Литмир - Электронная Библиотека

– Nie rób mu więcej krzywdy! – wrzasnęła Rebecca, kiedy stanęła nad Evanem.

– Och, zrobię mu krzywdę – wysapał Adept, siadając i otulając się wściekłością jak peleryną. – Jednak najpierw skrzywdzę ciebie.

Podniósł rękę, by zadać cios, i nagle stwierdził, że spowija go mgła – mgła, która gęstnieje i rzednie, w nie wyjaśniony sposób przesłaniając mu oczy i uniemożliwiając atak. Z pomrukiem uderzył więc w mgłę.

– Nie możesz mnie skrzywdzić – szepnęła mgła i dwoje bladych oczu spojrzało mu prosto w twarz. – Ja już nie żyję.

– Mylisz się – ostrzegł Mrok. – Bardzo się mylisz. Wszakże zgładzenie was teraz byłoby dla was zbyt dobre – Uśmiechnął się. – Żyjcie. Żyjcie ze świadomością poniesionej klęski, gdy jutro brama się otworzy i bariery runą. Po co miałbym zapewniać wam lekką śmierć, gdy przez następną dobę sami będziecie zadawać sobie katusze okrutniejsze od moich. – Zniknął, jego śmiech zmieszał się z dźwiękiem odległych syren.

– Evanie – załkała Rebecca – on już sobie poszedł. Co mam teraz zrobić?

Adept słyszał ją jakby z wielkiej odległości. Nie miał dość sił, by jej odpowiedzieć. Poczucie klęski nie pozwalało mu też spojrzeć jej w twarz.

– Evanie? – Dotknęła rozdartego rękawa jego podkoszulka. Na całym ciele miał rany i rozległe sińce, lecz zamiast krwi każda rana broczyła światłem. – Evanie? Musisz wstać!

– On nie może, Pani.

Na dźwięk tych słów Rebecca szybko się odwróciła i rzuciła w ramiona trolla.

– Och, Lanie, nie wiem, co mam robić! – zawołała.

Lan objął ją tylko i w milczeniu głaskał po plecach.

– On jest ranny. Poważnie ranny.

– Wiem, Pani. Wyczułem jego cierpienie. Dziewczyna pociągnęła nosem i wytarła oczy brzegiem podkoszulka.

– Jedzie policja – stwierdziła.

– Zabiorą go od ciebie.

– Naprawdę?

– On nie jest z tego świata. Pozwól mi, Pani, zabrać go w bezpieczne miejsce, bo mam wobec niego dług.

– Tak. Tak. – Rebecca odsunęła się od trolla i podnosząc głowę, popatrzyła na niego. Łzy wciąż spływały jej po policzkach. – Ty go weź, bo dla mnie jest za ciężki, a ja opowiem policji, co się wydarzyło. Daru mówi, że gdybym miała kłopoty, mam iść na policję. – Kiedy samochód patrolowy zajechał z rykiem i błyskiem świateł, odwróciła się i wyszła mu na spotkanie.

Lan zabrał Evana. Nie mów im o Evanie. Rebecca starała się trzymać tę informację z dala od innych strzępków i kawałeczków, lecz drzwi samochodu zatrzasnęły się z hukiem, ludzie zaczęli krzyczeć i poczuła, że wszystko jej się miesza. Potknęła się o małe, prawie niewidoczne w nocy zwłoki i Ciemność, która je otaczała, omal nie zwaliła jej z nóg. Ofiara. Kilka strzępków i kawałków uciekło jej i dziewczyna krzyknęła.

Posterunkowy Patton wytężyła wzrok, by dostrzec, co się dzieje na ciemnym środku zieleńca.

– Ładnie wyglądają – mruknęła, wskazując głową staromodną latarnię uliczną – ale dają bardzo mało światła.

Posterunkowy Brooks mocniej uchwycił pałkę.

– Ktoś się zbliża. Jakby… – Przerwał. Sądząc po odgłosach, było to cierpiące dzikie zwierzę, lecz poruszający się cień wyglądał jak człowiek. – To dziewczyna – dodał kilka chwil później.

– Nie byle jaka dziewczyna. – Posterunkowy Patton wyszła naprzód i Rebecca wpadła jej w objęcia, zmuszając ją do cofnięcia się o krok, bo inaczej obie przewróciłyby się na ziemię.

– On ją zabił! On ją zabił! – szlochała, ściskając kurczowo policjantkę. – To była tylko mała dziewczynka, a on ją zabił. Teraz jest już za późno, a on uciekł! – Ostatnie słowo przeszło w rozpaczliwy lament.

Przy drugim zdaniu posterunkowy Brooks wezwał posiłki przez radio. Przy trzecim zapalił reflektory i oświetlił całe rondo i park pośrodku. Przy czwartym był w połowie drogi do małego ciała, które leżało na trawie.

Posterunkowy Patton zdjęła uczepione jej ramion palce Rebeki, nieco zdumiona siłą, jaką musiała w to włożyć, i utuliła zalęknioną dziewczynę w objęciach.

– Kto ją zabił? – spytała, przekrzykując syreny dwóch nadjeżdżających samochodów. – Kto?

Uciekając od hałasu i zamieszania, Rebecca przycisnęła głowę do jej piersi i załkała. Chciała do domu.

– Rebecco? Rebecco!

– Roland? – Rebecca podniosła szybko głowę, wyrwała się z objęć policjantki i takim samym rozpaczliwym ruchem wpadła w jego ramiona.

Roland jakimś cudem utrzymał się na nogach.

– Cii, dziecino, cii. Jestem przy tobie. – Przesunął się z nią na bok, tak że stanęli na trawie. Rękami gładził Rebeccę uspokajająco po plecach. Chciał jej zadać milion pytań, lecz szeptał tylko słowa otuchy w kędzierzawe włosy i był opoką, na której mogła się wesprzeć. Wkrótce stanowili jedyną wysepkę spokoju wśród reflektorów, syren oraz mężczyzn i kobiet, którzy nie mieli pojęcia o grozie, na jaką się przypadkiem natknęli.

Nikt nie zauważył, że zieleniec powiększył się o jeden dąb. Nikt też nie zauważył, że kiedy wrzawa ucichła, drzewa już nie było.

– Byłem przy niej z powodu tego, co zdarzyło się zeszłej nocy – zeznawał później Roland na komisariacie. Uwierzcie mi, mówił jego głos, każde słowo pobrzmiewało szczerością. Miał nadzieję, że nie przesadza. Nie był pewny, co może osiągnąć bez Cierpliwości i harfy.

Skinienie głów.

– Sądziłem, że jest bezpieczna w mieszkaniu. – Tak sądził. – Poprosiła, żebym poszedł na Bloor przynieść kilka rzeczy. – Co się zgadzało. – Tamtejszy Dominion jest otwarty przez całą dobę. – Co było prawdą, chociaż tam nie poszedł. – W drodze powrotnej usłyszałem syreny i zobaczyłem światła, więc poszedłem sprawdzić, co się dzieje. – Biorąc pod uwagę to, co mu przychodziło do głowy podczas szalonego biegu, bo rozumiał, czym są naprawdę „fajerwerki”, i wiedział, do czego jest zdolna Ciemność, niemal z ulgą przyjął to, co zastał na miejscu. – Nie mam pojęcia, co ona tam robiła.

– Poszłam za nim. – Rebecca wyszeptała pierwsze sensowne słowa od chwili, gdy Roland pojawił się na rondzie. – Mam buty do biegania i poszłam za nim.

– Za kim? – spytał detektyw z wydziału zabójstw.

Rebecca szturchnęła Rolanda głową i spojrzała na detektywa. W jej oczach widać było brak zrozumienia.

– Poszłaś za swym przyjacielem?

Wyciągnęła rękę do Rolanda. Evan był ranny.

– Tak.

Ponieważ detektywi nie wiedzieli o Evanie, zadawali niewłaściwe pytania. Rebecca mówiła tylko o tym, o co ją pytano; poza tym policjanci, patrząc na jej odpowiedzi przez pryzmat kategorii, do jakiej ją zaszeregowali, nigdy nie dowiedzieli się prawdy o wydarzeniach.

– Czy widziałaś, kto zabił dziewczynkę?

– Tak.

– Czy widziałaś na własne oczy, jak to zrobił?

– Nie.

– Ale widziałaś go?

– Tak.

– Jak wyglądał?

Kiedy opisała podejrzanego, którego już szukali, byli zadowoleni, uwierzyli jej i przestali zadawać pytania.

– Zostanie pani do dyspozycji policji – powiedzieli, kiedy Rebecca starannie podpisała swoje zeznania drukowanymi literami.

Roland zapewnił ich, że tak będzie.

Dopiero kiedy wracali taksówką do mieszkania Rebeki, Roland miał okazję spytać o Evana, ale nawet wtedy ledwo zdołał wykrztusić pytanie z gardła ściśniętego strachem. To niemożliwe, żeby…

– On jest ranny, Rolandzie. – Rebecca pociągnęła nosem. – Zabrał go troll Lan.

– Gdzie go zabrał, dziecino?

– Gdzieś w bezpieczne miejsce.

Roland był ciekaw, jakie miejsce troll uznał za bezpieczne. Gdy taksówka zatrzymała się przed blokiem Rebeki, już wiedział.

– Rolandzie, patrz! – Rebecca wyskoczyła z taksówki.

– Patrzę, dziecino. – Zapłacił taksówkarzowi i wyszedł z samochodu tylko trochę wolniej od niej. Rzeczywiście było na co popatrzeć. Wszędzie wokół przycupnęły niezwykłe i cudowne stworzenia. Stary kasztanowiec uginał się pod ciężarem małego ludku siedzącego na gałęziach.

Wszyscy przyglądali się Rebecce, która minęła potłuczone drzwi i wbiegła na górę po schodach.

Kiedy Roland dotarł do mieszkania, klęczała przy łóżku, gładząc delikatnie nagie ciało Evana.

53
{"b":"101351","o":1}