Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nikt nie wie, czy kości jeszcze istnieją – odparł pan Tang. – Chociaż co parę lat czyta się o nich w gazetach. Ktoś umiera, żona amerykańskiego żołnierza, były oficer japoński, jakiś archeolog na Tajwanie albo w Hongkongu. Potem czytamy w artykule, że kości znaleziono w drewnianej skrzyni, takiej samej jak te, do których spakowano je w 1941 roku. Potem rozpuszcza się plotkę, że są to kości Człowieka z Pekinu. Ustala się wszystkie szczegóły, płaci okup czy co tam jeszcze. Ale potem kości okazują się ogonami wołowymi. Albo gipsowymi odlewami oryginałów. Albo znikają przed ich zbadaniem. W jednej z wersji osoba, która ukradła kości, wiozła je na wyspę, by sprzedać handlarzowi, ale samolot wpadł do oceanu.

Ruth rozmyślała nad klątwą duchów, które rozgniewały się, że oddzielono kości od reszty ich śmiertelnych ciał.

– A pan w którą wersję wierzy?

– Nie wiem. W historii tyle jest tajemnic. Nie wiemy, co przepadło na zawsze, a co wypłynie jeszcze na powierzchnie. Wszystkie przedmioty istnieją w określonym czasie, a ów fragment czasu zostaje zachowany, stracony albo w tajemniczy sposób odnaleziony. Tajemnica to wspaniała część życia. – Pan Tang mrugnął do LuLing.

– Wspaniała – powtórzyła jak echo.

Pan Tang spojrzał na zegarek.

– Co państwo powiedzą na wspaniały lunch?

– Wspaniale – odrzekli.

Leżąc już z Artem w łóżku, Ruth rozmyślała głośno o czułym zainteresowaniu pana Tanga jej matką.

– Rozumiem, że go zaintrygowała, ponieważ pracował nad przekładem jej wspomnień. Ale to erudyta żywo zainteresowany kulturą, muzyką, poezją. Matka nie jest w stanie dotrzymać mu kroku, poza tym jej stan się pogarsza. Po jakimś czasie nie będzie nawet wiedziała, kim on jest.

– Jest w niej zakochany od czasów, gdy była małą dziewczynką – odrzekł Art. – Dla niego to nie jest tylko przelotna znajomość. Kocha ją taką, jaka była, jaka jest i jaka będzie. Wie o niej więcej niż większość ludzi o swoich małżonkach. – Przyciągnął Ruth bliżej. – Mam nadzieję, że i my możemy podjąć takie zobowiązanie. Razem na zawsze, wspólna przeszłość, teraźniejszość, przyszłość… małżeństwo.

Ruth wstrzymała oddech. Tak długo wzbraniała się przed tą myślą, że miała wrażenie, jak gdyby sam pomysł był czymś zakazanym i niebezpiecznym.

– Próbowałem kiedyś związać nas ze sobą, proponując ci współwłasność domu, z czego jeszcze nie skorzystałaś.

Ach, więc po to miał być współudział we własności domu? Zmieszała się na myśl o powodach, dla których broniła się przed jego propozycją.

– To tylko pomysł – rzekł niezręcznie Art. – Nie naciskam cię. Chciałem tylko wiedzieć, co byś pomyślała. Przytuliła się mocniej, całując go w ramię.

– Wspaniale – odrzekła.

– Nazwisko, znam nazwisko rodzinne twojej matki. – GaoLing dzwoniła do Ruth z niewiarygodną nowiną.

– Boże, jak brzmi?

– Najpierw musisz wiedzieć, jakie miałam kłopoty z jego ustaleniem. Kiedy mnie poprosiłaś, napisałam do Jiu Jiu do Pekinu. Nie wiedział, ale odpisał, że spyta żonę kuzyna, którego rodzina nadal mieszka tam, gdzie urodziła się twoja babcia. Trochę to musiało potrwać, bo ludzie, którzy mogli wiedzieć, w większości już nie żyją. Ale wreszcie odnaleźli starą kobietę, której dziadek był wędrownym fotografem. Wciąż miała wszystkie jego stare szklane płytki. Leżały w piwniczce i na szczęście niewiele uległo zniszczeniu. Jej dziadek doskonale prowadził księgi, dokładnie zapisywał, kto za co płacił, miał nazwiska osób, które fotografował. Tysiące płytek i zdjęć. W każdym razie starsza pani przypomniała sobie, jak dziadek pokazywał jej fotografię pięknej dziewczyny w ładnym czepku i kaftanie z wysokim kołnierzem.

– Zdjęcie Drogiej Cioci, które ma mama?

– Pewnie to samo. Starsza pani mówiła, że to było bardzo smutne, bo niedługo po zrobieniu zdjęcia dziewczyna okaleczyła sobie twarz i miała blizny do końca życia, umarł jej ojciec, zginęła cała rodzina. Ludzie we wsi powiadali, że dziewczynę od początku prześladował pech…

Ruth nie mogła dłużej wytrzymać.

– Jak brzmi to nazwisko?

– Gu.

– Gu? – Ruth poczuła ogromny zawód. Znów ten sam błąd. – Gu to po chińsku “kość" – powiedziała. – Pewnie ta kobieta myślała: “lekarz kości" czyli “doktor Kość".

– Nie, nie – odrzekła GaoLing. – Gu jak “wąwóz". To inne gu. Brzmi tak samo jak gu “kość", ale inaczej się pisze. Gu w trzecim tonie może oznaczać wiele rzeczy: “stary", “wąwóz", “kość", a także “udo", “ślepy", “ziarno", “kupiec", wiele rzeczy. Znak “kość" może też oznaczać “charakter". Stąd wyrażenie: “Masz to w kościach". Znaczy to: “Taki masz charakter".

Ruth myślała kiedyś, że chiński ma tak niewiele dźwięków, że trudno go zrozumieć. Teraz zdawało jej się, że dzięki wielości znaczeń jest bardzo bogaty. Ślepy lekarz kości z wąwozu naprawił udo starego handlarza ziarna.

– Jesteś pewna, że to jest Gu?

– Tak było napisane na płytce ze zdjęciem.

– Było też imię?

– Liu Xin.

– Spadająca Gwiazda?

– Nie, to liu xing, brzmi prawie tak samo, xing to “gwiazda", a xin – “prawda". Liu Xin oznacza “pozostać prawdziwym". Ale słowa brzmiały podobnie, więc ludzie, którzy jej nie lubili, nazywali ją Liu King. “Spadająca gwiazda" może mieć złe znaczenie.

– Dlaczego?

– Trudno powiedzieć dlaczego. Uważa się, że widok miotlastej gwiazdy źle wróży. To inna gwiazda, z długim i wolnym ogonem, krążąca.

– Kometa?

– Tak, kometa. Kometa oznacza, że zdarzy się wyjątkowe nieszczęście. Niektórzy ludzie mylą jednak miotlastą gwiazdę ze spadającą gwiazdą, więc choć spadająca gwiazda nie przynosi pecha, myślą, że przynosi. Ta też nie jest dobra – szybko płonie, jednego dnia jest, drugiego nie ma po niej śladu, tak jak stało się z Drogą Ciocią.

Ruth przypomniała sobie, że matka o tym pisała. Gdy LuLing była mała, Droga Ciocia opowiedziała jej, że patrzyła w nocne niebo i ujrzała spadającą gwiazdę, która wpadła jej do otwartych ust.

Ruth zaczęła płakać. Jej babcia miała imię i nazwisko. Gu Liu Xin. Istniała. Nadal istniała. Droga Ciocia należała do rodziny. LuLing należała do tej samej rodziny, a Ruth należała do nich obu. Nazwisko rodziny nigdy nie przepadło, przypominało kość, która utknęła w skalnej szczelinie wąwozu. LuLing wywróżyła je, patrząc na kość w muzeum. I nazwisko rozbłysło przed nią na króciutką chwilkę, jak spadająca gwiazda, która weszła w ziemską atmosferę, pozostawiając w duszy Ruth wyraźny, nieusuwalny ślad.

Jest dwunasty sierpnia i Ruth siedzi w swoim Kąciku. W nocnej ciszy brzmią syreny, witając zawijające do zatoki statki.

Ruth nie straciła jeszcze głosu. Na jej zdolność mowy nie mają wpływu klątwy ani spadające gwiazdy, ani choroba. Wie już o tym na pewno. Ale nie musi wcale mówić. Może pisać. Przedtem nigdy nie miała powodu pisać dla samej siebie, tylko dla innych. Teraz ma powód.

Stoi przed nią fotografia babci. Ruth patrzy na nią co dzień. Dzięki niej ogląda teraźniejszość z perspektywy przeszłości. Czy babcia kiedykolwiek sobie wyobrażała, że będzie mieć taką wnuczkę jak ona – kobietę, która ma kochającego męża, dwie uwielbiające ją córki, dom, którego jest współwłaścicielką, oddanych przyjaciół i życie, w którym największym zmartwieniem jest przeciekający kran lub za dużo kalorii?

Ruth przypomina sobie, jak matka mówiła o śmierci, albo z własnej ręki, albo spowodowanej klątwą. Ten zamiar nigdy jej nie opuścił, aż do chwili gdy zaczęła tracić władzę nad umysłem i z jej pamięci niczym z dziurawej sieci zaczęły umykać wszystkie dawne żale. I choć matka nie zapomniała jeszcze przeszłości, zaczęła ją zmieniać. Nie wraca już do smutnych chwil. Wspomina tylko, że była bardzo mocno kochana. Pamięta, że dla Bao Bomu była jedynym sensem życia.

Parę dni temu matka zadzwoniła do Ruth. Jej głos brzmiał jak dawniej, słychać w nim było nerwowość i obawę.

– Luyi – powiedziała, po czym zaczęła szybko mówić po chińsku: – Martwię się, że sprawiałam ci dużo przykrości, kiedy byłaś mała, że wyrządziłam ci dużo krzywd. Ale nie pamiętam, co zrobiłam…

81
{"b":"101394","o":1}