Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Gdyby nawet zrobili sobie tam latrynę – powiedziałam mu – jak ich powstrzymasz?

Nie starałam się go przekonać, że również powinniśmy uciekać do Pekinu. Wiedziałam, że nigdy nie opuści starego ojca, a ten nigdy nie opuści szkoły i dziewcząt z sierocińca. Nie chciałam jednak, żeby mój mąż szedł do kamieniołomów jako bohater, a wracał jako męczennik. Tyle było niepewności. Tylu już odeszło. Wielu z nas sądziło, że zostaliśmy porzuceni. Dlatego przyjęcie weselne przypominało trochę świętowanie smutnego zwycięstwa.

Po przyjęciu uczennice i przyjaciele zanieśli nas do sypialni. Był to ten sam składzik, w którym miała miejsce katastrofa naszej pierwszej nocy z Kai Jingiem. Teraz jednak pokój był czysty: nie było szczurów, uryny ani słomy. Tydzień wcześniej uczennice pomalowały ściany na żółto, a belki na czerwono. Przesunęły też posągi na bok. Żeby Trzej Królowie na nas nie patrzyli, zrobiłam parawan z materiału i sznurów. W naszą noc poślubną uczennice przez wiele godzin siedziały pod naszymi drzwiami, żartując i przekomarzając się, śmiejąc się i odpalając petardy. W końcu zmęczyły się i odeszły. Po raz pierwszy Kai Jing i ja zostaliśmy sami jako mąż i żona. Tej nocy nic nie było zakazane i radość przychodziła nam bez wysiłku.

Następnego dnia mieliśmy odwiedzić domy teściów. Poszliśmy więc do dwóch pokoi na końcu korytarza, gdzie mieszkał Nauczyciel Pan. Kłaniałam się i podawałam mu herbatę, tytułując go “Baba". Wszyscy śmialiśmy się z tego ceremoniału. Potem Kai Jing i ja poszliśmy do ołtarza, który zrobiłam z oprawionego w ramki zdjęcia Drogiej Cioci. Nalaliśmy dla niej herbaty, zapaliliśmy kadzidełko, a Kai Jing tytułował ją “Mama" i przyrzekał, że zaopiekuje się całą moją rodziną, łącznie z moimi przodkami.

– Teraz i ja jestem twoją rodziną – powiedział.

Naraz poczułam tchnienie zimnego oddechu na szyi. Dlaczego? Pomyślałam o swoim przodku, który zginął w Małpiej Szczęce. Czy to była przyczyna? Przypomniałam sobie kości, które nie wróciły na swoje miejsce. Co to wspomnienie mogło oznaczać?

– Nie istnieje coś takiego jak klątwa – powiedział później Kai Jing. – To tylko zabobony, a zabobon to zupełnie niepotrzebny lęk. Jedyne klątwy to zgryzoty, których nie potrafisz się pozbyć.

– Powiedziała mi o tym Droga Ciocia, a była mądra.

– Była samoukiem i mogła poznać tylko stare koncepcje. Nie miała sposobności poznać nauki, iść na uniwersytet tak jak ja.

– Dlaczego więc zginął mój ojciec? Dlaczego zginęła Droga Ciocia?

– Twój ojciec zginął w wypadku. Droga Ciocia sama odebrała sobie życie. Przecież mówiłaś.

– Ale dlaczego niebo dopuściło do tych wydarzeń?

– To nie sprawa nieba. Nie ma przyczyny.

Kochałam męża, więc starałam się przestrzegać nowych reguł: nie ma klątw, nie ma pecha, nie ma też szczęśliwych zdarzeń. Kiedy martwiłam się ciemnymi chmurami, mówiłam sobie, że nie ma przyczyny. Gdy wiatr i woda odmieniały różne miejsca, starałam się przekonać samą siebie, że to także nie ma przyczyny. Przez jakiś czas żyłam w szczęściu, nie trapiąc się zbyt licznymi zgryzotami.

Co wieczór po kolacji odwiedzałam z Kai Jingiem jego ojca. Uwielbiałam siedzieć w tych pokojach ze świadomością, że to także mój rodzinny dom. Umeblowanie było proste, stare i autentyczne, a wszystko miało swoje miejsce i przeznaczenie. Pod zachodnią ścianą Nauczyciel Pan postawił wyściełaną ławkę, która służyła mu za łóżko, nad nią zawiesił zaś trzy zwoje z kaligrafią. Na każdym było ze sto znaków namalowanych jak gdyby na jednym oddechu, dzięki natchnieniu. Pod oknem wychodzącym na południe w sezonie stał wazon kwiatów, kolorowy, jasny punkt, na którym zatrzymywało się oko. Przy ścianie od wschodu stało proste biurko i krzesło z ciemnego polerowanego drewna, tworząc dobre miejsce do myślenia. Na biurku znajdowały się cenne dla uczonego przedmioty, ułożone jak na obrazie z martwą naturą: szkatułka z lakierowanej skóry, stojaki na pędzelki z kości słoniowej i kamień do rozcierania tuszu z duan, najlepszy rodzaj kamienia, najcenniejsza rzecz, jaką posiadał, dar od starego misjonarza, który go uczył w dzieciństwie.

Któregoś wieczoru Nauczyciel Pan podarował mi kamień z duan. Miałam zaprotestować, ale zdałam sobie sprawę, że jest teraz moim ojcem i mogę z radością przyjąć taki prezent. Trzymałam w ręku okrągły kształt duan, wodząc palcami po gładkiej powierzchni. Podziwiałam ten kamień od dnia, w którym pierwszy raz przyszłam do szkoły jako jego pomocnica. Przyniósł go kiedyś do klasy, żeby pokazać uczennicom.

– Gdy rozciera się tusz kamieniem, zmienia się jego charakter, z nieugiętego w uległy, z pojedynczej twardej formy powstaje wiele ulotnych form. Ale kiedy naniesiecie tusz na papier, znów staje się bezwzględny. Nie możecie go już zmienić. Kiedy popełnicie błąd, jedyne wyjście to wyrzucić wszystko.

Droga Ciocia mówiła kiedyś coś podobnego.

– Powinnaś myśleć o swoim charakterze. Wiedzieć, gdzie się zmieniasz, jak się zmienisz, a czego nie można zmienić.

Mówiła to, kiedy uczyłam się rozcierać tusz. Mówiła to także, gdy była na mnie zła, podczas naszych ostatnich wspólnych dni. Słysząc Nauczyciela Pana, który mówił o tym samym, przyrzekłam sobie, że się zmienię i stanę się lepszą córką.

Wiele się zmieniło i żałowałam, że Droga Ciocia nie może zobaczyć, jakie mam teraz dobre życie. Byłam nauczycielką i mężatką. Miałam męża i ojca. Byli to dobrzy ludzie, zupełnie inni niż teściowie GaoLing, Changowie. Moja nowa rodzina była szczera i uczciwa wobec innych, taka sama w domu, jak na zewnątrz. Droga Ciocia nauczyła mnie, że to bardzo ważne. Dobre maniery nie wystarczą, mówiła, to nie to samo, co dobre serce. Mimo że Dobrej Cioci nie było przy mnie już tyle lat, wciąż słyszałam jej słowa w lepszych i gorszych czasach, kiedy okazywały się ważne.

Po ataku Japończyków na Usta Góry, ilekroć słychać było dalekie odgłosy strzałów, wchodziłyśmy z GaoLing na szczyt wzgórza. Patrzyłyśmy w kierunku obłoków dymu. Zwracałyśmy uwagę, w którą stronę jadą drogami wozy i ciężarówki. GaoLing żartowała, że przynosimy nowiny szybciej niż radio, przed którym Kai Jing i panna Grutoff spędzali niemal pól dnia w nadziei, że dostaną jakąś wiadomość od naukowców, którzy wyjechali do Pekinu. Nie rozumiałam, dlaczego chcą, żeby radio do nich mówiło. Można tam było usłyszeć tylko o złych rzeczach – który port został zajęty albo że zabito prawie wszystkich w jakimś miasteczku, aby dać ludziom nauczkę, że nie wolno walczyć z Japończykami.

– Japończycy tu nie zwyciężą – mawiała wieczorami GaoLing. – Działają szybko na morzu, ale w górach są jak ryba wyrzucona na piasek. Za to nasi są jak kozice.

Co wieczór to powtarzała, żeby przekonać samą siebie, że to prawda. I przez chwilę rzeczywiście to była prawda. Japońscy żołnierze nie mogli przedostać się przez góry.

Woda nigdy nie popłynie pod górę, ale okazało się, że pieniądze to potrafią. Wszyscy handlarze z nizin przekradli się przez barykady i przywieźli swoje towary na górę, by ludzie z miasteczek na wzgórzach mogli wydać pieniądze, nim zostaną zabici. GaoLing, Kai Jing i ja chodziliśmy na drogę na zboczu góry, by kupować różne luksusowe rzeczy. Czasem napełniałam sobie całą blaszankę shaoping, pysznymi, puszystymi bułeczkami z ziarnem sezamowym, które uwielbiał Nauczyciel Pan. Innym razem kupowałam smażone fistaszki, suszone grzyby lub kandyzowany melon. Podczas wojny wielu rzeczy brakowało, więc każdy smakołyk, jaki udało się nam kupić, był pretekstem do urządzenia przyjęcia.

Wydawaliśmy je w salonie Nauczyciela Pana. Przy stole zawsze zasiadały GaoLing i Siostra Yu, a także naukowcy – Dong, starszy człowiek o łagodnym uśmiechu, i Chao wysoki i młody, z długimi włosami opadającymi na twarz Nalewałyśmy herbatę, a Nauczyciel Pan nakręcał patefon. Rozkoszując się pysznym jedzeniem, słuchaliśmy pieśni Rachmaninowa pod tytułem “Taniec orientalny". Wciąż mam przed oczyma Nauczyciela Pana, który wymachiwał ręką jak dyrygent, rozkazując niewidzialnym pianistom i wiolonczelistom grać raz delikatniej, raz energiczniej. Pod koniec przyjęcia kładł się na swojej wyściełanej ławce, zamykał oczy i wzdychał, wdzięczny za poczęstunek, wdzięczny Rachmaninowowi, synowi, synowej i przyjaciołom.

60
{"b":"101394","o":1}