Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Po to, skarbie – powiedział czule oficer do zwijającego się z bólu w kącie Wernera – że jesteś Rosjaninem. A ja bardzo dobrze poznałem wasz gatunek. Rosjanie ciągle jeszcze uważają, że tylko oni są mądrzy, a reszta to tępe gówno. Dlatego też nie uznają wdzięczności. Założymy się, że chciałeś mnie kiwnąć, co? Z wdzięczności, że tak powiem, za to, że cię wyciągnąłem z tarapatów. Ale teraz, myszko, wiesz, gdzie cię mam! – Pokazał Andrew zaciśniętą pięść. – Do samego końca. Na zaw-sze!

Tym sposobem Werner znalazł się na pokładzie okrętu flagowego Grupy F – pocierając skopany tyłek i myśląc, czy nie powinien poderżnąć sobie gardła.

Podobne uczucia buzowały w nim obecnie, kiedy samotny i zrozpaczony wisiał w centralnym rdzeniu „Skoczka”.

Tyle tylko, że teraz nie bolała go stłuczona część ciała, a coś w okolicy serca.

* * *

– Panowie oficerowie! – ryknął dowódca „von Reya”, podrywając się i prężąc jak struna.

– Spocznij! – zawołał od progu Raszyn i usadził wszystkich władczym ruchem ręki. – Panowie oficerowie, mamy bardzo, bardzo mało czasu. Bierzcie terminale, słuchajcie.

Dowódcy, wymieniwszy znaczące spojrzenia, otworzyli pokrywy swoich dech. Raszyn usiadł przy biurku i odwrócił do siebie monitor. Essex stanął za jego plecami, uważnie wpatrując się w obecnych. Borowski zajął miejsce pod ścianą przy drzwiach i skrzyżował ręce na piersi.

– Gotowi? – zapytał admirał. – Patrzcie. Schemat operacyjny zero-jeden. Wszyscy znaleźli swoje miejsce?

– Ho-ho! – nie wytrzymał ktoś.

Na monitorach pojawiło się rozmieszczenie okrętów Grupy F w bezpośredniej bliskości Ziemi. Wszystko wskazywało na to, że schemat był przygotowywany na wypadek zdławienia lokalnego konfliktu albo buntu na ojczystej planecie.

– Tajne opracowanie naszego sztabu – wyjaśnił Raszyn. – Bardzo dobra robota. A admiralicja nie ma o tym pojęcia. Jak widzicie, z powierzchni nic nam nie mogą zrobić. Atak siłami reszty ziemskiej floty też jest nierealny: zauważymy ich pierwsi i zdążymy się przegrupować lub wycofać. Teraz, panowie, stawiam zadanie. Dział liniowy przygotowuje rozkład, wkrótce zostanie wam dostarczony. Po pięciu godzinach od tego momentu zaczniecie zgodnie z tym rozkładem cumować przy „Gordonie” i odbierać jego załogę… Co?!

– Nic, panie admirale, sir – pośpiesznie odpowiedział ktoś z tylnych rzędów.

– Trzeba będzie się trochę ścieśnić – ciągnął więc Raszyn. – Moglibyśmy przenieść około trzystu ludzi na remontowiec, tam są puste magazyny, ale to by było nie fair.

Sala zaszumiała z aprobatą.

– To nic, jakoś się pomieścimy – wyraził ogólną opinię dowódca „von Reya”. – Dobrze mówię?

– Bardzo dobrze – uśmiechnął się admirał. – Pamiętajcie, z „Gordona” schodzą wszyscy. Dalej! Ewakuacja trwa godzinę. Następnie grupa rozdziela się i pojedynczo odchodzi do przewidywanych w schemacie operacyjnym punktów. Tam zatrzymujecie się i czekacie na dalsze rozkazy. Zabraniam jakichkolwiek działań bojowych podczas manewrów. Unikać wszelkich kontaktów. Łączność ze sztabem tylko w przypadkach nadzwyczajnych, wyłącznie przez naszą boję. Pamiętajcie, że zmieniają się wszystkie kody. Ze schematem łączności i nowym systemem szyfrowania zapozna was kontradmirał Essex. Na czas operacji wyznaczam go na dowódcę Grupy F. Panie kontradmirale, przystępuje pan do wykonywania obowiązków natychmiast po zakończeniu narady.

– Tak jest. – Tyłek skinął głową, zachowując kamienny wyraz twarzy.

– Okrętem flagowym na czas operacji będzie „Lock von Rey”.

– Ja nie mogę, reaktor mi się grzeje – od razu oświadczył jego dowódca.

– Naprawisz – powiedział Raszyn.

– Nie daje się naprawić!

– To go zmusisz – rzucił z groźbą w głosie Borowski.

Commander „von Reya” posłał mu spojrzenie pełne bezsilnej nienawiści, odwrócił się do admirała i zrobił nieszczęśliwą minę.

– Olegu Igoriewiczu!jęknął. – Za co to? Przecież ja ledwie pełznę! Chłodzenie mam już prawie na zerze…

– Bardzo nie chcesz? – zapytał Raszyn, najwyraźniej szykując jakiś podstęp.

– Przepraszam… – Oficer opuścił głowę i wbił wzrok w ekran terminala.

Sala wymieniła następną porcję spojrzeń, ale nikt nie odważył się odezwać.

– Pytań nie ma – stwierdził więc admirał. – Essex, rozkaz.

– Panowie oficerowie – niezbyt głośno rzucił Tyłek.

Dowódcy poderwali się z pogrzebowymi minami. Szczególnie załamany był commander „von Reya”.

Raszyn wyszedł zza biurka i przespacerował się przed pierwszym szeregiem krzeseł. W sali panowała grobowa cisza. Nikt z oficerów nawet nie drgnął, pochłaniali tylko wzrokiem dowódcę, a w spojrzeniach można było znaleźć wszystko: od niemego pytania do głębokiego współczucia.

– N-no tak… – powiedział admirał do Essexa. – To nazywam siłami zbrojnymi. To nie jest banda Rabinowicza. I nie banda Wujka Gunnara. To jest prawdziwa Attack Force. Przejmuj grupę, Phil.

Tyłek uśmiechnął się szeroko.

– Spocznijcie, panowie – zezwolił. – Proszę siadać.

Przez salę przeleciało chóralne westchnienie.

– W imieniu dowództwa grupy – zaczął Essex – wyrażam podziękowanie wszystkim obecnym. W tych niełatwych chwilach pokazaliście, że jesteście prawdziwymi wojskowymi astronautami. Panowie, głos ma admirał… Admirał Raszyn.

– Dziękuję, Phil. – Ten skinął głową z zadowoloną miną. – Cóż, sądzę, że swoją godną pochwały jednomyślnością i oddaniem Grupie F zasłużyliście na pewne wyjaśnienia. Zauważyliście, że w schemacie operacyjnym nie ma położenia dwóch jednostek. To „John Gordon” i „Paul Atrydes”. To nie błąd. Po tym jak grupa odleci ku Ziemi, obsadzę „Gordona” jedną wachtą, swoją, i poprowadzę go na spotkanie z eskadrą Rabinowicza. Powiem Bobowi kilka słów, zostawię mu w prezencie „Gordona”, a sam wrócę na „Skoczku”. Wy nie musicie się śpieszyć, a ja polecę na pełnych przepustnicach, więc nawet nie zdążycie zatęsknić za mną. Jakiś tydzień będziecie dręczyć swoim widokiem Ziemię, przypomnicie, z kim mają do czynienia, a ja w tym czasie wrócę. I to właściwie wszystko. Słucham, Pedro, co pana tak niepokoi?

– Przepraszam, sir. – Oficer wstał. – My oczywiście wiemy, że pan i Rabinowicz jesteście starymi przyjaciółmi, ale to jeszcze nie powód, żeby pan tak ryzykował. Nie jesteśmy dziećmi, sir. Świetnie rozumiemy, że pan nie wróci.

– Serio? – zapytał Raszyn, chytrze mrużąc oczy.

– Szanuję pana zdanie, sir. Ale według mnie, zamiast ratować nasze życia, nadstawiając własną głowę, mógłby pan zapytać nas o zdanie – oświadczył Pedro.

– Właśnie! – wtrącił ochoczo dowódca „von Reya”; który wyraźnie nie chciał brać na pokład kontradmirała Tyłka, zwłaszcza jako dowódcy całej grupy. – Wszyscy do czerwonodupków strzelaliśmy, to i wszyscy możemy za to odpowiadać. Dobrze mówię?

– Tak! – chór głosów nie był zsynchronizowany, ale donośny.

Raszyn rzucił na Essexa krótkie spojrzenie. Ten dumnie wypiął pierś.

– Tacy są nasi ludzie! – powiedział z dumą.

Sala eksplodowała, oficerowie zrywali się z miejsc i gwałtownie gestykulowali.

– Wszyscy lecimy do Rabinowicza! – krzyknął commander „Rocannona”. – Niech tylko coś piśnie!

– Mam rozumieć, młodzieńcze, że już się pan nauczył strzelać? – złośliwie zapytał admirał. – System spieprzony, a do walki się pcha jak dorosły. Dobra, cicho wszyscy! Siadamy! Siadamy na miejsca! Do kogo mówię?!

Wszyscy ucichli, ale patrzyli wojowniczo i wyraźnie nie zamierzali porzucać dowódcy w kłopotach.

Ten przechylił się przez biurko i popatrzył na monitor.

– Jeszcze niegotowe – powiedział Essex.

– Co za dupek wymyślił tę daleką łączność! – syknął wściekły Raszyn. – Tylko się człowiek denerwuje za każdym razem…

– Rosjanin wymyślił – przypomniał Borowski. – Zapomniałem nazwiska. Coś jak Ajwenoff. Albo Aiwen…

– Coś jak Eisenstein – wycedził Raszyn. – Albo typu Borowski. Czego tam stoisz, tylko ludzi straszysz? Chodź tutaj!

20
{"b":"102796","o":1}