Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zgoda, majorze – powiedział następnego dnia bezpieczniakowi. – Dawaj tu tego swojego maniaka.

Tydzień później Andrew odbył interesującą rozmowę z kapitanem Reezem, podczas której powstrzymywał się, żeby nie ryknąć śmiechem. Może commander „Gorbowskiego” był maniakiem, ale nie durniem. Kochał życie, w zero-T nie wierzył i jego najważniejszym problemem było znalezienie sposobu na to, aby nie pozwolić wejść jednostce w zero-przestrzeń. Nie mówił tego głośno. Nawet więcej – na głos pieprzył straszliwe głupoty, udowadniając, że jego statek to niezawodna maszyna, i opisując, jak dziarsko będą przemierzać obce światy. Ale ręka kapitana, drżąca jak u prawdziwego psychola, spoczywała na ramieniu Wernera i wystukiwała długie teksty morsem. Andrew zaś czule trzymał Reeza za kolano, starając się nie słuchać jego werbalnej biegunki. A jednocześnie oponować i upierać się w sposób prawdopodobny, oczekiwany przez ukrytą gdzieś w kącie kamerę.

Kiedy zadowolony kapitan wyszedł, Werner pomyślał nawet, że może warto byłoby zademonstrować majorowi swoje oddanie i zakapować faceta, w końcu Reez niczym szczególnym nie ryzykował. Ale po długim namyśle więzień uznał, że, po pierwsze, dowódcę „Gorbowskiego” mogą uznać za nie aż tak nienormalnego, jak sądzili, i mimo wszystko rozstrzelać za spalony desant i zmarnowaną operację. Po drugie, sztuczka z morsem mogła się jeszcze przydać. Poza tym, choć zacząć karierę tajnego agenta od wartościowego donosu było kuszące, ale też i wstrętne.

Trybunał okazał się hojny i zaserwował porucznikowi Andrew dożywotnią katorgę z degradacją i pozbawieniem wszystkich nagród, medali i odznaczeń. Ale bezpieczniak nie skłamał – zamiast wędrówki na Ganimedesa Werner dostał zamianę wyroku i do chwili startu „Gorbowskiego” miał przebywać w zamkniętym ośrodku treningowym przeznaczonym dla takich właśnie skazańców. Teraz różnił się od innych tylko tym, że stracił konwojentów, zamieszkał oddzielnie i został przypisany do personelu obsługującego.

A potem poproszono go, by zgodził się na propozycję więźniów, którzy chcieli, żeby popsuł system ochrony. Była ich cała grupa i zamierzali wiać, a wywiad chciał, by ucieczka częściowo się udała. Pięciu uciekinierów miało stracić życie, a pozostali dwaj powinni byli zbiec. Andrew się zgodził, choć zgrzytał zębami. Na rozmowę przyszedł do niego jeden z przyszłych trupów, przystojny młodzieniec o delikatnych rysach twarzy i nienagannych manierach. Jako zapłatę zaproponował Wernerowi pistolet z dwoma nabojami, litr siwuchy i siebie. Werner popatrzył w oczy człowiekowi, który miał lada dzień zginąć nie bez jego udziału, i omal nie powiedział mu: Me uciekaj. Ale przypomniał sobie, że też kocha życie. Wziął flachę, z pistoletu i usług seksualnych zrezygnował.

Młodzieniec załapał kulkę w potylicę na granicy obozu. Andrew pocieszał się, że umarł natychmiast i nie cierpiał.

– Jak ci się spodobała jego dupeczka? – zapytał potem major. – Czy może dałeś mu do buzi?

– Mnie to nie bawi – odpowiedział Werner.

– Będzie bawiło – zapewnił go bezpieczniak. – Będziesz tu jeszcze siedział od cholery czasu.

– Dlaczego? – zdziwił się Andrew.

– Nie polecisz na „Gorbowskim” – wyjaśnił major. – Mamy dla ciebie tutaj ważniejszą sprawę. Za miesiąc, może dwa. Nie pożałujesz, słowo honoru! Odpowiedzialna misja. Będziesz dumny z siebie, chłopcze, będziesz pracował dla dobra całej planety.

Werner zaklął po rosyjsku, czym bardzo rozśmieszył oficera kontrwywiadu, po czym wrócił do siebie. Zarobioną siwuchę wypił z komendantem obozu i razem pojechali służbowym wozem do burdelu. Na przegubie Andrew cały czas znajdowała się bransoletka-lokalizator, którą podobno można było zdjąć tylko odrąbawszy dłoń. Gdy pijany technik otworzył bransoletę na oczach komendanta, ten poradził mu, by nie wyłączał namiernika, bo w obozie wybuchnie afera i wyjazd na dupy skończy się za wcześnie. Poruchać może zdążą, ale na pewno nie uda im się tam posiedzieć spokojnie jak ludzie.

– Zresztą – filozoficznie zauważył komendant – tobie, Ruskiemu, bransoletka za bardzo nie jest potrzebna. I tak cię znajdą w razie czego.

– A co, na pysku mam napisane, że jestem Rosjaninem? – eksplodował Werner.

– Tak – bez wahania odparł sympatyczny komendant. – Oświadczam ci to z całą odpowiedzialnością jako policyjny oficer. Nie masz szans na ucieczkę, Andrew, i nawet o tym nie myśl. I tak cię capną. Tylko wtedy już staniesz pod ścianą.

– To co mam robić? – zapytał podłamany więzień.

– Na górę – powiedział gliniarz. – Tylko na górę. Ale pamiętaj, to nie będzie łatwe.

– Domyślam się – skinął głową Werner. – Już mam pięciu na sumieniu.

– Och, przestań! – roześmiał się komendant obozu. – To dopiero początek, jeszcze każą ci osobiście kogoś rozwalić, tak, tak! W tym momencie masz jak na razie paragraf taki więcej… nieegzekucyjny. A i sama sprawa jest szyta grubymi nićmi. W cywilnym sądzie rozpadłaby się na kawałki. Ale kiedy będziesz miał na sumieniu prawdziwe zabójstwo, i to takie, że nie tylko trybunał wojenny, ale i cywilny skazałby cię na śmierć… Ooo, wtedy dopiero zdaniem kontrwywiadu będziesz gotów do pracy. Wtedy pojedziesz na górę. A jak tylko podskoczysz, capną cię za kołnierz, migiem na dół i kulka w łeb. Żaden astronauta cię nie obroni. Inna sprawa obić pułkownikowi ryj, a inna zabić niewinnego człowieka.

Gaworząc sobie spokojnie, dojechali do domu publicznego, skąd rano, zalewających się pijackimi łzami i zarzyganych, wypędzono ich na kopach.

Andrew miał jednak szczęście. Nie tylko nie zdążył nikogo zabić, ale nawet nie pokiblował długo. Nie minął dzień, jak duże chłopaki z żandarmerii wojskowej zawiązali mu oczy, wpakowali do wozu i powieźli gdzieś, gdzie już czekał major, a obok niego cała komisja z dwugwiazdkowym generałem na czele. Długo kompostowali mózg porucznikowi, ważąc jego poczucie obowiązku i obywatelskiej odpowiedzialności. A potem powiedziane zostało coś, co spowodowało, że Werner omal nie zemdlał.

– Istnieją podstawy, by sądzić, że admirał Uspienski jest lekko trącony – oświadczył generał. – Wygląda, że jest przemęczony. Traci kontakt z realnością. Mamy za chwilę rozwiązać flotę i admirał może w związku z tym wykręcić jakiś gorący numer. Rozumiesz, poruczniku, admirał ma poważne problemy osobiste. Rodzina nie wybaczyła mu, że walczył, i takie tam… Krótko mówiąc, on nie ma powodu, żeby wrócić na dół. Nikt na Ziemi go nie potrzebuje, więc coraz częściej mówi publicznie, że nie należy likwidować floty. Uspienski chce zachować swój wewnętrzny świat. A sercem jego wewnętrznego świata jest cruiser „Paul Atrydes”. Może admirał wpadnie na pomysł porwania okrętu albo coś w tym stylu? Jak sądzisz, czy to możliwe?

Zaskoczony Andrew podniósł z podłogi opadniętą szczękę. Kto jak kto, on wiedział, że Raszyn jest w stanie porwać nie tylko swój okręt, ale też zbuntować połowę floty. Oczywiście o ile ci durnie z dołu ukąszą go boleśnie demilitaryzacją. Admirał, mający zdaniem Wernera duszę artysty, i tak był nie do pogodzenia z armią. Nie służył jak inni, tylko starał się wycisnąć ze służby maksimum zadowolenia. Oczywiście kontrwywiad robił z muchy słonia. Ale Andrew dawno już nie widział Uspienskiego i wszystko to wydało mu się nader prawdopodobne.

– Nie chcemy, by admirał miał jakieś nieprzyjemności – powiedział generał. – Ty przecież też nie życzysz mu źle, prawda?

Werner wymruczał w odpowiedzi, że oczywiście nie życzy.

– Kiedy człowiek przez całe życie lata w kosmosie… – Pranie mózgu trwało. -…i chcą mu nagle odebrać okręt, bardzo łatwo jest przekroczyć linię i powiedzieć wszystkim, żeby spierdalali. Ale z tej drogi nie ma już odwrotu. Można tylko posuwać się do przodu. A to oznacza najpierw grozić bronią, potem się ostrzeliwać, a potem… A my bardzo nie chcemy, żeby admirał sfiksował. Nie uważasz, że postępujemy słusznie?

Andrew tylko prychnął, ponieważ to pytanie nie wymagało odpowiedzi.

– Najgorsze jest to, że Uspienski został przez wszystkich zdradzony – wtrącił się major. – Admirał floty König usiłuje go utopić, cywile chcą wykiwać, syn się odżegnał… I wszyscy bardzo chcą, żeby nie wytrzymał, żeby coś zmalował, narobił głupstw. Nie można też powiedzieć, że wrogowie Uspienskiego nie mają powodów do nienawiści. Sam wiesz, że to nie jest dobry chłopiec. On jest taki… Rosyjski wojownik. A teraz osamotniony jak nigdy. I bardzo zły. Nadszedł więc czas, by się o niego zatroszczyć. Nie będę ukrywał, nie robimy tego z zadowoleniem. Nacierpieliśmy się przez niego… Ale bardziej racjonalne jest okazać Uspienskiemu współczucie, niż doprowadzić go do wybuchu. A ty jesteś jego przyjacielem, poruczniku. Byłeś w każdym razie.

18
{"b":"102796","o":1}