Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak właśnie myślałem. Dokładnie tak, jak mówisz. Ale potem sobie pomyślałem, że jeśli mi to podrzucił ten, kto myślę, że mi to podrzucił, to w sprawie musi być jakiś haczyk. Zauważ, kto wydał nakaz aresztowania. Prokuratura wojskowa nie zajmuje się zwykłymi przekrętami.

Rodak cofnął swe masywne cielsko na oparcie fotela.

– Dobrze wiesz, że takich historii pies z kulawą nogą nie ogląda. Nie chcesz robić oficjałki, tak, i szukasz pretekstu?

Andrzej milczał, z miną nie-potwierdzam-ani-nie-zaprzeczam.

– To nie szukaj – podjął Rodak. – Robisz ją i już, nie mogę tam dać małolatów.

– Dobra – oznajmił po raz kolejny Andrzej. W tego typu dyskusjach jakakolwiek odmowa wprost tylko irytowała przejętego swą władzą przełożonego i pogarszała sytuację. – Ale wiesz, co to jest ta InterData? Wiesz, ile jest takich firm na polskim rynku? Zero. Oprócz niej ani jednej.

– Sprawdzałeś to?

– Oczywiście, że sprawdzałem! – umiejętność łgania bez drgnienia powiek należy do podstawowych kwalifikacji zawodowych dziennikarza. – A wiesz, czym oni się zajmują? To jest agencja kataryniarzy. Przyjmują kontrakty na duże opracowania i grzebią w sieciach komputerowych. Łażą po nich jak po swoim.

– Co to jest kataryniarz? Brain driver?

– Dokładnie. Nie zakłada gogli i rękawic, tylko wtyka se wtyczkę w łeb i wiesz. A ja mam kumpla, jeszcze z radia, który w tej branży wylądował. Świetny gość, wychlaliśmy razem całe morze gorzały. Na pewno mi coś podrzuci, czego inni nie znajdą.

– Brain driver w radiu? – Rodak wydał się zainteresowany. – TeleNet wynajmuje czasem jednego z researchu satelitarnej i nawet w takim układzie ledwie im się kalkuluje.

– W radiu jeszcze nie był kataryniarzem, w radiu obaj robiliśmy w serwisach. Potem on poszedł do Belwederu, do biura prasowego, i tam z niego zrobili kataryniarza. Uważasz, taki facet może coś podrzucić.

– Podrzucić – Rodak wyciągnął się, wycierając rzadką szczecinę, porastającą go pomiędzy uszami, o zagłówek fotela. Jego wzrok błądził przez chwilę po wypełniających przeciwległą ścianę ekranach. – Jak to będzie szajs, to beknę, a jak nie, to zaraz zabiorą nam to większe misie od ciebie i redaktora Rodaka. – Andrzej nigdy nie wiedział, czy to wieczne, demonstracyjne litowanie się nad sobą było świadomie odgrywanym teatrem, czy immanentną cechą charakteru jego kierownika redakcji; najprawdopodobniej pozą, która z czasem stała się drugą naturą.

Westchnął.

– Czego ty chcesz? Mów i daj mi pracować, mam na łbie te teleporty. I nie próbuj się wykręcać od dzisiejszej roboty. Robiłeś trzy lata związki zawodowe, robiłeś w zagranicznej Unię Europejską, nie mam dziś nikogo lepszego i nie popuszczę.

– Daj mi tylko komentarz i ogólny nadzór – zasugerował. – Z setapem i montażem poradzi sobie już każdy. Weź tę rudą, co się tak stara, jak jej tam…

To dawałoby mu praktycznie pół dnia dla siebie. Robienie komentarza można było ograniczyć do streszczenia własnymi słowami przefaksowanego z URM przesłania dnia.

Rodak wyprostował się na fotelu, z twarzą wyrażającą najgłębszy namysł.

– Słuchaj – zainteresował się. – Kto ich właściwie tak cudacznie nazwał, tych twoich kataryniarzy?

*

Wiktoria stała w codziennym korku u zbiegu Sikorskiego i Sobieskiego i czekała na skręt w lewo. Zupełnie nie łączyła widoku wpatrzonego w swe odbicie w lustrze męża z jego kilkoma siwymi włosami czy zaczątkami zmarszczek. W przeciwieństwie do Roberta, dostrzegła je już dawno.

Dostrzegła nawet coś, czego on sam sobie do końca nie uświadamiał.

Że od kilku już tygodni był stale przygnębiony.

Wiktoria nie należała do osób podatnych na wzruszenia typu pierwszy-siwy-włos. Nie przyszłoby jej do głowy robić odkrycie z tego, że czas płynie. Nie podejrzewała nawet swego męża, by mógł dotąd nie zauważyć, że nie jest już tym obiecującym młodzieńcem, a w przyszłości zobaczysz-jeszcze-kim, za którego swego czasu wyszła.

A już naprawdę ostatnim, na co by wpadła, było szukać przyczyn jego przygaszenia w pytaniu, które zadała mu niegdyś sennym głosem i o którym nie pamiętała już następnego ranka.

Gdy przez kilkadziesiąt sekund stała w drzwiach łazienki, czekając, aż dostrzeże jej uśmiech nakryłam-cię, patrząc, jak gładzi się po twarzy, sądziła, że mąż postanowił zastosować się do rad telewizyjnego motywatora z weekendowych “porad przy lunchu”.

Telewizyjny motywator uczył, jak odnosić sukcesy. Przede wszystkim należy w tym celu, dowodził, kochać siebie samego. Ale, uwaga, kochać siebie samego trzeba w sposób nieegoistyczny. Co to znaczy kochać siebie samego w sposób nieegoistyczny? To znaczy codziennie rano popatrzeć chwilę na swe odbicie w lustrze z sympatią, powiedzieć sobie samemu kilka miłych słów, a zwłaszcza zapewnić się, że jest się świetnym, doskonałym, zdolnym do osiągnięcia każdego zamierzonego celu i generalnie, że się w siebie wierzy. Po czym, nauczał motywator ze śmiertelną powagą, należy się do siebie uśmiechnąć i pogłaskać się po buzi albo coś w tym stylu.

Nacisnęła gaz, by zbliżyć się do skrzyżowania o kilkunastometrowy skok. Przygnębienie. Dziwne przypatrywanie się sobie w lustrze. A potem ten nieoczekiwany wybuch czułości. Czego mu brakowało? Co było źle?

Czy mógł się czuć sfrustrowany? Nie. Ilu było kataryniarzy w całej Polsce? Stu? Dwustu? Na pewno był jednym z najlepszych. Zarabiał teraz lepiej, niż kiedykolwiek w życiu oczekiwali, a gdyby tylko mu na tym zależało, mógłby zarabiać jeszcze lepiej. Nie miał powodu, by czuć się niespełniony.

Musiała być jakaś inna przyczyna.

Winiła się o jego przygnębienie. Zawsze, cokolwiek się z nim działo, szukała winy w sobie. Roberta doprowadzało to do pasji, ale Robert nie wiedział i nigdy nie miał wiedzieć, dlaczego czuła się wobec niego winna.

To, czego nie mogła sobie darować, o czym Robert nie wiedział, było może jedyną rzeczą, którą zdecydowana była ukryć przed nim na zawsze. Nie potrafiłaby się mu do tego przyznać. Nie potrafiłaby się do tego przyznać nikomu.

To był jej najgłębiej skrywany sekret. Bardzo gorzki sekret. Stłoczone przed skrzyżowaniem samochody znowu posunęły się o kolejnych kilkanaście metrów. Wcisnęła gaz, w ostatniej chwili zajeżdżając z trąbieniem drogę jakiemuś bezczelnemu typowi, który usiłował wepchnąć się przed nią z prawego pasa.

*

Nawiasem mówiąc, tkwiąc w korku u zbiegu Sikorskiego i Sobieskiego, Wiktoria przez chwilę znajdowała się o zaledwie półtora metra od Człowieka, Który Wiedział Wszystko.

Człowiek, Który Wiedział Wszystko, siedział w blokującym prawy pas autobusie linii 377, pełnym smrodu gorzały i potu. Siedział przy oknie, tak że gdyby tylko uniósł na chwilę głowę, mógłby zobaczyć na wysokości swoich kolan dach jej samochodu, lśniący metalicznym granatem. Ale o tym, by uniósł na chwilę głowę, nie było nawet mowy, gdyż bez reszty oddany był lekturze trzymanej na kolanach broszurki, wydrukowanej na cienkim, połyskliwym papierze. Tekst, który tak go pochłaniał, szedł następująco:

Kto jest “Bestią plugawą, imion wszetecznych pełną”, o której wspomina Pismo? (Obj. 17:3,8) Jest nią władza świecka, rząd, prezydent, sejm i izba samorządowa, które w swej pysze mamią Lud Boży złudnymi nadziejami na lepsze życie. Przyrzekanie ludziom czegoś, co spełnić może jedynie Królestwo Boże Na Ziemi (Daniel 2:44) jest bluźnierstwem (Jan 2:1,2), dlatego Pismo Święte mówi wyraźnie, że rząd, prezydent, sejm i izba samorządowa “odejdą na zagładę” (Izajasz 9:6,7). Tylko doskonały, niebiański Rząd Boży będzie w stanie zapewnić ludzkości pokój i szczęście (Obj. 17: 11,12), aby radowała się w pełni życiem w “Ogrodzie Eden” (Gen. 12:3,4) na oczyszczonej z plugastwa Ziemi, wcale nie przeludnionej (Gen. 2:15). A rządy Boga i 144.000 jego obdarzonych chwałą uczniów będą trwać 1000 lat (obj. 20:4-6). Wymienione przez Boga w Piśmie Świętym 1000 lat nie jest żadnym symbolem, tylko tak, jak jest: 1000 lat. Zanim one nastąpią, “Bestia plugawa” wyzwolona zostanie “na małą chwilę przerażenia” z piekielnej Otchłani. (Obj. 20:3). Potem zostaną zbudzeni ze snu śmierci i powstaną z grobów zmarli (Ap. 5:28,29), a ci, którzy obejmą władzę w oczyszczonym Królestwie Bożym przez 1000 lat nie umrą (Jakub 2:21-23, Mateusz 24:21,22).

7
{"b":"100770","o":1}