Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Po południu Wendy poszła z Ruth do domu. LuLing pracowała po południu w przedszkolu i miała wrócić dopiero za dwie godziny. O czwartej, kiedy obie były na dworze, zobaczyły Lance'a, który szedł do samochodu, pogwizdując i dzwoniąc kluczykami. Wendy ruszyła do niego, a Ruth pobiegła na drugą stronę bungalowu, żeby się schować, a jednocześnie wszystko widzieć. Prawie nie mogła oddychać. Wendy szła w stronę Lance'a.

– Dzień dobry! – zawołała do niego.

– Cześć, mała – odrzekł. – O co chodzi?

Wtedy Wendy odwróciła się na pięcie i uciekła. Ruth rozpłakała się. Gdy Wendy wróciła, zaczęła ją pocieszać i powiedziała, że ma lepszy plan.

– Nie martw się – mówiła. – Zajmę się tym. Coś wymyślę. – I rzeczywiście wymyśliła. – Zaczekaj tu – nakazała jej z uśmiechem, a potem ruszyła pędem na werandę domku.

Ruth pomknęła do bungalowu. Pięć minut później tylne drzwi domku otworzyły się gwałtownie i wypadła z nich Dottie. Ruth zobaczyła przez okno Wendy, która pomachała jej i szybko sobie poszła. Rozległo się łomotanie do drzwi bungalowu i gdy Ruth otworzyła, Dottie chwyciła ją za ręce. Spojrzała jej w oczy z udręczoną miną i wyszeptała swoim schrypniętym, zgrzytliwym głosem:

– Naprawdę jesteś?…

Ruth uderzyła w ryk, a Dottie objęła ją ramieniem i zaczęła uspokajać. Potem uścisnęła ją tak mocno, że Ruth miała wrażenie, jakby kości zaraz jej miały wyskoczyć ze stawów. To bolało, ale równocześnie sprawiało przyjemność.

– To drań, cholerny, parszywy gnój – mówiła Dottie przez zaciśnięte zęby.

Ruth była wstrząśnięta, słysząc same zakazane słowa, ale jeszcze bardziej zdumiała się, że Dottie była wściekła nie na nią, ale na Lance'a!

– Twoja mama wie? – spytała Dottie. Ruth pokręciła głową.

– Dobrze. Na razie nie musimy jej nic mówić, jeszcze nie. Najpierw muszę pomyśleć, jak to rozwiązać, dobrze? Nie będzie łatwo, ale coś wykombinuję, nie martw się. Pięć lat temu zdarzyło mi się to samo.

A więc dlatego Lance się z nią ożenił? Ale gdzie było dziecko?

– Wiem, co czujesz – ciągnęła Dottie. – Naprawdę.

Ruth płakała gorzko, wylewając z siebie więcej żalu, niż mogłoby pomieścić ludzkie serce. Znalazł się ktoś, kto wyrażał złość za to, co jej się przytrafiło. Kto wiedział, co trzeba zrobić.

Wieczorem matka gotowała, otworzywszy na oścież okna, a przez szum rozgrzanego oleju było słychać dobiegające z domku podniesione głosy. Ruth udawała, że czyta “Dziwne losy Jane Eyre". Nasłuchiwała słów z zewnątrz, ale mogła zrozumieć tylko piskliwy wrzask Dottie, która powtarzała: “Ty cholerny draniu!". Głos Lance'a był niski i dudniący, jak silnik jego pontiaca.

Ruth weszła do kuchni i sięgnęła pod zlew.

– Wyniosę śmieci.

Matka rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie, ale dalej gotowała. Zbliżając się do kubłów stojących obok domku, Ruth zwolniła, żeby posłuchać.

– Wydaje ci się, że taki z ciebie ogier! Ile jeszcze rżnąłeś?… Jesteś facetem na jeden szybki, niczym więcej – fiku miku i po krzyku!

– Ciekawe, od kiedy jesteś takim ekspertem!

– Bo wiem! Wiem, co to znaczy być prawdziwym facetem! Danny… tak, on był niezły, Danny to prawdziwy facet. Ale ty! Musisz wsadzać małym dziewczynkom, które nie znają lepszych.

– Ty pieprzona kurwo! – krzyknął Lance dziwnie wysokim głosem, jak zapłakany chłopiec.

Ruth wróciła do domu, wciąż się trzęsąc. Nie spodziewała się, że to wszystko jest takie paskudne i zwariowane. Nieostrożność może sprawić mnóstwo kłopotów. Można się okazać złym wbrew własnej woli.

– Co za ludzie, huli – hudu – mruknęła matka, stawiając na stole parujące jedzenie. – Wariaci, kłócą się o nic. – Potem pozamykała okna.

Kilka godzin później, gdy Ruth leżała w łóżku z szeroko otwartymi oczami, przytłumione krzyki i wrzaski nagle się urwały. Nasłuchiwała przez chwilę, ale jedynym odgłosem było tylko chrapanie matki. Wstała w ciemnościach i poszła do łazienki. Wspięła się na toaletę, żeby wyjrzeć przez okno na podwórko. W domku paliło się światło. Co się dzieje? Potem zobaczyła Lance'a, który wyszedł z domu i wrzucił do bagażnika samochodu duży worek. Chwilę później opony zachrzęściły na żwirze i auto odjechało z rykiem silnika. Co to znaczy? Powiedział Dottie, że ożeni się z Ruth?

Nazajutrz rano, w sobotę, Ruth prawie nie tknęła kle – iku ryżowego, który matka podgrzała jej na śniadanie. Czekała niecierpliwie na powrót czerwonego pontiaca, ale panowała cisza. Ruth opadła z książką na kanapę. Matka wkładała brudne ubrania, ręczniki i pościel do torby nałożonej na wózek. Wyliczyła ćwierćdolarówki i dziesięciocentówki na automat, a potem powiedziała do Ruth:

– Chodźmy. Czas prania.

– Źle się czuję.

– Aj-ja, chora?

– Chyba będę wymiotować.

Matka zaczęła się krzątać wokół niej, mierząc temperaturę, wypytując, co jadła i jak wyglądała kupka. Zmusiła Ruth, by położyła się na kanapie, a obok postawiła wiadro na wypadek, gdyby naprawdę zrobiło jej się niedobrze. Wreszcie wyszła do pralni; miała wrócić dopiero za trzy godziny. Zawsze pchała swój wózek do pralni oddalonej o dwadzieścia minut drogi, ponieważ automaty były tam o pięć centów tańsze niż bliżej domu, a suszarki nie przypalały ubrań.

Ruth narzuciła kurtkę i wymknęła się na zewnątrz. Przycupnęła z książką na krześle na werandzie i czekała. Po dziesięciu minutach Dottie otworzyła drzwi z tyłu domku, zeszła po czterech schodkach i ruszyła przez podwórko. Miała podpuchnięte oczy, jak ropucha, a kiedy uśmiechnęła się do Ruth, rozciągnęła tylko usta, nie zmieniając nieszczęśliwego wyrazu twarzy.

– Ja się czujesz, dziecko?

– Chyba dobrze.

Dottie westchnęła i usiadła na werandzie, opierając podbródek na kolanach.

– Odszedł – powiedziała. – Ale nie martw się, za wszystko zapłaci.

– Nie chcę żadnych pieniędzy – zaprotestowała Ruth. Dottie zaśmiała się krótko i pociągnęła nosem.

– Chcę powiedzieć, że pójdzie do więzienia. Ruth przeraziła się.

– Dlaczego?

– Za to, co ci zrobił, oczywiście.

– Ale on wcale nie chciał. Zapomniał tylko…

– Że masz jedenaście lat? Jezu!

– To była też moja wina. Powinnam bardziej uważać.

– Nie, skarbie, nie, nie! Nie musisz go bronić. Naprawdę. To nie twoja wina ani dziecka… Posłuchaj, będziesz musiała porozmawiać z policją…

– Nie! Nie! Nie chcę!

– Wiem, że się boisz, ale on zrobił coś bardzo złego. To się nazywa stosunek z nieletnią i Lance musi być ukarany… Policja będzie ci pewnie zadawać dużo pytań, więc powiedz im po prostu prawdę, co ci zrobił, gdzie to się stało… W sypialni?

– W łazience.

– Jezu! – Dottie rozgoryczona pokiwała głową. – Tak, zawsze lubił to tam robić… Zabrał cię więc do łazienki…

– Sama poszłam.

– Dobrze, potem on poszedł za tobą i co się stało? Był w ubraniu?

Ruth zdjął blady strach.

– Został w salonie i oglądał telewizję – powiedziała słabym głosem. – Byłam sama w łazience.

– No więc kiedy to zrobił?

– Przede mną. Najpierw on siusiał, potem ja.

– Chwileczkę… Co zrobił?

– Siusiu.

– Na ciebie?

– Na sedes. Potem przyszłam i usiadłam na tym. Dottie wstała. Na jej twarzy malowała się zgroza.

– O nie, Boże! – Chwyciła Ruth za ramiona i mocno potrząsnęła. – Tak się nie robi dzieci. Siusiu na sedes. Jak mogłaś być taka głupia? Musiałby ci wsadzić kutasa. I spuścić się. Nie nasikać, ale mieć wytrysk spermy. Rozumiesz, co zrobiłaś? Oskarżyłaś niewinnego człowieka o gwałt.

– Nie… – wyszeptała Ruth.

– Właśnie tak. A ja ci uwierzyłam. – Ciężkim krokiem zeszła z werandy, klnąc pod nosem.

– Przepraszam! – zawołała za nią Ruth. – Powiedziałam, przepraszam. – Nadal nie do końca rozumiała, co właściwie zrobiła.

Dottie odwróciła się i prychnęła:

– Nie masz pojęcia, co to naprawdę znaczy. – Weszła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Choć Ruth nie była już w ciąży, wcale nie poczuła ulgi. Nadal wszystko było okropne, a może jeszcze gorsze niż poprzednio. Gdy matka wróciła z pralni, leżała w łóżku, udając, że śpi. Było jej głupio i bała się. Będzie musiała iść do więzienia? Wiedziała już, że nie jest w ciąży, mimo to jednak ciągle pragnęła umrzeć. Ale jak? Wyobraziła sobie siebie, jak leży pod kołami pontiaca, a Lance uruchamia silnik i odjeżdża, miażdżąc jej ciało i nawet o tym nie wiedząc. Gdyby zginęła jak ojciec, spotkaliby się w niebie. A może on też sądził, że jest zła?

29
{"b":"101394","o":1}