcą Grupą F osłonić swoje dupy.

– To wiadomo – westchnął Raszyn. – Ale wiesz co, Jean Paul? Wyniosłem jedną korzyść z rozmowy z Rabinowiczem. On się naprawdę boi Obcych. Trzęsie się z przerażenia. Jest gotów na wszystko, żeby tylko ktoś go przed nimi obronił.

– Przecież nie mamy pewności, czy tu przylecą…

– Ale on już jest ugotowany. Mało kto poważnie traktuje Obcych. Nikt się ich nie boi. Poza tymi, co mają wystarczająco dużo danych, by wierzyć w ich istnienie. Wywiad wojskowy, a i to pewnie niecały. Jeszcze ja i ty. I nikt więcej. A tu nagle wiceadmirał policji! Dowódca jedynej pełnowartościowej eskadry w ich resorcie. Ciekawe, co? Jak myślisz, Jean Paul?

– Myślę, że to ciekawe – przytaknął Borowski, przysiadając na skraju biurka. – Jak on to powiedział? Że się boi?

– Nie. Akurat tego nie powiedział.

– No to czego chciał?

– Chciał, żebyśmy polecieli na Ziemię i urządzili tam przewrót.

– C-co?

– Rozumiem twoją reakcję – uśmiechnął się Raszyn. – Nie różni się od mojej.

– Ja pierdzielę! I to policjant?!

– Wielki policjant. Nasz Bobby, jak się okazuje, jest idealistą. Znudził mu się ludowy kapitalizm. Uważa, że to najzwyklejsza dyktatura. Może nawet jest w tym jakaś racja: kiedy cała planeta staje się jednym wielkim holdingiem…

– Gdyby mnie ktoś zapytał… – zaczął rytualnie ZDO, ale przechwycił pełne wyrzutu spojrzenie admirała i przeszedł do sedna: – Może jestem typem bezideowym, ale wydaje mi się, że Bobby ma rację.

– Ta-ak? – mruknął Raszyn, krzywiąc brew.

– Przecież niczego się teraz nie robi dla narodu, tylko dla kompanii. Dlaczego walczyliśmy z koloniami? Bo firmy broniły swoich baz surowcowych. I to jakich! Baz spermatyd i komórek jajowych! Przecież najprościej by było wypuścić czerwonodupków spod kurateli i kupować sobie od nich materiał, do oporu. Ale nie, oni chcą za friko! Darmo napłodzić jak najwięcej ludzi, żeby miał kto na nich orać! A system kredytowy? Każdy od urodzenia siedzi po uszy w długach! I jeszcze mu wciskają, że to dla jego dobra… Proszę tylko pomyśleć. Na Ziemi dzieje się coraz gorzej. W każdym razie tak mi się wydaje.

– A komu się nie wydaje? – prychnął admirał.

– Tym, co są zadowoleni. I tym, co mają to w nosie. I durniom.

– No to mamy osiemdziesiąt procent ludzkości, Jean Paul. Albo i dziewięćdziesiąt.

– Teraz trochę mniej, driver. Znacznie mniej. Wielu już sobie zadaje pytania, dlaczego Wenus i Mars postanowiły nie kopiować ziemskich schematów, a ogłosiły się republikami.

– Kuse te republiki. Niedaleko od nas odeszły.

– No, szefie, na razie nie mają za bardzo co żreć. Ale wcześniej czy później zadziała tam demokracja. Na Ziemi też wystarczy dobrze pogrzebać w Sieci. Widać od razu, co myślą. Tylko my żyjemy w swoim malutkim świecie odcięci od wszystkich i im mocniej nas kopią, tym szczelniej zamykamy te bramy. Po prostu nic nie wiemy o normalnym życiu!

– Myślisz, że tam na dole to jest normalne życie? – zapytał Raszyn. – Wątpię. Gdyby na dole było OK, to łatwiej byłoby się dostać do desantu. – Nie podoba mi się to wszystko – westchnął ciężko. – Nie podoba.

– No bo pan jest Ruskim, driver. Pan musi.

– Co muszę, antropologu pieprzony? – Admirał wzniósł oczy do sufitu i wolno wypowiedział kilka rosyjskich słów. Borowski nawet nie próbował zgadnąć, co oznaczały, ale słusznie domyślał się, że nic dobrego.

– Pan musi tak żyć, żeby wszystko na świecie panu nie pasowało… to pan musi. Może przyniosę coś do wypicia? Znam was, Ruskich, poważne decyzje zapadają tylko przy szklance.

Miało to zabrzmieć jak życzliwy, choć gruboskórny żart, jak to między astronautami, ale Raszyn nie był w nastroju.

– Chcesz mnie rozeźlić? – zapytał rzeczowo.

– Bardzo – uczciwie przyznał Borowski. – Szefie, jak ja się cieszę, że Rabinowicz zaczął ten temat!

– To jest jakiś żydowski spisek. Czego chcesz, Jean Paul? Żeby Grupa F ogniem i mieczem doprowadziła ludzkość do szczęścia?

– Bardzo.

– Twój Rabinowicz obiecał nam miesiąc.

– Taki sam mój, jak i pana – prychnął ZDO. Chciał jeszcze dodać, że skoro nawet głupie psy gryzą się między sobą, to tym bardziej dla niego nie każdy Żyd będzie zaraz bratem. Ale bardziej zastanowiło go co innego. – Co znaczy: obiecał miesiąc? – zapytał.

– Jeśli Grupa F nie zostanie zrehabilitowana w sposób pokojowy i będziemy musieli udowadniać swoje racje siłą, to Rabinowicz cały miesiąc będzie pełzł od Pasa do Ziemi. Jeśli zobaczy, że idzie nam dobrze, przyhamuje trochę. Ale jeśli… Sam rozumiesz. W tym przypadku i tak będziemy mieli miesiąc, żeby spadać na Wenus.

– A nie zagra po naszej stronie?

– To już jak na niego za dużo. No i jeśli nas rozwalą, to kto będzie walczył z Obcymi, jak nie on?

– Dobry gliniarz – przyznał Borowski.

– A czy ja coś innego mówiłem? Pewnie, że dobry. Tylko przeklina, dwa razy mać na trzy słowa.

– No to damy im czadu! – wojowniczo oświadczył ZDO. – W ciągu miesiąca z łatwoś…

– Nie jestem pewien, czy tego chcę – przerwał mu Raszyn.

– Zechce pan – powiedział z niezachwianą pewnością w głosie pierwszy oficer. – Proszę tylko częściej myśleć o tym, że w ojczyźnie mamy dyktaturę oligarchicznego kapitalizmu.

– W ojczyźnie mam tylko zgliszcza, Jean Paul – rzekł admirał z niespodziewanym smutkiem w głosie.

– A co z Francją? – przypomniał Borowski. – Przecież pan jest z Paryża, szefie. A Kanada, a nasz Vancouver? No co też pan gada, słowo honoru…

– Tak, Vancouver – westchnął Raszyn. – Ile tam zieleni, pamiętasz? Fantazja. Ja tam dwa razy widziałem dzikiego jelenia. Na wycieczce z rodziną. Igor miał jakieś pięć lat, Ola… Tfu!

34
{"b":"102796","o":1}