Литмир - Электронная Библиотека

– Czy chciałbyś, żebym ja to zrobiła, Lanie? – Rebecca leciutko podskoczyła.

– Gdybyś zechciała.

– Zaraz wrócę, Evanie. – Wdrapała się na zbocze i zniknęła z drugiej strony filaru, najwyraźniej wiedząc, o jakim bluszczu mówił troll.

Ogłuszeni hałasem, odczekali chwilę, aż przejedzie pociąg. Troll powiedział:

– Jeśli zwyciężysz, zabierz ją ze sobą.

– Co takiego?

– W innych czasach mogłaby zapuścić korzenie, jej niewinność nie miałaby znaczenia, ale ta epoka bez przerwy ją wykorzenia. To dla niej okrutne, a ja pragnąłbym dla niej spokoju. Zrób to, a będę miał wobec ciebie dług.

Kompletnie zaskoczony, Evan odwrócił się i odszedł kilka kroków. W przeszłości mężczyźni i kobiety przekraczali bariery, ale nikt nie czynił tego ostatnio. Adept wyobraził sobie Rebeccę w świecie, z którego przybył, i dziewczyna idealnie do niego pasowała. Być może dlatego tak mnie pociąga, że przypomina mi o ojczyźnie. Wzdrygnął się na myśl o tym, jak on sam czułby się uwięziony w tym świecie. Był zdumiony, że do tej pory jej niewinność pozostała nieskalana.

– Wybór musi należeć do niej – odparł cicho. – Jednakże jeśli zwyciężymy, poproszę ją, żeby poszła ze mną.

– Jeśli przegrasz, Adepcie, to już nie będzie stanowiło problemu.

Największa na świecie księgarnia była otwarta do późna i przyciągała nieprzerwany strumień klientów, choć był to drobiazg w porównaniu z tłumem, który wciąż kłębił się przecznicę dalej na Yonge. Roland przycisnął Cierpliwość do piersi i przez chwilę muskał palcami struny, kojąc nadwerężone nerwy. Gdyby tylko na to pozwolił, nieufność wobec policji łatwo mogła się przerodzić w irracjonalny strach. Nie miał jednak zamiaru na to pozwalać.

Na nieszczęście podejrzenie, iż Ciemność czai się tuż poza zasięgiem wzroku i gra na jego poczuciu zagrożenia, pogarszało sytuację.

– Powiedziałem, wchodź do samochodu!

Roland otworzył usta, żeby wyjaśnić, że kurtka mu się o coś zahaczyła i nie mógł jej odczepić, gdy został uderzony pałką. Próbował się uchylić i upadł na gliniarza, przewracając go na ziemię. Plecy, żebra, nogi, głowa; stracił rachubę ciosów…

Stawianie oporu podczas aresztowania, powiedzieli mu w sądzie. Napaść na funkcjonariusza policji. Kolega tego gliniarza, który oprócz przyglądania się nic nie robił, znów stał bezczynnie. Ze względu na młody wiek Roland dostał wyrok w zawieszeniu. Ledwo skończył piętnaście lat.

– Masz jakiś powód, żeby blokować chodnik?

Struny gitary werżnęły się Rolandowi w palce, kiedy zacisnął dłonie i odwrócił się. Strużka potu nie spowodowana upałem spływała mu po boku. Było ich dwóch i stali wystarczająco blisko, by mógł poczuć zapach mydła i płynu po goleniu.

Wyższy, rudowłosy gliniarz wyciągnął książkę raportów. Potrafił poznać strach na pierwszy rzut oka, a w jego zawodzie strach oznaczał winę.

Daru westchnęła i odsunęła akta leżące na biurku. Zrobiła całą robotę papierkową, jaką mogła, lecz wciąż czekał na nią wielki plik dokumentów dotyczących terminów spotkań w sądzie i wizyt osobistych. Tydzień już miała zajęty, nie zapobiegało to jednak pojawianiu się nowych problemów i nowych ludzi, którzy potrzebowali pomocy, i nowych bitew, jakie trzeba było stoczyć.

Wyłączyła lampę na biurku i nagle zdała sobie sprawę, że palą się tylko światła awaryjne.

– Za dwadzieścia jedenasta? – rzekła do swego zegarka, jakby to była jego wina. Jej głos zabrzmiał echem wśród ciszy, a kiedy ucichł, uświadomiła sobie, że słyszy tylko bicie swego serca. – Zdaje się, że znów jestem ostatnią osobą na piętrze. – Wstała, wzięła torebkę i wyszła ze swego kącika, kierując się w stronę wind. Szła ostrożnie ciasnymi, zagraconymi korytarzykami, które w słabym świetle wydawały się jeszcze ciaśniejsze i bardziej zagracone. Panowała tak niezmącona cisza, że Daru zastanawiała się, czy nie jest ostatnią osobą w całym budynku.

Nacisnęła przycisk windy i czekała. Czasami w nocy wyłączano windy, co zmuszało ją do długiej wędrówki z siódmego piętra po kiepsko oświetlonych schodach. Nienawidziła ich; pole widzenia było ograniczone do połowy schodów w górę i połowy w dół, najdrobniejszy odgłos odbijał się bez końca od betonowych ścian, tworząc nieprawdziwe zagrożenia i maskując rzeczywiste. Drgnęła na dźwięk dzwonka oznajmiającego przybycie windy. Kiedy weszła do środka, skarciła samą siebie za to, że przestraszył ją odgłos, który słyszy setki razy dziennie.

Podziemny garaż był bardzo jasno, niemal jaskrawo oświetlony i we wszystkich kątach czaiły się podkreślone ostre cienie. Daru przymrużyła oczy i lekceważąc znak nakazujący pieszym nie schodzić z dróg dla nich przeznaczonych, przeszła na ukos przez pusty parking do sektora, w którym zostawiła swój samochód. Wyszła zza rogu, zatrzymała się i zaklęła. Światła były pogaszone.

Obejrzała się do tyłu. Przez otwarte drzwi windy smuga chłodniejszej żółci zlewała się z białym blaskiem lamp fluorescencyjnych. Powinnam wrócić na górę i zawiadomić strażnika. Tymczasem drzwi się zamknęły i Daru usłyszała szum windy jadącej do góry. Za jej plecami była ciemność.

Jej podniszczone kombi niczym cień w mroku stało nie dalej niż dziewięć metrów. Zanim winda wróci, Daru może być już w samochodzie i w drodze do domu. Zrobiła krok, a potem jeszcze jeden. Zdumiało ją, jak szybko znalazła się w obszarze całkowitej ciemności. Przecież powinno docierać tu światło z pozostałej części parkingu.

Natrafiła na samochód goleniami.

– Cholera!

Słowo zapadło w ciemność.

Dotykając jedną ręką samochodu, a drugą przetrząsając po omacku torebkę w poszukiwaniu kluczyków, Daru podeszła do drzwi kierowcy i zaczęła szukać klamki. Otwierałam ten głupi samochód tysiąc razy… o, już jest. Przyciskając kciuk do krawędzi zamka, wyjęła kluczyk i włożyła go energicznie. Klucz utknął w zamku, a kiedy gwałtownie szarpnęła, żeby go wyciągnąć, wyleciał jej z rąk i spadł na ziemię.

Daru zdusiła cisnące się jej na usta przekleństwo, przyklękła i zaczęła obmacywać betonową posadzkę.

Wtem zamarła z wyciągniętymi rękami i rozsuniętymi palcami, bo uświadomiła sobie, że nie jest sama. Poczuła, że włosy jeżą się jej na głowie, wstrzymała oddech i wytężyła zmysły. Usłyszała cichy, prawie jedwabisty dźwięk. Potem jeszcze raz, bliżej.

Wtedy przypomniała sobie, że Mrok krąży po mieście.

Jej poszukiwania zamieniły się w rozpaczliwą walkę, która zagłuszyła wszelkie następne odgłosy. Nie musiała ich słyszeć. Wiedziała, że on tam jest. Czubek jej palca natknął się na metal. Chwyciła klucze, zdzierając sobie skórę na kostkach, i szybko wstała.

Potem nie mogła znaleźć klamki…

Potem nie mogła znaleźć zamka…

Potem ten przeklęty klucz nie chciał wejść…

Potem coś dotknęło jej pleców.

Kobieta wrzasnęła i odwróciła się gwałtownie, zasłaniając się ręką.

– Proszę uważać, panienko. Pomyślałem, że przyda się tu trochę światła. – Strażnik uniósł latarkę i poświecił na drzwi samochodu.

Daru zaczerpnęła głęboko tchu i siłą woli opanowała drżenie. Starszy mężczyzna uśmiechnął się serdecznie. Nie był zaskoczony ani urażony jej reakcją.

– Tu jest rzeczywiście dość upiornie, kiedy zgasną światła – dodał, rozglądając się.

Kobieta popatrzyła tam gdzie on, zauważając, że ciemność stała się bardziej szara niż czarna. Widziała swój samochód. Niewyraźnie, ale widziała. Zwilżywszy wargi, wyszeptała „Dzięki” – otworzyła drzwi i wsiadła do samochodu. Kiedy odjeżdżała, przez ułamek sekundy wydawało jej się, że w świetle reflektorów widzi cień w miejscu, w którym nie powinno być cieni.

Nie mając powodów do zatrzymania Rolanda – nie było nakazu, podejrzany nie był notowany, nie miał na sumieniu nawet nie zapłaconego mandatu – policja nie miała innego wyjścia, jak go wypuścić. Przeżył przykre dwadzieścia minut, podczas których jąkał się przy swoim nazwisku i zapominał własnego adresu. Za każdym razem, gdy otwierał usta, policjanci nabierali coraz większego przekonania, że musi być winny. Kazali mu odłożyć gitarę, nie miał więc w rękach nawet dodającego otuchy ciężaru Cierpliwości. Wreszcie machnęli na niego ręką i odesłali z surowym „Będziemy mieć na ciebie oko”.

33
{"b":"101351","o":1}