Литмир - Электронная Библиотека

Pani Ruth zmrużyła oczy.

– Nie powiedziałam, że poszłam do pojemnika na śmieci – sprostowała. – Powiedziałam tylko, że byłam w drodze. Coś mi przeszkodziło i nie dotarłam do niego. Czy zamierzasz wreszcie wezwać kogoś, żebym mogła złożyć zeznanie i opisać tego faceta, czy mam się rozzłościć?

Z głosu była tak podobna do nauczycielki, która wzbudzała w Harperze przerażenie przez całą trzecią klasę, że wcisnął guzik interkomu, zanim zauważył, iż poruszył palcem.

Pani Ruth uśmiechnęła się.

– …no bo dlaczego miałbym mu pozwalać, żeby tak mną pomiatał?

– Racja, dlaczego.

– Temu pieprzonemu przemądrzalcowi przewróciło się we łbie tylko dlatego, że jeździ BMW i ma tę szpanerską pracę w firmie komputerowej, ale ja jestem tak samo dobry jak on.

– Lepszy.

– Masz, kurwa, rację!

Adept Mroku nachylił się, ostrożnie kładąc ręce na stole między kółkami pozostawionymi przez szklanki z piwem.

– W końcu, gdzie byliby wszyscy tacy jak on, gdyby nie ty. Jeden z tych, którzy rzeczywiście wytwarzają to, co tamci konsumują.

– Właśnie. To też! – Mężczyzna wychylił zawartość szklanki i podsunął ją do napełnienia, dawno przestał się dziwić, dlaczego dzbanek nigdy się nie opróżnia. – I wiesz, co jeszcze? Ten sukinsyn miał czelność mi powiedzieć, że nie mogę kłaść swoich śmieci na końcu podjazdu. Ten pierdolony podjazd należy do nas obu, a jemu się wydaje, że może mi zabronić wystawiania tam moich pieprzonych śmieci.

– Może już czas, żeby coś z tym zrobić.

– Aha. – Mężczyzna spojrzał spode łba. – Może już czas. – Nagle odepchnął krzesło i wstał, zataczając się lekko. – Trzeba zaraz coś z nim zrobić.

– Czy nadal trzymasz strzelbę w głębi szafy w korytarzu?

– Aha. – Mężczyzna zmrużył oczy. – Tak. Już ja pokażę temu skurwysynowi. – Szedł chwiejnym krokiem, obijając się o krzesła i ludzi, nie pozwalając, by przekleństwa czy rozlane piwo przeszkodziło mu w dotarciu do domu. Do szafy na korytarzu. I w daniu nauczki temu zarozumiałemu gnojkowi z sąsiedztwa.

– Przyszło prawie za łatwo – westchnął Adept. Przyciągnął uwagę jednej z kelnerek i zawołał ją do siebie skinieniem głowy.

– Och, ależ on jest odlotowy – szepnęła dziewczyna do koleżanki, wsuwając tacę pod pachę i obrotem bioder poprawiając krótką spódniczkę.

Druga z kelnerek spojrzała w kierunku mężczyzny.

– Sprawia wrażenie niebezpiecznego.

– Tobie się wydaje, że każdy, kto ma błysk w oku, jest niebezpieczny.

Kelnerka potrząsnęła głową, kołysząc postrzępioną fryzurą.

– Tak, ale on wygląda rzeczywiście groźnie. Jak… jak ostry nóż.

– Jakie to poetyckie. – Zwilżywszy jaskrawoczerwone wargi, wezwana dziewczyna oddaliła się powłóczystym krokiem, rzuciwszy ostatnie słowa: – Nie martw się, kotku, poradzę sobie.

– W takim razie już uzgodnione. – Daru schowała długopis z powrotem do torebki i wydarła kartkę z notatnika, który trzymała na kolanach. – Pójdę jutro, zrobię wszystko, co absolutnie trzeba zrobić, i uprzedzę, że biorę wolne na resztę tygodnia. Roland i Evan zaczną pokazywać w hotelach rysunek. – Spojrzała na szkice, jakie Evan wykonał na podstawie przelotnego ujrzenia Adepta Ciemności na stadionie. Rysunki były dobre i uwzględniały nawet guziki przy kołnierzu i lekko pogardliwy wyraz twarzy. – Czy możemy być pewni, że cały czas będzie tak wyglądał? – spytała.

– O tak – zapewnił ją Evan. – Dopóki ponownie nie przejdzie przez barierę, jest w takim samym stopniu związany z tym ciałem, jak ja ze swoim.

Usatysfakcjonowana Daru pokiwała głową, a Roland przegnał z myśli obraz, jaki mu nasunęła wzmianka o związaniu z ciałem Evana.

– A jutro po pracy – oświadczyła Rebecca – Evan i ja we dwóch…

– We dwoje – automatycznie poprawiła Daru.

– Właśnie. Evan i ja we dwoje pójdziemy poprosić mały ludek, żeby pomógł szukać. – Dziewczyna westchnęła. – Szkoda, że nie mogę wziąć wolnego do końca tygodnia.

– Mimo iż potrzebujemy cię, Pani, tam jesteś bardziej potrzebna.

– Tak, ale…

– Czy nie mówiłaś, że trzy z twoich współpracowniczek mają zwolnienie lekarskie?

Rebecca znów westchnęła.

– Tak, trzy. Gdybym i ja się zwolniła, nie byłoby to sprawiedliwe wobec Leny. Wtedy sama musiałaby piec bułeczki.

– Nie rób takiej smutnej miny. – Evan odczepił swój znaczek z uśmiechniętą buzią, nachylił się i przypiął Rebecce do podkoszulka. – W pracy widujesz wielu ludzi, słyszysz wiele rozmów. Jeśli zacznie się dziać coś dziwnego, będą o tym mówić, a ty nam wszystko powtórzysz. Ktoś, kto słucha ludzi w trakcie ich codziennych, zwykłych zajęć, może udzielić nam potrzebnej wskazówki. Adept Ciemności najbardziej zakłóci życie zwyczajnych ludzi.

– W porządku. – Rebecca skinęła niechętnie głową i chwyciła go za rękę. Przesunęła palcem po jego bransoletkach, aż zabrzęczały, uśmiechnęła się i zrobiła to jeszcze raz. – Ale dlaczego nie możemy zacząć już dziś wieczorem? Nie jest jeszcze późno.

– Jest zdecydowanie za późno – oświadczyła Daru, wstając. – Żadne z nas nie wyspało się dobrze zeszłej nocy, a ty i ja – rzekła z naciskiem – musimy wstać wcześnie rano. – Obróciła się do Rolanda. – Wychodzimy. A ty – zwróciła się do Rebeki – kładź się do łóżka.

– Może będzie lepiej, jeśli zostanę? – zaproponował Roland.

– Będzie lepiej, jeśli pójdziesz do domu i przebierzesz się w coś czystego – odparła Daru.

– Ale… – Spojrzał na Evana, potem na Rebeccę, a następnie na Daru. Ich twarze wyrażały jedynie ciekawość, na obliczu Daru malowało się nieomal wyzwanie. – No tak, chyba masz słuszność.

– Daru prawie zawsze ma słuszność – powiedziała Rebecca.

– Doprawdy. – Przechylił się nad oparciem kanapy, szukając futerału od gitary. – Czy to nie jest męczące? – Pokrowiec ześlizgnął się i leżał na podłodze, poza zasięgiem jego ręki.

Daru uśmiechnęła się.

– Nie, ani trochę.

– Pani Ruth zawsze ma słuszność – oznajmiła Rebecca wszystkim obecnym.

Daru przewróciła oczami.

– Pani Ruth jest bezdomna, Rebecco. Samo to nie jest bardzo słuszne.

– Czy znasz panią Ruth? – spytał Roland, obchodząc kanapę, żeby dostać się do futerału.

– Nie miałam jeszcze tej przyjemności.

– Ominęła cię prawdziwa rozkosz. – Schylił się i podniósł futerał, który nie był zamknięty. – Masz… Wynocha stąd, kocie!

Tom uniósł głowę, mrużąc lekko ślepia od blasku i ziewnął. Jego ciało doskonale pasowało do futerału, wszystkie łapy były bezpiecznie wczepione pazurami w filcową wykładzinę.

– Precz! Won stąd!

– Pewno myślał, że to kocie łóżko – wysunęła przypuszczenie Rebecca, gdy Tom wstał, przeciągnął się i przełazi przez krawędź pokrowca.

– Nic mnie nie obchodzi, co się jemu wydawało – warknął Roland, przyklękając i strzepując kocią sierść. Gdy Tom szturchnął go w żebra niemal dość mocno, żeby go przewrócić, jęknął głucho i odepchnął kota. Zwierzak sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie, wrócił i powtórzył swój manewr.

Daru zdławiła śmiech.

– Myślę, że on próbuje cię wkurzyć. Koty zawsze wiedzą.

– Co wiedzą? – Roland ostrożnie ułożył Cierpliwość, zatrzasnął wieko i wyprostował się. – Chodźmy już.

– Spotkamy się tutaj jutro rano? – spytał Evan. Kiedy Roland odwrócił się do Adepta, jego oblicze złagodniało.

– Aha, ósma trzydzieści, tak jak się umawialiśmy. – Pokiwał palcem na Rebeccę. – Opiekuj się nim do tego czasu, dziecino.

Rebecca rzeczowo skinęła głową.

– Jasne, że tak. – Uśmiechnęła się do Evana, a on odpowiedział tym samym.

Roland nie mógł już zaprzeczać temu, co widział na własne oczy.

– Hej, jeśli sądzisz…

Dłoń Daru niczym stalowa obręcz zacisnęła się na jego ręce powyżej łokcia. Kobieta wypchnęła go za drzwi i zatrzasnęła je za sobą, zanim Roland zdążył się połapać, co ona robi. Kiedy go wypuściła, roztarł ramię i spojrzał na nią wściekłym wzrokiem.

– Czy wiesz, co tam się będzie działo dzisiejszej nocy? – wybełkotał w podnieceniu.

– Wiem. – Jej głos był lodowaty. – A ty wiesz?

23
{"b":"101351","o":1}