Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zobaczyłam, że Ojciec otworzył kilka szkatułek. Na przykrytej jedwabiem szklanej witrynie, która służyła jako stolik, położył pałeczki, kostki i inne formy. Najpierw pokazał pałeczkę z zakończeniem w kształcie baśniowej łodzi i rzekł z uprzejmą powagą:

– Pańskie pismo będzie płynąć gładko jak dżonka po gładzi jeziora. – Wziąwszy pałeczkę z ptakiem, rzekł: – Pańska myśl poszybuje wysoko w obłoki. – Wskazał szerokim gestem kostki tuszu zdobione w piwonie i bambusy. – Pańskie księgi rozkwitną, a wysoki bambus zapewni panu spokój umysłu.

Gdy to mówił, pomyślałam o Drogiej Cioci. Przypominałam sobie, jak mnie uczyła, że wszystko, nawet tusz, ma swój cel i znaczenie: dobry tusz nie może być płynny jak woda, w każdej chwili gotów wylać się z butelki. Nie można być artystą, jeśli praca przychodzi bez wysiłku. W tym kłopot z nowoczesnym tuszem z butelki. Wówczas nie trzeba myśleć. Piszesz to, co pływa z wierzchu umysłu. A na wierzchu jest tylko rzęsa, martwe liście i jaja komarów. Ale kiedy potrzesz pałeczką tuszu o kamień, robisz pierwszy krok, by oczyścić umysł i serce. Pocierasz i zadajesz sobie pytanie – jaki jest mój zamiar? Co mam w sercu i umyśle?

Przypominałam to sobie, a jednak tego dnia w sklepie słuchałam, co mówi Ojciec, i jego słowa stały się o wiele ważniejsze od tego, co myślała Droga Ciocia.

– Proszę spojrzeć – rzekł do klienta Ojciec i ja też spojrzałam. Obracał pałeczkę w świetle. – Oto właściwy odcień, fioletowoczarny, nie brązowy ani szary jak w tanich gatunkach, które może pan znaleźć na tej ulicy. I proszę posłuchać. – Usłyszałam dźwięk czysty i krystaliczny jak srebrny dzwoneczek. – Wysoki ton mówi, że sadza jest delikatna, gładka jak brzeg starych rzek. I zapach – czuje pan tę równowagę siły i subtelności, wszystkie nuty aromatu tuszu? Jest drogi i każdy, kto zobaczy, że pan go używa, będzie wiedział, że jest wart swojej ceny.

Byłam bardzo dumna, że Ojciec mówi w ten sposób o tuszu naszej rodziny. Wciągnęłam gorące powietrze i poczułam silną woń przypraw i kamfory.

– Ta sadza – ciągnął Ojciec – jest znacznie lepsza od sosny z Anhui. Robimy ją z drzewa tak rzadkiego, że dziś nie wolno go już ścinać. Na szczęście mamy zapas ścięty dla nas przez piorun, pobłogosławiony przez bogów. – Ojciec spytał klienta, czy słyszał o czaszce starożytnego człowieka wykopanej w kamieniołomach pod Wzgórzem Smoczej Kości. Stary uczony skinął głową. – Otóż nasza rodzina pochodzi z wioski oddalonej o jedno wzgórze od tego miejsca – wyjaśnił Ojciec. – Powiadają, że drzewa w naszej wsi mają więcej niż milion lat! Skąd o tym wiadomo? Proszę pomyśleć. Kiedy ci ludzie sprzed miliona lat wędrowali wokół Wzgórza Smoczej Kości, czy nie potrzebowali drzewa, by pod nim usiąść? Żeby dawało im cień? Nie potrzebowali drzewa na ogień? Na stołki, stoły i łóżka? Mam rację? Tak więc my, ludzie z wioski obok Wzgórza Smoczej Kości, daliśmy im to, czego potrzebowali. A teraz tylko my jesteśmy w posiadaniu tego, co pozostało ze starożytnych drzew. Nazywamy to drewnem z Nieśmiertelnego Serca.

Ojciec wskazał na półki.

– Niech pan spojrzy, na tej półce są pałeczki z tylko jedną szczyptą sadzy z tego drewna, więc kosztują mniej. W tym rzędzie mamy pałeczki z dwiema szczyptami. A w tej szkatułce jest prawie tylko sadza z drewna Nieśmiertelnego Serca. Tusz wchodzi w pędzelek łatwo jak nektar w nozdrza motyla.

Klient kupił w końcu kilka najdroższych pałeczek i wyszedł ze sklepu. Miałam ochotę klaskać, jakbym zobaczyła przedstawienie dla bogów.

Ojciec podszedł do nas, do mnie. Wstałam z krzesła z mocno bijącym sercem. Nie widziałam go od pogrzebu Prababci, czyli od ponad trzech miesięcy. Zastanawiałam się, czy powie coś o moim dorosłym wyglądzie.

– Co? Czyżby już była piąta po południu? – zapytał. Na to Stara Wdowa Lau podskoczyła i krzyknęła:

– Jesteśmy za wcześnie! Powinnyśmy wyjść i wrócić później!

W ten sposób dowiedziałam się, że miałyśmy przyjść o piątej, nie o pierwszej. Stara Wdowa Lau tak się przejęła wytknięciem jej pomyłki, że ojciec musiał nalegać pięć razy, by znów usiadła. Potem moi wujowie przynieśli więcej herbaty i pomarańczy, ale i tak sytuacja była krępująca.

Po chwili Ojciec zwrócił uwagę na mnie, wyrażając troskę.

– Jesteś taka chuda – powiedział. A może mówił, że wyglądam na dość pulchną.

Później zapytał mnie o zdrowie Matki, potem o GaoLing i moich młodszych braci, dalej o różne ciotki i szwagierki. Dobrze, świetnie, doskonale, skrzeczałam jak kaczka. W tym nowym stroju trudno mi było odpowiadać naturalnie. Wreszcie spytał, czy już jadłam. Chociaż czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć z głodu, nie miałam okazji odpowiedzieć, ponieważ Stara Wdowa Lau zaczęła krzyczeć:

– Najadłyśmy się do syta, chyba pękniemy! Proszę, nie rób sobie więcej kłopotu. Wracajcie spokojnie do pracy.

– Wcale nie jesteśmy zajęci – odrzekł przez grzeczność Ojciec. – W każdym razie nie tak, żeby nie móc poświęcić czasu rodzinie.

Stara Wdowa Lau rzekła jeszcze uprzejmiej:

– Naprawdę musimy już iść… ale przedtem, spytam cię, czy słyszałeś o… – I zaczęła nerwowo opowiadać o jakichś dalekich krewnych.

Gdy wymieniła co najmniej pięciu czy sześciu krewniaków, ojciec odstawił filiżankę i podniósł się.

– Kuzynko Lau, gdzie moje dobre wychowanie? Nie powinienem cię dłużej zmuszać, żebyś mnie zabawiała. Wiem, że przyszłaś za wcześnie, więc może przejdziecie się z moją córką ulicami miasta i będziecie podziwiać wspaniałe widoki. – Wręczył mi kilka monet na słodycze i pierożki, ostrzegając mnie, żebym była dobra dla Starszej Ciotki i nie męczyła jej za bardzo. – Nie śpieszcie się powiedział do niej. – Nie musicie zaraz pędzić z powrotem tylko przez wzgląd na nas.

Stara Wdowa Lau poczuła się zażenowana zręcznością, z jaką została odprawiona. Ja byłam zachwycona. I zaraz potem znalazłyśmy się w palącym upale.

Na tej samej ulicy znajdował się stragan z pierożkami, gdzie można było usiąść na ławeczce. Jadłam łapczywie, a Stara Wdowa Lau narzekała, że od gorąca i wilgoci puchną jej nogi.

– Niedługo będą miękkie i bezużyteczne jak zgniłe banany – mówiła. Z oszczędności nie chciała jechać do domu przy ulicy Targu Lampionów rikszą, ponieważ zaraz musiałybyśmy wracać. Martwiła się jednak na głos, abyśmy nie wróciły do sklepu na piątą na “przypadkowe" spotkanie z językami wywieszonymi jak u zarobaczonych ulicznych psów. – Tylko się nie spoć – ostrzegła mnie.

Zaczęłyśmy spacerować, szukając cienia. Słuchając jednym uchem narzekań Starej Wdowy Lau, przyglądałam się mijającym nas ludziom: młodzieńcom, którzy wyglądali na studentów albo uczniów rzemieślniczych, starym Mandżurkom, objuczonym ciężkimi tobołkami, dziewczętom o modnych krótkich fryzurach i w zachodnich strojach. Wszyscy chodzili szybkim, zdecydowanym krokiem, zupełnie inaczej niż ludzie u nas. Od czasu do czasu Stara Wdowa Lau szturchała mnie w ramię, warcząc:

– Nie gap się tak dookoła, jakbyś była zacofaną wieśniaczką.

Kontynuowałyśmy więc naszą wędrówkę, dwie ulice na wschód, potem dwie na północ, później znów dwie na wschód. Moja stara kuzynka miała nadzieję, że dzięki tej metodzie nie zabłądzimy. Niebawem znalazłyśmy się w parku, gdzie alejki ocieniały wierzby płaczące, i zatrzymałyśmy się nad stawem pokrytym pływającymi kwiatami i drgającymi larwami. Stara Wdowa Lau usiadła na ławce w cieniu drzewa i zaczęła się energicznie wachlować, narzekając, że za chwilę wybuchnie jak za długo pieczony batat. Po krótkiej chwili głowa opadła jej na pierś i kuzynka zasnęła.

Niedaleko stał pawilon z wewnętrznymi ścianami, zrobionymi z ciemnych drewnianych kratownic, i ciężkim, krytym dachówką dachu, który podtrzymywały rzędy kolumn. Wcisnęłam się w róg pawilonu, za filar, starając się być nieruchoma i niewidoczna jak jaszczurka. Stamtąd obserwowałam człowieka, który mistrzowsko władał mieczem. Ujrzałam staruszka, który wygrywał melodie na metalowym grzebieniu, a stara kobieta obok niego obrała pomarańczę i próbowała złapać motyla, który poszybował w kierunku skórki. Po drugiej stronie schodów nad małym stawkiem siedziało dwoje młodych ludzi, udając, że podziwiają kaczki, gdy tymczasem koniuszki ich palców stykały się ukradkiem. Był tam także cudzoziemiec, choć w pierwszej chwili nie mogłam tego stwierdzić, ponieważ był ubrany w strój uczonego, długą letnią szatę i spodnie. Oczy miał szare jak mętna woda. Za innym filarem piastunka gruchała do dziecka, starając się je zmusić, by na nią spojrzało, lecz dziecko wrzeszczało, próbując odwrócić się z powrotem w stronę cudzoziemca. Do drzewa zbliżył się inny mężczyzna, bardzo elegancko ubrany i o nienagannych manierach, i rozsunął zasłony klatki, której przedtem nie zauważyłam. Natychmiast zaczęły śpiewać uwięzione w środku ptaki. Miałam wrażenie, jakbym weszła do świata, który ma tysiąc lat, i że zawsze tu byłam, tylko dopiero teraz otworzyłam oczy i go ujrzałam.

46
{"b":"101394","o":1}