– U mnie się przegrzewa reaktor – przypomniał commander „von Reya”, który podczas ataku na Marsa musiał poza swoimi celami pokryć również kwadrat wyłączonego z boju „Rocannona”. – To może się zamienimy łajbami. Ale, serio, posłuchaj, u mnie jest fajnie. Obszerna strefa robocza, szerokie korytarze. Basen, jak by nie było. Dziewczyny jak malowanie… Chociaż nie, dziewczyn nie oddam.
– Spadaj! – warknął pierwszy po Bogu pechowego destroyera.
– Nie to nie, pożałujesz – nie zamierzał mu darować zjadliwy commander. – Pomyśl tylko, pierdoło, kto ci taki znakomity barter zaproponuje: zamienić twoją wszalnię na porządny cruiser. Znakomicie nadający się do życia. Co prawda są małe problemy z hermetycznością i do terminu przeglądu zostało kilka minut, ale co do reszty… Najważniejsze, żebyś od razu katapultował reaktor, i możesz sobie latać do usmarkanej śmierci.
– A nie da się go wyremontować? – zapytał ktoś z pierwszego rzędu.
– Nie-e. Tylko do wymiany. Koszula mu sparciała. Przecieki w otulinie, podwyższone promieniowanie, przegrzewa się i takie tam… Przynajmniej nie jest z nim nudno. Do sekcji reaktora bez skafandra się nie da. Technicy prawie szczą wrzątkiem. Nie wiedzą, jak dziękować tym, co robili profilaktykę. Fest jednostka, według papierów niemal nowa…
– A co mówią na naszym wspaniałym remontowcu?
– Udzielili kupy dobrych rad. Na przykład mamy polewać z góry wodą.
– No jak…
– Polewamy z góry wodą.
– Wodą… Tfu! Poważnie pytam!
– A! Jak poważnie, to nie wiem. Słowo honoru.
– Meldowałeś Tyłkowi?
Dowódca „von Reya” prychnął ze złością i powstrzymał się od odpowiedzi.
– Ja meldowałem – poskarżył się ten od „Rocannona”. – A on mi mówi: naprawiaj. Niby jak mam podczas lotu naprawiać, skoro system mi padł?
– Czyli co, nadal nie możesz strzelać?
– Dlaczego nie możesz? Już mogę. Ale niecelnie i niedaleko.
– A wróćmy, panowie, do tematu, kto nas tak wystawił, co? – powiedział z goryczą kapitan z całym blokiem baretek na piersi. – Przed nami stary, dobry Rabinowicz, za nami pieprzona ukochana ojczyzna…
– A po bokach republikanie i neutraliści – przypomniał ktoś.
– I dookoła trybunał – podsumował zasmucony kapitan. – Hej, chłopy! Dawać ten kanister! Niech któryś poleje. Co to, żałujecie mi? To terapia. Bo nerwy mi siadają, jeszcze chwila i zacznę łamać meble.
– Zamknij się… Neurastenik! – rzucił ktoś. – Nam nerwy nie siadają? Widziałeś, że Moser pognał gdzieś z szefem łączności? No to siedź spokojnie.
– Pewnie ultimatum przyszło – mruknął ktoś z kąta.
– A w dupie ma Raszyn ich ultimatum…
– Wiadomo. Zaraz przyjdzie i naleje wszystkim dla kurażu. Nie możecie chwilę poczekać? Cholerni nałogowcy. Swoją gołdę wychlali, a teraz na krzywkę szybciorem przylecieli…
– A coś ty taki wściekły, don Pedro?
– Nie wściekły! Tylko wy sobie siedzicie i gadacie o pierdołach, a Raszyn sam rozwiązuje problemy!
– No, taka jego praca…
– Właśnie – odciął się Pedro.
* * *
– O wilku mowa…! – zawołał Raszyn.
– Co? Kto? Czyżby Abe? – ucieszył się Essex, włączając swój interkom.
– Dekodowanie w trakcie, obrazek będzie za pół godziny – zameldował Moser. – Ale mamy już wynik wyszukiwania. Tak, to on. Panie admirale, może wstrzymamy się z rozpoczęciem narady? Nie wiadomo, co jest w meldunku.
– Nie – pokręcił głową Raszyn. – Zaczniemy naradę zgodnie z planem. Idziemy. Informację od Feina przekażesz mi natychmiast, jak się zdekoduje.
– Kamień z serca – sapnął Borowski. – Czyżby to przeżył, stara cholera?
– Niekoniecznie – zauważył Tyłek. – Nie słyszałeś? Znalazł ślady Obcych. Co najmniej ślady.
– A co najgorsze – powiedział dowódca – nas to ani ziębi, ani grzeje.
– Bzdury! – nie wytrzymał Essex. – Przecież to zwycięstwo! Skoro mamy Obcych na granicy Słonecznego, to możesz uważać, że wygraliśmy! Nikt nawet paluszkiem się na nas nie zamachnie, bo kto by bronił tych idiotów? Kto, jak nie my?
– Posłuchaj, Phil – poprosił Raszyn. – Pamiętasz, co mówiłem o twoich pierdolonych opiniach?
– O naszych pierdolonych opiniach, sir – skorygował go Borowski.
– A ty się w ogóle nie odzywaj. Mniej ci się dostanie. Phil, kocham cię. Uwielbiam. Jesteś najlepszym na świece szefem sztabu i wspaniałym człowiekiem. Ale drugiego takiego kretyna… Posłuchałbyś, co pieprzysz! Rozumiesz przynajmniej, co ty pieprzysz?
– Sekundę! – Tyłek wysunął do przodu dłoń, jakby chciał powstrzymać napór obelg admirała. – Co ja takiego powiedziałem?
– Na czym polega różnica między armią i piratami? – zapytał Raszyn.
– Pytanie retoryczne.
– Ale?,v
– Na czym? – korzystając z dobrego, starego przyzwyczajenia, Essex postanowił od razu otrzymać gotową odpowiedź.
– Póki jesteśmy poza prawem, nikt nam nie uwierzy – wyjaśnił dowódca. – Przypuśćmy nawet, że Fein przysłał fajny obrazek. Możesz nawet wpuścić go do Sieci, a i tak natychmiast powiedzą, że to mistyfikacja, że jesteś gotów na wszystko, byle tylko przekonać Ziemię, że cię potrzebuje. To raz.
– No, z tym się mogę zgodzić – przytaknął Tyłek.
– Przypuśćmy, że dali nam wiarę. Ale! W przypadku zagrożenia zewnętrznego mogą wciągnąć do służby wojskowej piratów. Ale nie żyjemy w piętnastym wieku. Piętna pirata nie zmyje żaden bohaterski czyn. Po pierwsze, byli piraci pójdą jako mięso armatnie, przecież takich nie szkoda. Po drugie, załóżmy, że wywalczymy rehabilitację. Przecież i tak znajdzie się ktoś, kto nas potem opluje, i masa takich, co chętnie mu uwierzą. Rozumiesz? Nieważne więc, czy są Obcy, czy ich nie ma. Zanim zaczniemy się nimi zajmować, Grupa F musi odzyskać status legalnej formacji. W innym przypadku nie mamy gwarancji, że poprztykamy się z wrogiem, a Ziemia nas z radości nie powywiesza na rejach. Jasne?
– Zgadzam się – westchnął Essex. – Argument numer trzy?
– Po trzecie, popatrz na siebie. Powiedziałeś: Kto tych cywili będzie bronił? A siebie to co, nie zamierzasz bronić, Phil? Ciebie nie dotyczy to zagrożenie Obcych?
– Och, niekoniecznie!
– A ja ci mówię, że spuszczą nam wpierdol. – Raszyn niczym jakiś biblijny prorok wsączył w swoje słowa tyle pewności, że Borowski mógł powiedzieć tylko jedno:
– No tak…
– Tak czy siak… – Admirał uniósł palec wskazujący. -…musicie się, panowie, wyzbyć odruchów separatystów. Ojczyzna nie lubi was dopiero dobę, a wy już gadacie jak zbójcy. Już stajecie w opozycji do społeczeństwa. O dupę rozwalić takie rozumowanie.
– Słuchaj, filozofie! Ojczyzna nas olała, wysyłając do walki! – obruszył się Tyłek. – Nic jej nie jesteśmy winni. Mamy do niej taki stosunek, jaki ona do nas.
– Masz jeszcze dwadzieścia lat życia, Phil – przypomniał Raszyn. – Gdzie chcesz je spędzić? W kosmosie? Już wkrótce ze względu na stan zdrowia nie będziemy mogli latać nawet na ciężarówkach, co oznacza, że będziemy musieli zjechać na dół. Czy chcesz tam żyć jak człowiek, czy jak wyrzutek?
– W ogóle – wtrącił Borowski – to ja nie pakuję się w tak wysokie materie, ale gdyby mnie ktoś zapytał, to powiedziałbym, że ma pan rację, driver. Zachowujemy się nie jak ludzie, a jak mieszkańcy niebios. Tymczasem ja mam żonę i dzieci… Co mamy robić, driver?
– Na razie idziemy na naradę – powiedział dowódca. – Odwołujemy chlanie. Zamiast tego musimy wypracować plan operacyjny. Pracujemy, jasne? Znowu działamy. Jak zwykle. Idziemy.
I delikatnie popchnął oficerów w odpowiednim kierunku.
Essex i Borowski, jak dzieci prowadzone za ręce, posłusznie ruszyli przed siebie.
* * *
Andrew wisiał na ścianie w odciążonej strefie i smętnie patrzył na blokader sterowania ogniem centralnej lufy zamontowany przez jego poprzednika, Schacciego. Urządzenie było wyłączone, ale kilka prostych ruchów mogłoby przywrócić je do życia. A wtedy, gdy tylko „Skoczek” zbliży się do Ziemi, przesłany radiem rozkaz wyłączy z użytku główne lasery.