Литмир - Электронная Библиотека

Wtedy, niespodziewanie, została sama z bólem, jaki sprawiły jego ręce i słowa. Rozpaczliwie uczepiła się cichego miejsca w sposób, jaki jej pokazała pani Ruth. Łzy płynęły jej cicho po twarzy, gdy w skupieniu i z determinacją zmagała się z krępującymi ją pętami. Evan potrzebował pomocy. Musiała pójść do Evana.

Evan dotknął Rolanda i muzyk przestał mruczeć pod nosem słowa piosenki.

– Nie mam wiele czasu, żeby się tego nauczyć – zaczął i umilkł, widząc wyraz twarzy Adepta. – Co się stało? – szepnął, rozglądając się nerwowo.

– Posłuchaj.

W mieszkaniu słychać było rytmiczne mlaskanie kota myjącego językiem łapę, buczenie lodówki i monotonne kapanie wody z kranu w łazience. Na zewnątrz – ruch na ulicy, głosy i dzwony.

Dzwony? Wydawało się, że co najmniej dzwony z dwóch kościołów biją jak oszalałe, głośno, rozpaczliwie i nieharmonijnie. Roland spojrzał na zegarek. Druga dwadzieścia trzy.

– Rebecce grozi niebezpieczeństwo – oznajmił Evan i znikł.

– Pani Pementel? Pani Pementel! – Drzwi do stołówki otworzyły się i księgowy znalazł się oko w oko z Rebeccą, która nadal stała z ręką wyciągniętą, by zamknąć drzwi. – Och – powiedział z wymuszonym i niepewnym uśmiechem – to ty. – Kiedy spostrzegł, że dziewczyna się nie porusza, wyminął ją, zastanawiając się, co miało znaczyć przewracanie oczami. Nie obchodziło go, jak dobrą jest pracownicą, ta dziewczyna powinna być w zakładzie. – Czy widziałaś panią Pemen… – Pytanie nagle stało się niepotrzebne.

– O mój Boże!

Ukląkł przy leżącej kobiecie i rozpaczliwie poszukał tętna. Zdawało mu się, że go nie czuje, ale nie był pewien, czy szuka w dobrym miejscu. A jeśli ona umarła? O Boże! Dotknąłem jej! Wstał, odsunął się na dwa kroki i czym prędzej wybiegł. Pomoc. Powinienem pójść po pomoc. Jednak jeśli ona nie umarła, powinienem coś zrobić. Ale co? Liczy się każda sekunda. Krzyknął, gdy omal nie został oślepiony ostrym światłem.

– Rebecco? Pani? Nic ci nie jest?

Rebecca? Tak miała na imię ta opóźniona umysłowo dziewczyna. Księgowy tarł oczy, aż wreszcie zobaczył wysokiego młodzieńca z włosami dziwnego koloru, który nachylał się nad dziewczyną przy drzwiach.

– Zaraz zaraz – wybełkotał. – Co? Jak?

Evan zlekceważył go. Widział więzy krępujące Rebeccę, lecz nie miał pojęcia, jak je zerwać, głos Rebeki był spętany tak samo, jak jej ciało. Wyczuwał plugawość, która mówiła mu o obecności nieprzyjaciela, lecz to nie Ciemność zastawiła te sidła.

– Ty tam! Potrzebna mi pomoc!

Evan niechętnie odpowiedział na wołanie. Musiał to zrobić, jeśli chciał zostać tym, kim był. Odwrócił się. Widział, że pęta krępujące Rebeccę sięgają do zwłok na podłodze.

– Kim była ta kobieta? – spytał, odsuwając zdumionego księgowego, który bełkotał z oburzenia. Tak, więzy oplątywały ją, lecz zapoczątkowała je Rebecca. Och, Pani, cóżeś sobie zrobiła?

– Powiedziałem, że potrzebuję pomocy! – Księgowy wskazał poplamioną atramentem dłonią na podłogę. Nie wiedział, dlaczego miał nadzieję, że ten wyglądający na punka młodzieniec będzie mógł coś zrobić, był przekonany, że gdyby tylko zechciał zadać sobie trud, wszystko znów byłoby dobrze. – Ona potrzebuje pomocy!

Evan nie miał czasu na delikatność. Evantarin, Adept Światłości, podniósł głowę i pozwolił, żeby śmiertelnik spojrzał mu w oczy.

– Jej nie mogę już pomóc – powiedział.

O mój Boże! Trup. Jestem w jednym pomieszczeniu z trupem! Jestem… jego myśl została pochłonięta przez szarobłękitną burzę i głos, który zdawał się rozbrzmiewać echem w głowie.

– Muszę pomóc żywym. Jak nazywała się ta kobieta?

– Pementel. Lena Pementel. Była kierowniczką stołówki. – Narastający strach osłabł na jakiś czas, lecz nadal go odczuwał – był głęboko ukryty i mógł wydostać się na wolność.

– Czy znał ją pan dobrze?

– Nie. Tak. Nie wiem. Spotykaliśmy się w każdy piątek, żeby zaplanować budżet na następny tydzień.

– W każdy piątek? – Evan zrobił krok naprzód.

Księgowy patrzył, jak jego odbicie powiększa się w tych dziwnych, szarych oczach i pisnął: – Tak. Przychodziła do mojego gabinetu… – Pańskiego gabinetu? Pan nigdy nie widział tego obrzędu?

– Jakiego obrzędu?

Evan zaczerpnął głęboko powietrza i postarał się, by w jego głosie przestał brzmieć rozkaz. Po raz pierwszy w życiu zazdrościł Mrokowi zdolności docierania od razu do sedna sprawy bez skrupułów.

– Obrzędu, który wyzwoli moją Panią – rzekł, bardzo opanowany. Rebecca była bezradna, Ciemność mogła powrócić w każdej chwili, a on nie był dość silny, by ją obronić.

– No cóż, w zeszłym tygodniu przyszedłem wcześniej i trafiłem tutaj.

– I co?!

– I usłyszałem ich rozmowę.

– O czym mówiły?

– Nie pamiętam. – Pośpiesznie wyrzucił z siebie słowa i wcisnął głowę w ramiona. Ponieważ nic się nie stało, ośmielił się podnieść wzrok. To, co ujrzał, sprawiło, że znów zacisnął powieki.

– Więc musisz ponownie przeżyć tę chwilę…

Siedział w gabinecie i czekał, podczas gdy pracownice stołówki wychodziły po kolei, żegnając się i wymieniając porozumiewawcze spojrzenia w związku z gościem Leny. Ta niedorozwinięta dziewczyna, Rebecca, wychodziła ostatnia. Ledwo doszła do drzwi, gdy Lena ją zawołała.

– Rebecco!

Dziewczyna zatrzymała się z dłonią na klamce, księgowy zastanawiał się, jak długo to potrwa. Sądził, że zejście do stołówki przyspieszy robotę i będzie mógł wcześniej pójść do domu.

– Złożyłaś ładnie foremki?

– Tak, Leno.

Szkoda, że była niedorozwinięta, pomyślał, bo jej bujna uroda była na swój sposób atrakcyjna.

– Zabrałaś swój uniform do prania?

– Tak, Leno.

Prawdę mówiąc, to połączenie obfitej urody i niewinności było seksowne.

– Zabrałaś słodkie bułeczki na weekend?

– Tak, Leno.

Dobry Boże, to trwało w nieskończoność. Nic dziwnego, że w każdy piątek upływało tyle czasu, zanim pani Pementel doszła do jego gabinetu.

– Tylko nie zapomnij jeść w domu.

Dziewczyna pokiwała głową, jak któryś z tych piesków, jakie widywało się w samochodach w latach sześćdziesiątych. Pewnie miały więcej w głowie niż ona.

– Będę pamiętać, Leno.

– Do zobaczenia w poniedziałek, kotku.

– Do zobaczenia w poniedziałek, Leno.

Księgowy drgnął. Usłyszał czyjś głos. Wiedział, że tak było. Drzwi do stołówki kołysały się w zawiasach, jednak nikogo nie było. Zszedł po panią Pementel, bo było już po trzeciej, ale ona nadal nie pokazywała się w gabinecie. Stołówka była pusta. Oczywiście, że była pusta. W drzwiach nie było niedorozwiniętej dziewczyny piekącej bułeczki. Nie było żadnych oczu, które zajrzały w głąb jego duszy i stwierdziły, że nie wytrzymał próby. To byłoby śmieszne. Za dużo pracował.

Zrobił krok do przodu i zawadził o coś czubkiem świeżo wyczyszczonych brązowych trzewików. Spuścił wzrok.

– Pani Pementel? Pani Pementel! – Ukląkł przy ciele i poszukał tętna. – O mój Boże! Ona nie żyje!

58
{"b":"101351","o":1}