Литмир - Электронная Библиотека

Kiedy Evan odwrócił się do Adepta Mroku, wyraz jego twarzy zmienił się. Przez krótką chwilę wyglądał rozpaczliwie smutno. W ciągu tych kilku sekund, jakie Rolandowi zajęło zrozumienie, Evan odszedł zbyt daleko, by mógł go zatrzymać.

– On sądzi, że tam zginie! – wykrzyknął Roland do Rebeki, która spoglądała na Evana z pełną tęsknoty rozpaczą.

– Wiem – chlipnęła dziewczyna.

– Nie możemy mu pozwolić tak…

– Musimy mu pozwolić.

– Ale musi być coś, co moglibyśmy zrobić!

– Jest. – Wytarła nos w rękaw, ani na chwilę nie spuszczając oczu z Evana. – Śpiewaj.

Brama była wyższa od obu Adeptów stojących przed nią, szeroka na dziesięć albo dwanaście stóp i wciąż rosła.

Z sercem na ramieniu Roland zagrał pierwszy akord, wiedząc, że tym samym skazuje Evana na śmierć. Adept Mroku nie musiał walczyć, jeżeli muzyka nie dawała mu po temu powodu. Kiedy Roland na jednej szali postawił Evana, a na drugiej świat, mało brakowało, by świat przegrał. Mimo to zmusił swe palce do dalszego grania. Czuł, jak stojąca za nim Rebecca słucha z absolutnym skupieniem, jakie cechowało wszystko, co robiła.

Wtedy Adept Mroku ominął wzrokiem Evana, popatrzył Rolandowi w oczy i uśmiechnął się. Jesteś mój, mówił ten uśmiech. Wiesz o tym i ja o tym wiem. Kiedy to się skończy, przyjdę po ciebie.

Rolandowi zadrżały palce. Akordy wyleciały mu z pamięci. Zapomniał o muzyce. Zapomniał o wszystkim, z wyjątkiem Ciemności. Nie mógł opanować drżenia.

– Rolandzie. – Rebecca chwyciła go za ramię. Jej palce wpijały się mocno w ciało i odrywały jego uwagę od Adepta Mroku, choć wciąż słyszał jej słowa dochodzące z głębi tunelu. – Evan nie pozwoli mu cię skrzywdzić.

Evan.

Jeśli on gotów jest umrzeć za mój świat, do licha, ja mogę dla niego zaśpiewać.

Odszukał palcami struny. Rozpoczął się refren.

Po pierwszych słowach z ust Adepta Mroku znikł zarozumiały uśmiech.

Po następnych Adept warknął i rzucił się do ataku.

Światłość stanęła mu na przeszkodzie.

– Doniesienie o fajerwerkach w okolicy ronda Kings College. 5234, możecie tym się zająć?

Posterunkowy Patton spojrzała z niechęcią na radio.

– Ludzie na ulicach powariowali, a oni chcą, żebyśmy sprawdzali jakieś fajerwerki. – Przez ostatnią godzinę rozpędzali zamieszki na Yonge i Bloor.

Posterunkowy Brooks wzruszył ramionami i sięgnął po mikrofon.

– Pamiętaj, co się stało ostatnim razem, kiedy zameldowano o fajerwerkach na rondzie. – Wcisnął przycisk. – Tu 5234. Czy jedziemy sami?

– Wszystkie pozostałe jednostki obecnie zajęte, ale w razie potrzeby możemy udzielić wam wsparcia.

– Dobra. Jedziemy sami. – Posterunkowy Patton wzięła ostry zakręt, aż zaprotestował mechanizm sterujący samochodu, i wcisnęła gaz do oporu. – Pierwsi dorwiemy się do tego skurwysyna, jeśli wrócił.

– I potraktujemy go według przepisów, Mary Margaret – powiedział łagodnie Brooks.

Kobieta obnażyła zęby w uśmiechu.

– Wepchnę mu te przepisy do gardła.

Evan zatoczył się od brutalnego ciosu, lecz odparował go, nim Roland został trafiony. Roland zrobił jedyną rzecz, jaką mógł – zaufał sile Evana i nie przestawał śpiewać. Nie wiedział, czy bogini słucha, lecz czuł, jak moc narasta i jeżą się włosy na jego ciele. Kiedy Evan zatrzymał kolejny łuk czarnej energii, od którego prawa ręka zwisła mu bezwładnie, Roland zaczął śpiewać pierwszą zwrotkę.

Czysty wietrze, wiej ze wschodu, Niech się skończy me cierpienie, Oczyść moją pamięć z lodu, Oczyść z brudu me sumienie.

Chociaż był przygotowany, że coś się stanie, omal nie zapomniał o zmianie akordów, gdy wiatr musnął jego lewy policzek. Odwrócił się lekko w tę stronę, by widzieć, co przyniosą ostatnie słowa zwrotki. Kątem oka patrzył na skrzywione oblicze Adepta Mroku, lecz ani jego twarz, ani atak, który nastąpił, nie mogły go rozproszyć, gdy wschodni wiatr wymiótł wątpliwości z jego umysłu. Nadal był przerażony, lecz strach wydawał się nie mieć już znaczenia.

Panno, chlubo swego rodu, Przyślij zdrowie mi ze wschodu.

Adept Mroku zawył.

Roland nie zwracał na niego uwagi, bo wschodni wiatr przyszedł z odpowiedzią. Tuż przed Rolandem, nieco na prawo, stanęła Daru w krótkiej, białej tunice. Stanęła naprzeciw Ciemności, zaciskając dłonie w pięści. Nawet od tyłu nie przypominała zbytnio Daru, którą znał, gdyż siła pieśni była bladym odbiciem jej siły.

Silny wietrze, wiej z południa, Roznieć płomień mej dzielności, Nie ma dna twej mocy studnia, Dodaj duszy mej śmiałości.

Wola twa niech się z mą splata, Wojowniczko wichru lata.

Wiatr, który nadleciał z południa, niosąc zapach stali i krwi, odział Daru w złotą zbroję i zawiesił u jej boku potężny miecz.

Evan padł na kolano, lecz zasłonił się zdrową ręką w samą porę i zdołał zaplątać czarny bat w swych bransoletach. Jego okrzyk bólu ledwo przebił się przez muzykę.

Srogi wietrze, wiej z zachodu, Myśl ma stalą niech się stanie.

Wzywam cię nie bez powodu Matko, usłysz me wołanie, Zmieć przeszkody na mej drodze, Dmij, zachodni wietrze, srodze.

Wiatr teraz uderzał go w prawy policzek. Rebecca zdjęła dłoń z jego ramienia. Kiedy podeszła, by stanąć przy Daru, umysł Rolanda pracował na przyspieszonych obrotach, lecz żadna spójna myśl nie przebija się przez przerażenie.

Rebecca?

Najdziwniejsze było, że Daru najwyraźniej przybrała cechy bogini, a Rebecca wyglądała tak jak zawsze. Zmierzwione kędziory, piegi, wielki, pomarańczowy sweter.

Może rzeczywiście bogini była przy niej cały czas, podszepnął cichy głos w jego głowie.

Roland nie chciał się nad tym zastanawiać.

Evan szybko podniósł głowę i dyszał ciężko przez otwarte usta, lecz jakimś cudem nie pozwalał Ciemności ruszyć się z miejsca. Broczył światłem z tuzina ran.

Zanim Roland rozpoczął ostatnią zwrotkę, poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. Nie wiedział, czy był to wewnętrzny, czy zewnętrzny chłód. Stał zwrócony plecami do północy.

Zimny wietrze, wiej z północy, Spowij serce moje lodem, Zbroję daj mi do pomocy.

Starko, która władasz chłodem, Wrogów poraź śmierci tchnieniem!

Bądź mi, wichrze, ukojeniem.

Niespodziewanie obok Rebeki stanęła pani Ruth w czarnych szatach, które łopotały na lodowatym wietrze. Nie wyglądała jak gruba, starsza pani, choć nadal nią była. Nie wyglądała już nieszkodliwie.

Impet uderzenia rzucił Evana w powietrze, gdzie wił się przez chwilę, aż wreszcie spadł na ziemię.

Mrok w swej żądzy zniszczenia resztek Światłości przestał zważać na większą bitwę.

Roland uniósł głowę i oczy mu rozbłysły. Włożył w ostatni refren wszystkie siły i zasłonił Evana pieśnią jak tarczą.

Cztery wiatry, powietrze, płomienie, Ziemio i wodo, spełń me życzenie.

Prośby samotnego niechaj wysłucha – Dziewica-wojownik, Matka i Starucha.

Kiedy ostatnia nuta rozpłynęła się w ciszy, bogini przemówiła trojgiem ust, lecz jednym głosem:

– Stało się.

Adept Mroku z ręką wzniesioną do zadania ostatniego ciosu Światłości zaśmiał się, bo zegary zaczęły wybijać północ.

– Za późno – rzekł.

Brama rozwarła się.

– Święta Maryjo, Matko Boska, błogosławiony Jezusie i wszyscy święci, a to co takiego? – Posterunkowy Patton nacisnęła z całych sił na pedał gazu i samochód patrolowy z piskiem obrócił się w poprzek ronda Kings College aż opony od strony pasażera dotknęły krawężnika.

Wyłączyła silnik i siedziała, wyglądając przez okno. Ściskała kierownicę tak mocno, że kostki jej pobielały.

Syrena wyła jeszcze przez chwilę po wyłączeniu silnika. Posterunkowy Brooks nachylił się i wyłączył ją. Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, aby usłyszał ją ktokolwiek w parku.

Pośrodku zieleńca wznosiła się płyta Mroku wielkości dwudziestu stóp kwadratowych. Płyta tak nieprzenikniona, że umysł upierał się przy twierdzeniu, iż była lita, nawet mając dowód świadczący przeciwko temu. Z jej wnętrza wyłoniła się stworzona z Ciemności i obdarzona przez nią kształtem istota z koszmaru narkomana. Kiedy jej pokryte łuskami, błyszczące matową czernią cielsko przestąpiło próg, podźwignęła się na potężne, tylne nogi i zamachała w powietrzu kosmatymi, przednimi łapami. Wielkie, zakrzywione pazury rozdarły noc, każda z jej siedmiu głów otworzyła zębatą paszczę i ryknęła.

61
{"b":"101351","o":1}