Литмир - Электронная Библиотека

Kiedy pierwsza włócznia utkwiła w ziemi u jego stóp, był niemal na to przygotowany. Gdy druga drasnęła go w ramię, rysując cienką kreskę krwi, odskoczył. Z głębi jego gardła wyrwało się łkanie. Kiedy trzecia wyrwała mu niewielki kawałek ciała z uda, ból stał się częścią przerażenia i już nie wiedział, gdzie jedno się kończy, a drugie zaczyna. Zewsząd był otoczony; nie mógł uciec, nie mógł schować się, więc zadrżał i zamknął oczy, zaciskając zęby, by powstrzymać cisnący mu się na usta krzyk. Przynajmniej umrę cicho, poprzysiągł sobie ponuro. Ciemność może się ugryźć w dupę.

Harfa zaczęła grać; była to niesamowita i szczególna melodia, bo harfa miała niewiele całych strun.

Grzmot kopyt ucichł i całkowicie ustał.

Roland odważył się otworzyć oczy i kiedy to uczynił, harfa zamilkła. Poczuł raczej, niż usłyszał, że coś się zbliża do niego z tyłu. Nie był przekonany, czy dobrze robi, ale odwrócił się powoli.

Koń zatrzymał się w odległości mniejszej od długości swego ciała, jeździec, który go dosiadał, zarzucił wodze na ozdobnie grawerowany łęk siodła. Gdy zdjął srebrnoczarne rękawice, ukazały się dłonie białe jak lilie. Smukłe palce uniosły hełm w kształcie ptasiej głowy. Roland nie miał pojęcia, jakiego ptaka przedstawiał hełm, bo znał tylko gołębie i nie był to jeden z nich. Ujrzał kobietę, której kruczoczarne włosy spływały na ramiona i piersi; zielone jak jadeit oczy przyglądały mu się ciekawie spod ukośnych brwi.

Roland przełknął ślinę. Poza Evanem, była najpiękniejszą istotą, jaką w życiu widział, od czubków odrobinę szpiczastych uszu do wystających kości policzkowych i wilgotnego błysku zaciśniętych warg.

– Ta harfa, którą niesiesz – głos, choć oschły i podejrzliwy, był równie piękny, jak jej oblicze – jak dostała się w twe ręce?

– Uratowałem ją. – Czuł mętlik w głowie.

– Od czego?

Roland przesunął ciężar harfy na biodrze, jak przez mgłę odbierając protest rany na udzie i czując świeżą krew, która wsiąkała w dżinsy.

– Z jaskini olbrzymów. – Jako że sytuacja zdawała się wymagać tytułu grzecznościowego, dodał: – Proszę pani.

– Ta harfa należała do mego brata.

Roland zastanowił się, którym kawałem gnijącego mięsa był jej brat, lecz powiedział tylko:

– Przykro mi.

– Jesteś wszelako człowiekiem.

Nie zabrzmiało to jak pytanie, więc milczał, chwilowo zadowalając się jedynie patrzeniem na nią.

– Atoli harfa przyjęła cię. – Kobieta zmarszczyła brwi, co zmieniło jej urodę, lecz jej nie umniejszyło. – Czyżbyś był bardem?

– No, niby tak. – Przypomniał sobie, co opowiadał wuj Tom. – Tak, jestem, ale przede mną wciąż siedem lat.

Na wzmiankę o siedmiu latach kobieta lekceważąco wzruszyła ramionami i powtórzyła:

– Jesteś bardem.

– Wasza wysokość…

Zbliżył się do nich jeden z pozostałych jeźdźców. Roland drgnął, bo patrząc damie głęboko w oczy, zapomniał, że ktoś jeszcze istnieje.

– …co mamy z nim zrobić?

– Zabierzemy go ze sobą. – Uśmiechnęła się i Roland poczuł, jak jego serce szaleje z radości. – Wzgórze od dawna było pozbawione muzyki.

Podskakując boleśnie z tyłu siodła, Roland starał się jednym okiem śledzić Cierpliwość, drugim harfę, a obydwoma jeźdźca w hełmie z głową ptaka. Przyprawiło go to o ból głowy, jakby mało mu było cierpienia. O ile mógł stwierdzić, mimo mroku, ruchu i obaw, że spadnie i zostanie stratowany przez jeźdźców galopujących za nim, jego instrumenty były w lepszym stanie niż on sam. Jeździec, za którym siedział, nosił hełm w kształcie głowy kota, lecz nawet najbardziej rozpaczliwe próby trzymania się opancerzonego torsu nie zdradziły Rolandowi, czy obejmuje mężczyznę czy kobietę.

Wzgórze okazało się wzniesieniem na horyzoncie, do którego Roland brnął przez większość popołudnia; był tego pewien w chwili, gdy wyłoniło się z ciemności. Zobaczył, że księżniczka dała znak dłonią, i znaczna część wzgórza rozpłynęła się we mgle. Z otworu trysnęło bladoszare światło. Konie i jeźdźcy popędzili naprzód i Roland, wciąż starając się nie spaść z siodła, znalazł się pod ziemią.

Kilka chwil później, zasłaniając się Cierpliwością i czując zamęt w głowie na widok barwnych, rozświetlonych obrazów, kuśtykał za księżniczką, która przeprowadziła go przez wielkie, rzeźbione wrota. Docierały do niego pomieszane strzępy wrażenia, że przemierzają wypełnioną ludźmi olbrzymią salę o łukowatym sklepieniu, oraz że słyszy towarzyszący im szmer zaskoczenia.

Roland nie spuszczał oczu z księżniczki, w głowie rozbrzmiewały mu hymny na cześć jej urody, które zagłuszały cierpienie i lęk.

W końcu sali znajdowało się podwyższenie i gdy Roland z księżniczką zbliżyli się do niego, mężczyźni i kobiety rozstąpili się, odsłaniając człowieka siedzącego na wielkim, czarnym tronie.

Dobry Boże, ależ oni są do siebie podobni, pomyślał w pierwszej chwili Roland. Drugą jego myślą było – czyżbym oszalał? Mężczyzna na tronie miał ciemnorude włosy i bladoszare oczy.

– Wcześnie stajesz przed mym obliczem, czcigodna córko. – Nie zabrzmiało to przyjaźnie. – Cóżeś mi przywiozła?

– Dwie rzeczy, dostojny ojcze. – Uniosła w górę harfę. – Harfa mego brata odnalazła się, ten, który ją nosi, sam jest bardem. – Przerwała na chwilę i dodała bez wyrazu:

– Ludzkim bardem. Harfa go akceptuje.

Roland poczuł na sobie spojrzenie wszystkich zgromadzonych. Przyszpilony stanowczym spojrzeniem króla, uświadomił sobie, dlaczego sądził, że mimo odmiennych kolorów włosów i oczu tych dwoje jest tak do siebie podobnych. Mieli taki sam wyraz twarzy i takie same gesty.

– Zakładam – rzekł oschle król – żeś nie pokonał mego syna w walce i nie wyszarpnął mu harfy ze sztywniejących dłoni?

– Ehm, nie, czcigodny panie. – A jak zdobył harfę? Wydawało mu się, że jego wspomnienia zaczynają się zaledwie od pierwszego spojrzenia na księżniczkę. Z trudem sięgnął pamięcią dalej i odpowiedział: – Ja… ehm… wyratowałem ją z jaskini olbrzymów.

– Szkoda. Niemniej uciszył go olbrzym, skutek więc jest ten sam.

Roland odniósł wrażenie, że nieżyjący książę nie był zbytnio lubiany.

– Odniosłeś mi jeden ze skarbów mego królestwa. Proś o co chcesz, a będzie ci dane.

On musi znać drogę do domu. Dom. Roland starał się nie zapomnieć tego słowa, lecz stojąca w pobliżu księżniczka była nieskończenie bardziej rzeczywista. Jej obecność odsuwała wszystko daleko.

– Chciałbym… – Poczuł suchość w gardle i język przywarł mu do podniebienia, gdy nagle uświadomił sobie, jak jest spragniony. – Chciałbym prosić o szklankę wody, jeśli to możliwe.

Król zmarszczył brwi.

Roland spostrzegł, że otaczający go ludzie cofają się i usłyszał brzęk metalu, gdy księżniczka i jej jeźdźcy odwrócili się ku niemu.

– Szklankę wody – powtórzył władca.

Cisza wydłużała się i przeciągała. Roland miał rozpaczliwą ochotę podrapać się po nosie, lecz bał się poruszyć.

Król uśmiechnął się powoli i dwór znów zaczął oddychać.

– Wody dla barda! – rozkazał monarcha. – Kiedy już odświeżysz się i przyodziejesz, panie bardzie – uśmiechnął się szerzej – wydamy ucztę!

Roland stwierdził, że otacza go wirująca ciżba jaskrawo ubranych mężczyzn i kobiet, spośród których wszyscy śmiali się, rozmawiali i wyrażali zatroskanie o jego osobę. Stracił księżniczkę z oczu i znów zaczęła go boleć noga. Dobiegające go strzępy rozmów nie miały sensu, więc przestał słuchać; nie było to takie trudne, bo nikt w rzeczywistości nie mówił do niego. Ktoś wcisnął mu do ręki srebrny puchar, który wychylił z wdzięcznością. Teraz czuł się jedynie zmęczony, wyczerpany…

I niski, dodał w myślach, zderzając się twarzą z obfitym biustem. Nawet kobiety były sporo wyższe od mającego niemal sześć stóp Rolanda.

Popychany, ciągnięty i popędzany, trafił wreszcie do małego, pełnego pary pomieszczenia, w którym znajdowały się dwie młode kobiety i balia pełna gorącej wody.

– …odzienie.

– Co? – Ostatnie zdanie było wyraźnie skierowane do niego. – Przepraszam, nie dosłyszałem.

42
{"b":"101351","o":1}